30 lat temu zmarł ks. Jan Zieja

Joanna Jureczko-Wilk

publikacja 19.10.2021 10:28

Starotestamentalnego proroka przypominał nie tylko z wyglądu. Ksiądz Jan Zieja charyzmatycznie głosił to, czym żył: wierność Ewangelii i miłość do człowieka - każdego.

Ks. Jan Zieja. Ze zbiorów Ośrodka KARTA Ks. Jan Zieja.

Dane mu było asystować przy pierwszych zakonnych ślubach s. Faustyny Kowalskiej, przyjmować konspiracyjną przysięgę Witolda Pileckiego, współpracować w Laskach z bł. Elżbietą Różą Czacką i ks. Władysławem Korniłowiczem, na Polesiu zaś z założycielką urszulanek św. Urszulą Ledóchowską, a także prowadzić rekolekcje, w których uczestniczył bp Karol Wojtyła.

„Poznałem go już jako blisko dziewięćdziesięcioletniego starca. Wysoki i wychudzony, z długą siwą brodą, orlim profilem i bladoniebieskimi oczyma bijącymi niezwykłym blaskiem (…). Ci, którzy słuchali jego homilii wspominają, jak wspaniałym był kaznodzieją” - mówi Jacek Moskwa, autor obszernej biografii ks. Ziei pt. „Niewygodny prorok”, która powstała w oparciu o szerokie badania archiwalne, świadectwa współczesnych, a także rozmowy z samym bohaterem. Książka pod koniec ubiegłego roku ukazała się nakładem wydawnictwa ZNAK.

19 października mija 30 lat od jego śmierci i pogrzebu w podwarszawskich Laskach. Ks. Zieja przeżył prawie cały XX w., z jego niepokojami, nieszczęściami, zmaganiami. W historycznych zawirowaniach, nie brakowało też osobistej walki: o wiarę, kapłaństwo, wierność służbie Bogu i bliźnim, o siłę, która nie pozwalała zadowolić się tym, co przeciętne, wygodne, łatwe.

W filmie biograficznym „Zieja”, w reżyserii Roberta Glińskiego, którego premiera odbyła się w lutym ubiegłego roku jest scena, w której młody kapelan walk polsko-bolszewickich 1920 r. chodzi po pobojowisku usłanym poległymi Polakami i Rosjanami, a potem na pogrzebie poległych wygłasza ostre kazanie o tym, żeby już nigdy nie brać karabinu do ręki. „Całkowicie się wtedy nawróciłem na przekonanie, że boskie przykazanie »nie zabijaj« znaczy: nigdy, nikogo i że udział w wojnie jest przeciwny woli Bożej” - wspominał w książkowej biografii ks. Zieja, chociaż po pogrzebowym kazaniu o mało nie został aresztowany za podważanie morale żołnierzy.

Często szedł pod prąd z całymi tego konsekwencjami. Tego radykalizmu uczył się z Ewangelii, którą jako jedenastoletni chłopiec ze wsi Osse po raz pierwszy zobaczył w witrynie sklepowej, idąc na Mszę św. do warszawskiej katedry. Kupił ją, czytał, podkreślał ważne dla niego fragmenty, robił wypisy.

„Ewangelię czytałem tak, że potem nie widziałem nic wyższego przed nią i do tej pory nie widzę” - wspominał w 1985 r. Ewangeliczną mądrością chciał żyć i według niej budować parafie na wzór pierwszych chrześcijańskich wspólnot, opisanych w Dziejach Apostolskich. Z zasady za kościelne posługi nie brał pieniędzy, zamiast zbierania tacy podczas Mszy św., stawiał skarbonę na dobrowolne ofiary.

Zachowywał franciszkańskie ubóstwo i całkowite oddanie na rzecz biednych, pomijanych, skrzywdzonych, żyjących na marginesie. Zniechęcony materializmem i biurokracją, która wkradła się do życia niektórych kapłanów, bardziej radykalnego ubóstwa szukał w zakonie kapucynów. Ale kiedy po sytym obiedzie w zakonnym refektarzu zobaczył lichą zupę przygotowaną dla ubogich, oburzony opuścił kapucyński nowicjat.

Był niestrudzonym działaczem na rzecz wsi, w czasie wojny kapelanem AK i Szarych Szeregów, a potem jednym z pierwszych członków Komitetu Obrony Robotników. W wirze zmian i wydarzeń zawsze pozostawał sobą, ale swojej osoby nigdy nie eksponował.

Starał się godzić, jednoczyć i wychodzić do każdego człowieka. Rozmawiał z ateistami, ludźmi innych wyznań i narodowości, pod jego wpływem na katolicyzm nawróciło się wielu Żydów. Ale w rozmowach niczego nie narzucał, po prostu starał się dzielić z innymi tym, co miał najcenniejszego: Ewangelią.

Chociaż ks. Zieja był ważną postacią Kościoła, nie tylko warszawskiego, a dla wielu stał się duchowym przewodnikiem, to w biografii wspomina się również o jego uporze i niekonsekwencji, które prowadziły do konfliktów, chociażby z kard. Stefanem Wyszyńskim. Był człowiekiem wielkiego zapału, wielu aktywności, wykraczającym formatem poza obowiązki proboszcza małej parafii, o których marzył.

Chciał „pracować u podstaw”, ale sięgał o wiele dalej, czasami aż gdzieś na obrzeża; uciekał od zamkniętych, egalitarnych środowisk, jednak wyraźnie wpisał się w nurt środowisk opozycyjnych lat 70. i 80. ubiegłego wieku.