Nie wszystko zależy od nas

GN 30/2021 |

publikacja 29.07.2021 00:00

– Największą pokusą św. Jana Marii Vianneya było to, żeby opuścić Ars – mówi ks. Wojciech Torchalski, kustosz sanktuarium w Mzykach.

Pokochać czas, miejsce i ludzi, wśród których nas Pan Bóg postawił – tego uczy święty proboszcz z Ars – uważa ks. Wojciech Torchalski. Roman Koszowski /Foto Gość Pokochać czas, miejsce i ludzi, wśród których nas Pan Bóg postawił – tego uczy święty proboszcz z Ars – uważa ks. Wojciech Torchalski.

Jakub Jałowiczor: Chłopak, któremu ledwie udało się skończyć seminarium, trafia do miejscowości, w której nie ma co myśleć o poważniejszej pracy duszpasterskiej. I staje się kaznodzieją, do którego zjeżdżają tłumy. Czy św. Jan Maria Vianney jest przykładem kariery od zera do bohatera?

Ks. Wojciech Torchalski: Nigdy tak o nim nie myślałem, bo wydaje mi się, że sam św. Jan Maria nie myślałby o sobie jako o człowieku, który robi jakąkolwiek karierę. Modlitwa jego autorstwa: „Kocham cię, o Boże mój” pozwala go zrozumieć. Mówi ona, że główną motywacją jego działania jest miłość, którą odkrył. Kiedy pierwszy raz przyszedł do Ars, czyli do miejsca, w którym nikt nie chciał posługiwać, ucałował ziemię. I to nie był pusty gest, bo prawie nikt tego nie widział, ale znak tego, że proboszcz pokochał to miejsce, bo kochał Pana Boga, który go tam wysłał. Nie wiem, czy można na to patrzeć jak na sukces „od zera do milionera”. Może tak, choć św. Jan Maria Vianney nie czułby się dobrze, gdybyśmy tak o nim mówili.

Przywiązanie do miejsca, do którego został posłany, to coś, co może być wzorem dla księży obejmujących parafie?

Jak najbardziej, ale nie przywiązanie do miejsca, a miłość do miejsca. To ważna różnica. Jeśli spojrzymy na życiorys świętego proboszcza, to jego największą pokusą było to, żeby Ars opuścić. Chciał odejść z miłości do Ars i jego mieszkańców, bo uważał, że się nie nadaje, żeby tam być proboszczem, i więcej zdziała, kiedy się zamknie w klasztorze i poświęci modlitwie. Można mówić raczej o przywiązaniu parafian, którzy pilnowali swojego proboszcza, żeby przypadkiem nie zrealizował tego pragnienia i ich nie opuścił. To jest wzór dla księży i dla innych osób, żebyśmy pokochali ten czas, miejsce, ludzi, wśród których nas Pan Bóg postawił. Jeżeli nie będziemy ich kochali, życie będzie nam uciekać między palcami.

Czy były momenty, kiedy św. Jan Maria chciał odejść nie z miłości, ale dlatego, że miał dość?

Było mnóstwo chwil, kiedy przeżywał wielkie trudności. Posądzano go o różne rzeczy, łącznie z tym, że miał nieślubne dziecko. Nigdy na to nie reagował, przyjmował wszystko w duchu pokuty. To kolejny element, który pozawala nam zrozumieć świętego proboszcza z Ars. Gdy był obciążony fizycznie czy psychicznie, ofiarowywał to za swoich parafian i penitentów; sam podejmował tę pokutę. Może na swój sposób starał się przyjmować jako dar to, że żyje zniesławiany.

Dostępne jest 62% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.