Pro-KULizm. Odpowiedź Zbigniewa Nosowskiego na polemikę Jacka Wojtysiaka

Zbigniew Nosowski

publikacja 15.07.2021 09:10

Redaktor naczelny "Więzi" Zbigniew Nosowski udzielił "Gazecie Wyborczej" wywiadu dotyczącego m.in. Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Na naszych łamach skomentował go profesor tej uczelni Jacek Wojtysiak. Publikujemy tu odpowiedź red. Nosowskiego na ten komentarz. Prof. Wojtysiak zapowiedział, że odniesie się do niego w kolejnym tekście na gosc.pl.

Pro-KULizm. Odpowiedź Zbigniewa Nosowskiego na polemikę Jacka Wojtysiaka ks. Rafał Pastwa /Foto Gość

Wskazywanie zagrożeń, objawów i źródeł wyraźnie dostrzegalnej choroby nie jest przejawem anty-KULizmu, lecz wyrazem troski o uczelnię, z którą czuję się blisko związany, z którą mam mnóstwo wspaniałych wspomnień i dla której widzę wielkie zadania w przyszłości.

Dziękuję profesorowi KUL Jackowi Wojtysiakowi za interesującą polemikę ze mną, jaką opublikował w portalu gosc.pl. Dopiero teraz, z dużym opóźnieniem, mogę napisać odpowiedź. Za opóźnienie przeprosiłem już osobiście polemistę, teraz przepraszam czytelników.

Przeczytaj komentarz Jacka Wojtysiaka:

Wdzięczny jestem prof. Wojtysiakowi za dominujący ton polemiki, w którym podkreśla zgodność z częścią moich opinii. Choć przyznam też, że po lekturze niektórych zdań przez pewien czas nie miałem ochoty pisać odpowiedzi. Zwłaszcza dotyczy to stwierdzenia: „Domniemywam, że red. Nosowski dostrzega tylko jedno «magisterium», które należy brać pod uwagę (to z ul. Czerskiej), ja zaś jestem przeciwny monopolom”. Nadmiar dobrej woli aż się przelewał przez to domniemanie… Są jednak w polemice profesora KUL ważne wątki, na które odpowiedzi udzielić trzeba – dlatego wracam do sprawy.

Piętrowe zniekształcenia

Zacznijmy od tytułu. Prof. Wojtysiak odnosi się do internetowej wersji wywiadu, jaki przeprowadziła ze mną Dominika Wielowieyska. Kłopot w tym, że redakcja portalu wyborcza.pl swoim zwyczajem zmieniła tytuł w porównaniu z wersją papierową „Gazety Wyborczej”, na dodatek przypisując mi słowa, których nie wypowiedziałem.

Różnica obu wersji tytułów została podkreślona od razu w dniu publikacji w informacji o wywiadzie na portalu Więź.pl (tu zresztą nadano omówieniu jeszcze inny tytuł: „Jestem rozczarowany polityką personalną Franciszka w polskim Kościele i tanim miłosierdziem Watykanu”). Tytuł, jak widać, wiele zmienia.

W papierowej „Gazecie Wyborczej” wywiad ze mną ukazał się pod rzeczowym tytułem „Przeczekamy i prosimy o przeczekanie” – zapożyczonym przez redakcję z serii moich publikacji w portalu Więź.pl, dotyczących wieloletnich kościelnych wysiłków na rzecz niewyjaśnienia zarzutów o wykorzystywanie seksualne osób małoletnich przez ks. Andrzeja Dymera. Czyli w wersji papierowej akcent został położony na kwestie ogólnokościelne, dla których problemy KUL są tylko jednym z wielu przejawów.

W wersji internetowej natomiast wywiad opatrzony został krzykliwym tytułem „Zbigniew Nosowski: KUL w PRL był oazą wolności. Gdzie jest teraz? Na służbie antysemickich bredni i władzy”. Tym samym akcent został przeniesiony na KUL – bez sensu, gdyż w ten sposób zdecydowana większość obszernego wywiadu wydaje się nie na temat, gdyż nie dotyczy lubelskiej uczelni.

Co więcej, redaktorzy portalu wyborcza.pl zniekształcili moje słowa (co zresztą Wojtysiak zauważył). W opublikowanym tekście wywiadu moja wypowiedź brzmi bowiem: „KUL w PRL był oazą wolności. Gdzie jest teraz? Katolicki Uniwersytet Lubelski w błyskawicznym tempie traci swoją pozycję w świecie akademickim”. Nie dość jednak, że w zmienionym tytule połączone zostały różne fragmenty moich odpowiedzi (to akurat praktyka stosowana w sztuce dziennikarskiej), to jeszcze przypisano mi słowa, których nie wypowiedziałem. W treści wywiadu nie pada bowiem w ogóle określenie „brednie” ani teza, że KUL jako taki jest „na służbie antysemickich bredni” albo „na służbie władzy”. Padają za to konkretne precyzyjne zarzuty, których powtarzać tu nie będę.

Niestety, prof. Wojtysiak sam dodatkowo jeszcze zniekształca moje myśli – już zniekształcone przez redaktorów wyborcza.pl – twierdząc, że moim zdaniem „istotą” KUL jest bycie na służbie antysemickich bredni i władzy. W wywiadzie natomiast (ważne filozoficznie) pojęcie „istota” pada tyle samo razy, co słowo „brednie” – czyli zero. Tu już mamy zatem do czynienia z piętrowymi przekłamaniami. Piszę o tym tak szczegółowo, aby rzecz dobrze wyjaśnić, ale ze świadomością, że takich medialnych zniekształceń skutecznie sprostować praktycznie nie sposób.

Strategie profesorów KUL

Pora więc zająć się – nomen omen – istotą zarzutów mojego polemisty. Prof. Wojtysiak twierdzi, że po lekturze moich wypowiedzi „czytelnik odnosi wrażenie, iż KUL jako całość jest przesiąknięty wielkim złem”. Lubelski filozof sugeruje, że moja postawa to „anty-KULizm”, a skupiając się na kilku wybranych przypadkach, nie mówię „pełnej prawdy” o uczelni, choć „można i należy ją podać” – jestem więc „kłamcą lub ignorantem”, postępuję „niekompetentnie lub nieuczciwie”. Tu się rzeczywiście głęboko nie rozumiemy.

Komentarz prof. Wojtysiaka uznaję za emblematyczny głos jednego z wielu profesorów KUL, którzy bynajmniej nie utożsamiają się z poglądami ks. Tadeusza Guza czy z honorowaniem abp. Andrzeja Dzięgi przez prorektora Mirosława Sitarza, obrońcę ks. Dymera – oczekują jednak, aby nie obarczano wszystkich pracowników naukowych uczelni współwiną za ich dalekich kolegów z pracy. Pod tym względem całkowicie się z lubelskim filozofem zgadzam.

W moich publikacjach poświęconych sytuacji na KUL wielokrotnie pisałem o wspaniałych – bardzo różnorodnych – profesorach tej uczelni w czasie teraźniejszym, a nie tylko przeszłym. Darzę ich głębokim szacunkiem. Niezadowolenie z obecnej sytuacji na uczelni jest wśród nich uczuciem bardzo częstym. W różny sposób reagują oni na problemy, o których piszę. Czasem chcą, żeby o tym więcej mówić publicznie (bo może to wpłynie na zmianę atmosfery), czasem uznają, że lepiej pominąć pewne kwestie (żeby nie pogłębiać kryzysu wizerunkowego uczelni).

Z rozmów z profesorami KUL (i z rozmów o nich) wiem, że ci, którzy są niezadowoleni z rozwoju sytuacji na uczelni, przyjmują obecnie różne strategie. Są tacy profesorowie (chyba większość), którzy po prostu solidnie wykonują swoje obowiązki akademickie, w przekonaniu, że zachodzące obecnie zmiany nie są nieodwracalne, trzeba więc przeczekać, a historia jeszcze przyzna im rację. Inni aktywnie działają – piszą doraźne listy protestacyjne do władz uczelni, które jednak albo pozostają bez odpowiedzi, albo niczego na razie nie zmieniają. Niektórzy długofalowo szukają sojuszników, „liczą szable” i rozpisują scenariusze przyszłej walki o oblicze uniwersytetu. Bardzo nieliczni rozglądają się za możliwą zmianą miejsca pracy.

Nie twierdzę bynajmniej, że tylko jedna jedyna z tych strategii jest właściwa czy moralna, a inne nie. Każdy pracownik KUL ma prawo podejmować własne decyzje. Mam też jednak prawo do własnej opinii. A brzmi ona tak: KUL został świadomie wprowadzony w stan poważnego kryzysu. W tej sytuacji prowadzenie na tej uczelni ciekawych zajęć ze studentami i wydawanie wartościowych książek to warunek konieczny bycia dziś odpowiedzialnym akademikiem, ale jednak niewystarczający. W ten sposób można, owszem, skutecznie podkreślać, że KUL to nie tylko Guz i Czarnek. Jednak ograniczając się do własnych badań i dydaktyki, profesorowie mogą bezpowrotnie utracić tę KUL-owską różnorodność, którą obaj z Jackiem Wojtysiakiem tak bardzo cenimy. Warto zrobić coś więcej. A co – tu już odpowiedzi w przypadku każdej osoby mogą być różne.

Anty czy pro?

„Pełnej prawdy” o KUL, owszem, nie podaję, bo jej nie znam. Mnie się wydaje, że właśnie wtedy byłbym ignorantem, gdybym twierdził, że ją znam. Skądinąd nie zna jej zapewne także prof. Wojtysiak. W przypadku tak dużych instytucji jak uniwersytet „pełna prawda” jest czymś nieosiągalnym.

W publicystycznej diagnozie jak najbardziej uprawnione jest natomiast akcentowanie zjawisk nowych i tak znaczących jak te, o których mówię. Te problemy pojawiają się na KUL w dużym natężeniu i w szybkim tempie, zatem wręcz wskazane jest skupianie się na nich jako najbardziej pilnych (co wcale nie znaczy: najważniejszych) wyzwaniach do rozwiązania.

Taka postawa nie jest „anty-KULizmem”, jak twierdzi prof. Wojtysiak, lecz wręcz odwrotnie: jest wyrazem troski o uczelnię, z którą – co wielokrotnie podkreślałem – czuję się blisko związany, z którą mam mnóstwo wspaniałych wspomnień i dla której widzę wielkie zadania w przyszłości. Właśnie ze względu na niepokój o przyszłość wskazywanie zagrożeń, objawów i źródeł wyraźnie dostrzegalnej choroby jest przejawem pro-, nie zaś anty-KULizmu. Inaczej bowiem grozi zasłużonemu lubelskiemu uniwersytetowi to, przed czym przestrzegam: degradacja do poziomu zaściankowej uczelni.

Wybitny profesor KUL Stefan Swieżawski w swoich wypowiedziach bardzo głęboko łączył postawę wierności Bogu i Kościołowi z gotowością wskazywania na trudne problemy (zob. jego tekst z „Więzi” sprzed 26 lat: „Miłość Kościoła, krytyka Kościoła”). W tym właśnie duchu uważam, że „pro-KULizm” powinien dziś wyrażać się w stawianiu władzom lubelskiej uczelni trudnych pytań i domaganiu się rzeczowych odpowiedzi. Tak rozumiałem swoją rolę w nieudanym wywiadzie z rektorem uczelni, ks. prof. Mirosławem Kalinowskim.

W kwestii porównania sposobów traktowania przez władze uczelni księży Guza i Wierzbickiego patrzymy z Jackiem Wojtysiakiem z różnych punktów widzenia. Mój polemista wskazuje na formalne podobieństwo obu postępowań (z tego, rzecz jasna, doskonale zdaję sobie sprawę). Zaskakuje mnie jednak, że poza stroną formalną Wojtysiak widzi w tej kwestii jedynie emocje – nie wnikając w kluczowe, moim zdaniem, różnice merytoryczne. Oby miał natomiast rację mój polemista, że postępowanie w sprawie ks. Wierzbickiego „skończy się bez żadnych kar” – choć kolejne wypowiedzi rektora Kalinowskiego takiej łagodności bynajmniej, moim zdaniem, nie zapowiadają.

Tylko zasłyszane slogany i uogólnienia?

Najbardziej nie zgadzam się z prof. Wojtysiakiem w ocenie decyzji komisji dyscyplinarnej w sprawie ks. Tadeusza Guza. Według mojego polemisty, „komisja postąpiła roztropnie. Władze uczelni wyraźnie odcięły się od antysemityzmu, a już samo postępowanie komisji było czytelnym wezwaniem oskarżonego do unikania w swych wypowiedziach gorszących sugestii lub podtekstów”. Ten pogląd ma niewiele wspólnego z rzeczywistym orzeczeniem komisji. Ona bowiem uznała – wbrew zgodnym opiniom historyków i wbrew nauczaniu Kościoła katolickiego – że wypowiedź ks. Guza na temat tzw. żydowskich mordów rytualnych „wpisuje się w dyskurs naukowy nad tym problemem, który, co należy podkreślić, ciągle pozostaje nierozstrzygnięty”, zaś autor „z profesjonalną dbałością przedstawił własną interpretację faktów historycznych”. Czyli wolnoć Tomku…

Słabością polemiki prof. Wojtysiaka jest zniekształcanie moich argumentów. Polemista dworuje sobie z mojego stwierdzenia, że KUL jest „obiektem ostracyzmu ze strony poważnych uczonych”. Przemilcza jednak podane przeze mnie (nawet w następnym zdaniu wywiadu!) przykłady: prof. Rocco Buttiglione, doktor honorowy KUL, w październiku 2020 r. w ostatniej chwili odwołał swój wykład inauguracyjny na tej uczelni; w tym samym miesiącu wielce zasłużony były rektor KUL ks. Andrzej Szostek, zerwał wszelkie kontakty z uczelnią. To naprawdę argumenty aż tak bardzo bez znaczenia, żeby zbywać je anegdotami?

Wojtysiak stawia mi również zarzut, że w kwestii punktacji czasopism naukowych powtarzam „zasłyszane slogany”. Tymczasem wskazując na uprzywilejowanie czasopism związanych z KUL przez ministra Czarnka, podkreślam, że podwyższenie punktacji czasopism teologicznych kontrowersji nie wywołało. Wyraźnie natomiast piszę i mówię o dwóch periodykach prawniczych. W obu przypadkach – czego wcześniej nie zauważano – wydawcą czasopism oraz ich redaktorem naczelnym jest prorektor KUL ks. Mirosław Sitarz, a dr Czarnek w pismach tych publikował swoje artykuły. Moje zarzuty są formułowane precyzyjnie. Nie są, jak twierdzi Wojtysiak, „fałszywymi uogólnieniami”.

Drobiazgiem wobec tego jest fakt, że polemista ma do mnie pretensję, iż nie podałem, że nagrodę abp. Dziędze przyznało Stowarzyszenie Absolwentów i Przyjaciół Wydziału Prawa KUL. Ta informacja w wywiadzie jednak jest, mówi o tym red. Wielowieyska – nie musiałem więc tego uzupełniać. Wielokrotnie natomiast wyjaśniałem, dlaczego – mimo formalnej odrębności – nie sposób oddzielić działań stowarzyszenia od działań uczelni: głównie chodzi o to, że prezes stowarzyszenia, ks. Mirosław Sitarz, jest obecnie prorektorem KUL ds. misji uniwersytetu, pozostającym w znakomitych relacjach z aktualnym ministrem edukacji i nauki.

Doceniam, że prof. Wojtysiak publicznie określa jako nieroztropną decyzję ks. Sitarza (choć jego nazwisko na wszelki wypadek w polemice nie pada) o przyznaniu nagrody biskupowi, wobec którego toczy się postępowanie kanoniczne (nazwisko biskupa też w polemice nie pada). Dziękuję również za wyrazy poparcia dla mnie w walce z kościelnymi zaniedbaniami.

Nie rozumiem jednak, dlaczego polemista przedstawia mi dwa warunki owego poparcia: „Po pierwsze, w walce tej nie należy mieszać nielicznych winnych z liczniejszymi niewinnymi. Po drugie, walka ta nie może przekształcić się w monotematyczną i krzywdzącą narrację o Kościele”. Chętnie bym się dowiedział, w jaki sposób mieszam nielicznych winnych z liczniejszymi niewinnymi. Ciekaw też jestem, dlaczego za krzywdzącą uważa prof. Wojtysiak moją opowieść o Kościele – i to w kontekście tego akurat wywiadu, w którym zdecydowanie zachęcam (na łamach „Gazety Wyborczej”) do trwania przy Bogu doświadczanym w tym właśnie Kościele, pomimo spotykanego w nim również zła i słabości.

A gdyby to dotyczyło „Więzi”?

KUL jest także dobrem publicznym, na co wskazał w swojej niedawnej wypowiedzi kulturoznawca prof. Jarosław Płuciennik, były prorektor Uniwersytetu Łódzkiego, luteranin. Uznawanie głosów krytycznych za przejawy „antyKUL-izmu” to odmawianie dobrej woli krytykom i uciekanie od podjęcia realnie istniejących problemów. Trzeba pamiętać, że łyżka dziegciu beczkę miodu popsuje. A samochód nie ruszy, mając nawet 75% sprawnych kół…

Zachęcony przez prof. Wojtysiaka, który takie podejście zaproponował – nawiążę na koniec do tożsamości „Więzi”. Po pierwsze, gdyby okazało się, że jako redaktor naczelny toleruję wygłaszanie na łamach naszego pisma opinii skrajnie niedopuszczalnych, gdybym pozwalał swojemu zastępcy na zawieranie cichych sojuszy z politykami i nagradzanie (tyle że „po godzinach”, w ramach działalności jakiegoś Stowarzyszenia Przyjaciół „Więzi”) osób podejrzewanych o krycie sprawców przemocy seksualnej – to wskazywanie na te problemy przez innych publicystów powinienem uznać nie za uogólniony atak na „Więź”, lecz raczej za wyraz ich troski o przyszłość naszego środowiska.

Po drugie, gdybym postępował w taki sposób, to za te moje potencjalne działania i zaniedbania rykoszetem oberwaliby także Bogu ducha winni redaktorki i redaktorzy „Więzi”, którzy z tamtymi ekscesami nie mają nic wspólnego, którzy pracowali w tym czasie nad wydawaniem wartościowych książek i artykułów – ale jednak musieliby się tłumaczyć przed innymi z tego, co się u nas dzieje. Tak funkcjonują społeczne naczynia połączone i środowiskowa współodpowiedzialność (a teologicznie mówiąc: tak się m.in. ujawnia społeczny wymiar grzechu). Nie mógłbym się więc dziwić, gdyby ktoś o tym wszystkim informował w mediach pod nagłówkiem „Źle się dzieje w «Więzi»”.

I po trzecie: gdybym się upierał, że owe tolerowane przeze mnie działania w żaden sposób „Więzi” nie szkodzą, to zrozumiałe byłoby, że ktoś w środowisku wreszcie skutecznie doprowadziłby do mojego odwołania.

Tekst ukazał się pierwotnie na wiez.pl.