Wolność, równość, braterstwo

ks. Tomasz Horak

Rozczarowani rewolucją nigdy pod prąd nie wracali. Ale można i trzeba poprowadzić ich o to jedno okrążenie dalej.

ks. Tomasz Horak ks. Tomasz Horak

Rok 1793. „Wolność, równość, braterstwo albo śmierć” – tak brzmi pełne hasło rewolucji francuskiej. Któż by nie pragnął wolności, nie tęsknił za równością, nie oczekiwał braterstwa! A co z tą śmiercią w haśle? Chyba nie była najważniejszym jego elementem, skoro w świadomości tłumu i w historycznej pamięci zostały tylko trzy słowa. Iluż ludzi wtedy i w kolejnych latach o śmierć przyprawiono, odwracając porządek rewolucyjnego hasła. Zresztą niewiele ponad sto lat później rewolucja rosyjska, z podobnymi hasłami niosła śmierć, odwracając aksjologiczny sens hasła sprzed wieku.

Wolność, równość, braterstwo... Każde z tych słów budzi rezonans w ludzkiej duszy. Sięgnę po ilustrację z innego worka. Elektryczna bateria – czy maleńka w zegarku, czy ogromna w samochodzie. Jest „plus” i jest „minus”, a między nimi stosowna różnica elektrycznego potencjału. Jeśli by rzucić kawałek drutu (swobodna wolność), to albo drut się spali, albo bateryjeczkę zniszczy i to nieodwracalnie. Wolność musi mieć ograniczenia i być pod kontrolą. Jeśli zaś wskutek jakiejś przyczyny – a może ich być wiele – między „plusem” i „minusem” zniknie różnica potencjału, to bateria staje się martwa i nieprzydatna. Równość okazuje się martwotą. Wreszcie braterstwo. Zostańmy przy bateriach. Duży akumulator i mały „paluszek” – czy mogą się wspomóc, równoważyć, uzupełniać? Nie.

To tylko ilustracyjne porównania, ale mogą poprowadzić naszą myśl dalej. Pierwszy element, to zaskoczenie względnością. Ten właśnie aspekt unieważniał naszkicowane okoliczności. Można powiedzieć, że każda z opowiedzianych sytuacji rozbijała się o względność jej składowych elementów. A w społeczeństwie, gdy wszystko staje się względne, każdy jego element, każdy człowiek zamienia się w zagubioną pośród innych jednostkę. To sprzyja, nawet wymusza tworzenie się zachowań stadnych. A są równocześnie ludzie i skupione wokół nich ośrodki, które potrafią i chcą te zachowania skanalizować wedle swoich zamysłów i planów. Czy nie taki scenariusz widzieliśmy w tzw. strajku kobiet? W efekcie zamiast wolności rodzi się niewola stada bezwolnych istot. Równość zamienia się w beznadziejną jednakowość poszczególnych egzemplarzy. Zaś braterstwo zmierza koniec końców do tego, by wszystkie owieczki stada dokładnie i do samej skóry ostrzyc, a kresem jest ubojnia, co się kiedyś rzeźnią zwało. Może zbyt drastycznie powiedziane, ale to dla podkreślenia, że gdy wszystko staje się względne, „wolność” przestaje być wartością. Tłum pozornie wolnych ludzi przejmuje zachowania stadne. Te zaś prowadzą donikąd i łatwo stają się gorsze od obu wspomnianych rewolucji. Czy nie rodzi się na naszych oczach jakaś inna ich odmiana? A hasło „wolność, równość, braterstwo” ze zmodyfikowanym rozumieniem każdego jego członu wciąż zachowuje swą złowieszczą ważność.

Jak w każdym ruchu rewolucyjnym, tak i w tym, który rozpala się na naszych oczach, jest jeszcze jedno sztandarowe hasło. Mianowicie konserwatywnemu porządkowi przeciwstawiany jest porządek postępowy. Oba określenia mają względne znaczenie. Bo to, co wczoraj było postępowe, już jutro może być konserwatywne. Na dodatek etykietka zależy nie od upływu czasu i wydarzeń, ale od pomysłowości i siły propagandy (w komitetach partii komunistycznych tak ważny był „sekretarz do spraw propagandy”). I zawsze w tej propagandowej perspektywie „postępowe” jest cacy, a „konserwatywne” jest be. I rewolucjoniści spod różnych sztandarów i znaków sięgają po swoje narzędzia do sprzątania świata. Kończy się prześladowaniami, pogromami, niszczeniem tak ludzi, jak i dorobku wypracowanego przez pokolenia.

Czy można się ustrzec przed procesem rewolucjonizowania społeczeństwa? Zadanie trudne. Bo z jednej strony trzeba bronić tradycyjnych wartości i sposobów na społeczne życie. A równocześnie trzeba jakby o jedno okrążenie wyprzedzić rewolucjonistów, przynosząc społeczeństwu rozwiązania nie na dziś, ale na jutro i na pojutrze. Jak godzić jedno z drugim? Jest to pytanie nie tylko z dziedziny polityki społecznej. Jako człowiek wierzący, mając wewnętrzny kręgosłup wartości tradycyjnych, pytam o wyjście przed współczesnych rewolucjonistów, by przejąć prowadzenie w wielkim wyścigu o rząd dusz w ludzkim świecie. Nie mam prostej odpowiedzi. Kto ją ma? No właśnie... – rozglądam się – właśnie... Jakoś nie widzę. Najważniejsze, by nie utkwić w dawnej epoce – ale także by nie zaprzepaścić ponadczasowych wartości (zatem trzeba umieć rozgraniczyć ponadczasowe od przemijającego). Z drugiej zaś strony otwierać przestrzeń wolności – ale nie tej liberalnej, co prowadzi donikąd. Ślepy zaułek? Dla wielu ludzi tak. Ale przecie nie dla Stwórcy człowieka. Bez nadziei ani rusz.

A czy młodzi pożałują i wrócą? Obawiam się że nie. Rozczarowani rewolucją nigdy pod prąd nie wracali. Ale można i trzeba poprowadzić ich o to jedno okrążenie dalej. Zresztą Jezusowa rewolucja nie poprowadziła ludzi ku temu, co było. Wiodła ku nowym perspektywom. I bez takiej nadziei ani rusz.