Mądrze i roztropnie

GN 21/2021 |

publikacja 27.05.2021 00:00

O życiowych wyborach, szkolnej katechezie i uniwersytecie, któremu patronuje Prymas Tysiąclecia, opowiada ks. prof. dr hab. Ryszard Czekalski, rektor Uniwersytetu Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie.

Mądrze i roztropnie Roman Koszowski /Foto Gość

Ks. Adam Pawlaszczyk: Zdał Ksiądz maturę ustną z geografii?

Ks. prof. Ryszard Czekalski: (śmiech) Widzę, że dobrze się ksiądz przygotował…

No bo to ciekawa historia – młodzieniec, przyszły rektor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, mógł nim nie zostać, bo tej nocy prymas zmarł. Pamięta go Ksiądz?

Tak, ale jak przez mgłę. Gdy miałem 11 lat, poszedłem z mamą na pielgrzymkę do Częstochowy i tam zobaczyłem go po raz pierwszy. Nie miałem zielonego pojęcia, kto to jest. Z maturą z kolei to było tak, że według starych reguł trzeba ją było zdać z polskiego i z matematyki, a oprócz tego ja wybrałem jeszcze historię i właśnie geografię. Żeby nic mnie nie rozpraszało – starszy brat zamierzał oglądać mecz piłkarski – wymyśliliśmy z mamą, że „zepsujemy” telewizor: wykręciliśmy bezpieczniki i w pole poszły. (śmiech) Ale tego wieczoru, gdy tylko usłyszeliśmy w radiu, że prymas zmarł, natychmiast trzeba było szukać tych bezpieczników. Puszczono w telewizji film o nim i… to był w moim domu bardzo smutny wieczór. Ja na drugi dzień ostatni egzamin miałem, tę geografię, a nauka za bardzo mi nie szła…

Tak młody człowiek, maturzysta, miał już wówczas świadomość, kim był zmarły prymas?

Oczywiście, że nie do końca. Dzisiaj wiem, że cokolwiek byśmy o Wyszyńskim powiedzieli, to i tak będzie za mało. W tamtych czasach wiedziałem jedynie tyle, ile można było usłyszeć w Radiu Wolna Europa, pomimo wszystkich szumów i zagłuszania. Ale wiedziałem na pewno, że odszedł ktoś niezwykle ważny, wybitny człowiek, który odegrał bardzo ważną rolę w tamtych trudnych czasach. Ktoś bardzo istotny dla religii i dla ludzi, których był obrońcą. Miałem świadomość, że potrafił postawić się systemowi, tupnąć nogą, powiedzieć „non possumus”. Że był totalnie bezkompromisowy.

Był już Ksiądz wówczas powołany?

Powołany?

No, przez Pana Jezusa?

Nie. Jeszcze trochę to trwało, choć podczas wakacji, po maturze, coś zaczęło we mnie kołatać. Poszedłem na pielgrzymkę warszawską na Jasną Górę. Tam jakby piorun we mnie strzelił myślą, że chyba powinienem zostać księdzem. Moje rodzeństwo: siostra i dwóch braci, przyjechało po mnie do Częstochowy, ale nie chciałem z nimi wracać. Powiedziałem, że jeszcze tu muszę pobyć i pewne sprawy rozstrzygnąć.

Dostępne jest 21% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.