Nie ma rzeczy niemożliwych

GN 19/2021 |

publikacja 13.05.2021 00:00

O uzdrowieniu dzięki modlitwie za wstawiennictwem o. Franciszka Marii od Krzyża Jordana, założyciela salwatorianów, swojej nienarodzonej córeczki Lívii Marii opowiadają Gisele Cardoso Santos Silva i Fernando Ferreira Da Silva.

Nie ma rzeczy niemożliwych archiwum prywatne

Ks. Adam Pawlaszczyk: Kiedy i jak spotkaliście się ze sobą i z ojcem Franciszkiem Jordanem?

Fernando Ferreira Da Silva: Poznałem Gisele dwanaście lat temu. Mój przyjaciel ożenił się z jej siostrą i dzięki nim doszło do naszego pierwszego spotkania. Niedługo potem pobraliśmy się. Ślub odbył się 29 stycznia 2011 r. w parafii salwatoriańskiej w miejscowości Várzea Paulista, która znajduje się 60 km od São Paulo. Po ślubie wstąpiliśmy do grupy salwatorianów świeckich, w której jest sześć małżeństw. Tak poznaliśmy ojca Franciszka Jordana, jego historię i charyzmat.

Gisele, co czułaś, kiedy odkryłaś, że zostaniesz matką?

Gisele Cardoso Santos Silva: Byłam bardzo szczęśliwa, bo bycie matką to wielka łaska, a dziecko jest podarunkiem od Pana Boga.

Aż nadszedł trudny moment, kiedy lekarze odkryli chorobę u poczętego dziecka. Kiedy to było? O czym wtedy pomyślałaś?

G.S.: Około drugiego miesiąca ciąży okazało się, że wyniki badań mojej krwi nie były dobre. Lekarka poleciła mi wypoczywać. Miałam nadzieję, że problem nie jest zbyt poważny. Po kolejnych badaniach lekarka stwierdziła, że dziecko jest poważnie chore. Wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji. Myślałam, że jeśli będę wypoczywała i dbała o siebie, wszystko przebiegnie do porodu bezproblemowo. Tymczasem po pięciu miesiącach ciąży, kiedy wykonano standardowe badanie USG, wykryto u dziecka nieuleczalną chorobę kości – dysplazję szkieletową. Zauważono, że kości rozwijają się nierównomiernie, podejrzewano achondroplazję, było niebezpieczeństwo, że dziecko nie będzie rosło i nie będzie rozwijało się normalnie. Kiedy się o tym dowiedziałam, poszłam do samochodu, gdzie czekał na mnie Fernando. Płakałam. Powiedziałam mu jednak, że ojciec Jordan nam pomoże. Wracając do domu, postanowiliśmy odwiedzić moją mamę. Przed wejściem do jej domu leżała książeczka z informacjami o ojcu Franciszku Jordanie i modlitwami za jego wstawiennictwem. Dla nas był to ważny znak, że ojciec Jordan jest z nami i że Bóg nam pomoże.

Czemu pomyślałaś właśnie o ojcu Jordanie, kiedy weszłaś do samochodu? Czemu nie na przykład o świętym Franciszku albo jakimś innym świętym?

G.S.: Nie wiem… od razu przyszedł mi do głowy właśnie on.

F.S.: Byliśmy już w grupie świeckich salwatorianów od półtora roku. Poznawaliśmy tam jego życie i duchowość, jego postać była dla nas bardzo ważna, bliska. Kiedy powiedzieliśmy o kłopotach ze zdrowiem naszego poczętego dziecka znajomym z grupy, wszyscy w tej trudnej chwili towarzyszyli nam duchowo. Zapewniali, że Bóg nam pomoże.

Dostępne jest 33% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: