Wyczyszczona kartoteka

Marcin Jakimowicz

GN 18/2021 |

publikacja 06.05.2021 00:00

Gdy na komisariacie zaczęto drukować wszystkie oskarżenia, usłyszał: „Panie, papier nam się w drukarce kończy!”. W więzieniu oprawił Biblię w materiał z dżinsowych spodni. Dziś księża, których okradał… zapraszają go na rekolekcje.

W którym momencie się pogubiłem? – zastanawia się Piotr z Białegostoku. – W chwili, gdy moim bogiem stał się pieniądz. Wychowałem się w katolickiej rodzinie, formowałem w Ruchu Światło–Życie. Chodziłem na spotkania, grałem na gitarze. W pewnym momencie zacząłem jednak bardziej polegać na sobie niż na Panu Bogu. Kręciłem się wokół własnego „ja”, chciałem zaistnieć w środowisku. Pan Jezus zszedł na dalszy plan. Gdy podjąłem pracę i pojawiły się niezłe pieniądze, zachłysnąłem się tym. Zacząłem kombinować, skąd wytrzasnąć jeszcze większą kasę. Wtedy puściły wszystkie bariery. Zacząłem pożyczać pieniądze od znajomych i nie zwracałem ich. W ten sposób spaliłem sporo mostów. Zaczęły się kradzieże. Coraz śmielej sobie poczynałem. Żyłem, okłamując siebie samego i innych.

Lewe papiery

Okazało się, że „mam talent” do podrabiania dokumentów, a ponieważ pracowałem jako grafik komputerowy… Pierwszymi „papierami”, które podrobiłem, były dokumenty dla ambasady amerykańskiej. Kolega wyleciał na nich za ocean. To był punkt zwrotny. Jedno zamówienie, drugie, trzecie… Spory kaliber. Miałem rodzinę, ale – mówię to z pełną świadomością – rozwaliłem ją… Nie ma co owijać w bawełnę. Byłem kompletnie niedojrzały.

Brnąłem w grzech. Szukałem zagłuszaczy sumienia. Pozostawiłem daleko trzy siostry ewangeliczne: wiarę, nadzieję i miłość, i wybrałem inne: kłamstwo, pieniądze i łatwy seks. Kasę wydawałem błyskawicznie. W tym czasie spaliłem wszystkie relacje, także te z przyjaciółmi, których okradłem. Gdy po nawróceniu chciałem wejść do wspólnoty, w której się modlili, nie wiedzieli, czy mogą mi znów zaufać… Na szczęście zaufali…

Dwadzieścia lat temu wysłałem przyjaciółce SMS-a, w którym… bezczelnie oskarżałem Boga o sytuację, w której się znalazłem. „Kim jest ten twój Bóg, który dopuszcza takie rzeczy?” – pisałem, usprawiedliwiając się, że przecież już taki jestem i to nie moja wina. Pamiętam początek jej odpowiedzi: „Mój Bóg jest…”. Do dziś pamiętam te słowa! „Mój Bóg”! Nic nie odpisałem.

Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: