Radośni

Katarzyna Solecka

Co czuć, skoro nie czuje się tego, co trzeba? Jak przeżywam, skoro nie przeżywam?

Radośni

Na mszy w Wielki Czwartek ksiądz opowiadał o Eucharystii. O tym, że Jezus jest z nami, co zrobił i jaka płynie z tego nadzieja. Pięknie mówił. Mądrze, przejmująco. Było także w tym wszystkim zachwalanie radości z paschalnych przeżyć, zachęcanie do radości, ukazywanie radości… Ha! Stać tak naprzeciw ludzi, o których wiemy, że są rzeczywiście dotknięci smutkiem i mówić im o radości. Czujemy się może trochę jak przekupka na targu – zachwalająca, że nasz towar jest wart zatrzymania, wzięcia do ręki, skosztowania… I od nas zresztą oczekuje się trwania w tej wielkanocnej atmosferze.

A tu dzień jak co dzień – ranne pobudki, poświąteczne porządki, świeże wspomnienie nie zawsze do końca świątecznych rodzinnych przepychanek, w tle takie czy inne problemy – ot, dzień jak co dzień. Jakieś zaklinanie rzeczywistości tu nie pomoże, żadne tam „Słowacki wielkim poetą był”, żadne: „Wielkanoc daje radość. Kropka”. Co czuć, skoro nie czuje się tego, co trzeba? Jak przeżywam, skoro nie przeżywam?

A przecież oczekiwanie, by katolicy tryskali optymizmem, nie jest wcale takie głupie. Nawet pomijając fakt, że pewnie miło by było żyć wśród takich ludzi, czy radość z tego, co najważniejsze, nie jest jakimś dowodem albo choć argumentem „za”? Sami zresztą czulibyśmy się podniesieni na duchu i jakoś bardziej chrześcijańscy, gdyby choć kilka osób w naszym otoczeniu wskazało na radość, która z nas promieniuje, której nie sposób zakryć. Oczywiście, zaznaczmy, nie rozumiemy jej – radości – jako miłego sercu uczucia, serii powierzchownych poruszeń itp. Ale co, jak po nas nie widać? Co jeśli w porannej kolejce przy warzywniaku wyglądamy po prostu jak wszyscy, a nie świadkowie zmartwychwstania?!

Ta presja jest obecna zresztą w wielu dziedzinach. Powinniśmy mieć dobrze wychowane dzieci. A nie mamy. Żyć przykładnie z żoną, mężem. A nie żyjemy. W pracy odznaczać się rzetelnością, w zawirowaniach wewnętrznym spokojem. W ogóle, reprezentować jakiś poziom powinniśmy… Lista, którą sporządzają dla nas inni (i ta, może dłuższa, którą tworzymy sami dla siebie) – to nie najlepsza droga do wzrostu osobistej satysfakcji…

Nie ma co się jednak obrażać na rzeczywistość, wiemy i to. Pan Jezus i nam dał udział w swoim zmartwychwstaniu, nie obwarował tego warunkami. Pewnie, że starać się trzeba, oczywiste są spowiedź, zadośćuczynienie i pokuta. Jednak oczywiste są także znużenie, rozczarowanie, jakiś niedostatek miłych sercu doświadczeń.  

A tryskająca z nas radość? Ech, chciałoby się napisać, że to przychodzi samo, z czasem, mimochodem. Tyle że być może wcale nie. Może nie teraz, nie tutaj, nie dla nas. Ale co z tego?

Jezus prawdziwie zmartwychwstał. I kropka.