Wiem, że tam gdzie jesteś nie odpoczywasz...

Agnieszka Styrna

publikacja 31.03.2021 13:14

O pracy i oddaniu s. Danieli Myszki opowiada jedna z jej przyjaciółek, od lat współpracująca z niepokalanką.

Wiem, że tam gdzie jesteś nie odpoczywasz...

Bywały chwile, kiedy rozmawiałyśmy o śmierci. Siostra zawsze mówiła, że Bóg zabiera człowieka w najlepszym dla niego momencie. Czy to był dla Siostry dobry moment? 

Nasza znajomość sięga wielu lat wstecz. Dużo rozmawiałyśmy o Bogu, życiu i o … polityce. Siostra była dla mnie początkowo mentorem, później nasza znajomość przerodziła się w przyjaźń. W tym czasie tak wiele się działo, że niezwykle trudno jest cokolwiek napisać.

Początkiem szalonych pomysłów był wyjazd na Ukrainę w 2001 roku o wdzięcznej nazwie WON czyli Wakacyjny Obóz Naukowy. To nie był wyjazd wygodnym autokarem z pilotem. Każda z uczestniczek, uczennic Liceum Sióstr Niepokalanek w danym dniu stawała się przewodnikiem. Jeździłyśmy wynajętymi busami, pociągami i kursowymi autobusami. Sporo przemierzyłyśmy na piechotę. Był to swoistego rodzaju trekking. Formuła wyjazdów tak nam się spodobała, że postanowiłyśmy organizować wakacyjne obozy. Wielokrotnie opowiadałam siostrze o moich wyjazdach rowerowych z grupą znajomych. To zaowocowało następnym obozem tym razem na rowerach.

W sumie wspólnych wyjazdów było dziesięć przez ponad 10 lat. Prawie każdego roku już w zimie planowałyśmy trasę. Później organizacja, noclegi, sponsorzy i jazda. Idea była taka, by nie jechał z nami samochód z rzeczami czy jedzeniem. Wszystko wieziemy i... jazda ! Na rowerach, z sakwami i... radzimy sobie same. To była prawdziwa szkoła przetrwania. Po pierwszym wyjeździe doszłyśmy do wniosku, że tego typu spędzanie wolnego czasu, budowanie wspólnoty, odpowiedzialności za siebie jest świetną formą edukacji i rozwoju młodzieży. Pierwsze trzy dni zawsze były ciężkie: zmęczenie, trud drogi, odsyłanie zbędnych rzeczy do domu. Później powoli dzieci wciągały się w obowiązki i wielka machina ruszała. Ile było radości z samodzielnej naprawy łańcucha czy załatania przebitej dętki. Wracałyśmy zmęczone ale już planowałyśmy następny wyjazd. I tak przejechałyśmy na rowerach ze Świnoujścia na Hel, z Gorzowa do Ustronia Morskiego, Podróżowałyśmy po Kaszubach. Przemierzałyśmy przepiękne Podlasie podróżując z Lublina do Augustowa.

Ostatni nasz wyjazd na Ukrainę w 2011 był jakby zwieńczeniem wszystkich podróży. Ilość przygód wypełniłaby wielotomowe dzieło. Pozostały przepiękne wspomnienia, ciekawe spotkania z ludźmi, cudowne krajobrazy, miejsca wypełnione historią. Po powrocie planowałyśmy jeszcze trasę wzdłuż granicy polska-niemieckiej, ale już nigdy tej trasy nie przemierzymy. Kiedyś zapytałam Siostrę – jak Ty dajesz radę tak jechać, sama już nie mam siły. Odpowiedziała mi wtedy, że jedzie „siłą woli”. Tak było mimo zmęczenia i trudów, była niesamowicie silna i zawsze uśmiechnięta.

Oczywiście podczas jednej z pielgrzymek Ojca Świętego Jana Pawła II po Polsce szaleńczo jeździłyśmy za nim z grupą uczennic niewielkim busem przemieszkując w nim jak w kamperze. Później był wyjazd autokarowy na jego pogrzeb i beatyfikację.

Siostra przygotowywała materiały do doktoratu. Była w Londynie i we lwowskim archiwum. Właściwie w pewnym momencie miała już zgromadzoną tak dużą ilość danych, że mogła rozpocząć pisanie. Jednak w tym samym czasie rodziła się myśl w jaki sposób zadbać o dzieci z Sobięcina, które przychodziły do klasztoru, garnęły się, ale właściwie nie było miejsca by ktoś mógł się nimi zająć. Pracę nad doktoratem siostra odłożyła poświęcając się innej działalności.

Chciała stworzyć coś na kształt świetlicy. Było mnóstwo pomysłów. Wreszcie powstała Fundacja Edukacyjna Siostry Wandy Garczyńskiej. Siostra Wanda była pierwszą powojenną przełożoną domu w Wałbrzychu. To była świetna kandydatka na patronkę Fundacji. Zaczęło się… właściwie odczytywanie woli bożej bo bywało różnie. Początkowo było bardzo trudno finansowo. Później, głównie dzięki przedsiębiorczym wychowankom – wolontariuszkom, powoli udało się zorganizować dla dzieci pomieszczenia w dawnych budynkach gospodarczych należących do domu zakonnego. Wreszcie kolejne wyzwanie: trzeba dzieci nakarmić. Początkowo było skromnie, ale później dzięki inwencji siostry Danieli oraz pań Ani, Małgosi, Renaty i Brygidy zaczęły powstawać całkiem dobre obiadki. Kolejne remonty i następna sala najpierw gimnastyczna, następnie rekreacyjna. Wielkie, niestety niezrealizowane marzenia o piecu kaflowym w Sali rekreacyjnej i wysypiających się na nim kotach oraz cieple współgrającym z ciepłem serca, które przyciągałoby dzieci.

Tak wiele się działo. Zajęcia z rumby, muzyki, angielskiego, komputerów, bale i zabawy, szkolenie gry w bilard, nauka gry w szachy, radosne grille, pomoc w nauce szkolnej. Wreszcie wyjazdy podczas ferii zimowych połączone z nauką jazdy na nartach, wyjazdy na lodowisko, letnie wakacje i to koniecznie nad morze. Dla wielu dzieci było to pierwsze spotkanie z Bałtykiem. Na wakacjach – to co dzieci lubią najbardziej: plaża, kąpiel, zabawa, zwiedzanie i lody. Osobą, która wszystko to organizowała była siostra Daniela.

Dziećmi się już zajęła - przyszła kolej na rodziców, szczególnie mamy. Rozpoczął się cykl kursów szycia i gotowania. Ukoronowaniem tych spotkań stała się Spółdzielnia Socjalna 7NieBo, szwalnia, którą siostra ostatnio prowadziła.

Jej wielkim marzeniem było zdobycie prawa jazdy. To było wielkie ułatwienie. Dzięki współpracy z Caritas przywoziła z Biedronki jedzenie, które później rozdawane było potrzebującym. Każdy kto potrzebował jakiekolwiek ubranie nie odszedł z niczym.

Rodziło się wiele pięknych kontaktów z klubami sportowymi, z innymi fundacjami, stowarzyszeniami, nawet przyjaźń z członkami jednego z chórów parafialnych.

Każdy dzień był odczytywaniem woli bożej i szukaniem nowych dróg. Siostra Daniela przez wiele lat uczyła historii, była wsparciem dla niejednej uczennicy szkoły prowadzonej przez Siostry. Jako pedagog z wielkim wyczuciem prowadziła młodzież pokazując, że życie jest ciągłym przekraczaniem strefy komfortu. Umiała też rozmawiać z małymi dziećmi mądrze i poważnie. Była konsekwentna i wymagająca. Potrafiła tez pocieszyć i być powiernicą dziecięcych tajemnic. Często rozmawiała też z rodzicami, starała się zawsze pomóc, poradzić, czasem – jeśli to było konieczne - upomnieć.

Wydawało się, że tak będzie ZAWSZE, że siostra Daniela będzie czekała uśmiechnięta na swoje sobięcińskie dzieci i zachwycała się kolejnymi postępami pań pracujących w szwalni.

Wiem, że tam gdzie jesteś nie odpoczywasz, czekasz… . Może wyremontujesz dla nas jakieś niebieskie, niezamieszkałe dotąd pomieszczenie gospodarcze. Znowu pojeździmy na rowerach, porozmawiamy … będziemy cieszyć się sobą w Bożej Obecności.