Śladami miłosierdzia

Małgorzata Głowacka

publikacja 27.11.2010 06:10

Nie ma co ukrywać, oczekiwałam pobytu w Wilnie z utęsknieniem. Mniej z powodu samego miasta, którego przecież już odrobinę z ubiegłorocznej wycieczki na Litwę znałam, bardziej z powodu poznania miejsc związanych z s. Faustyną i ks. Sopoćką. Chciałam się tu zatrzymać, by kontemplować Boga w Jego miłosierdziu.

Śladami miłosierdzia Małgorzata Głowacka Obraz w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Wilnie

Wilno to miasto szczególne. Jedni nazywają je „Jerozolimą północy”, gdyż mieszkają tu obok siebie ludzie różnych wyznań (np. katolicy, prawosławni, karaimowie, muzułmanie czy wyznawcy judaizmu) i narodowości (by wymienić tylko Litwinów, Polaków, Białorusinów, Rosjan czy Żydów), inni nazywają je wprost: „Miastem miłosierdzia”. I nie można odmówić słuszności tej nazwie...

Miłosierdzie mieszka w Wilnie od stuleci w Cudownym Obrazie Matki Bożej Ostrobramskiej (Matki Miłosierdzia), w wizerunku Jezusa z obrazu „Jezu ufam Tobie” czy poprzez orędownictwo niezwykłych ludzi bezpośrednio związanych w tym miastem np. świętą siostrą Faustyną Kowalską czy błogosławionym księdzem Michałem Sopoćką.

Na czas pobytu w tym najbardziej włoskim mieście na północ od Alp (w którym aż roi się od starych świątyń, zaułków, urokliwych uliczek) zatrzymałam się w domu zakonnym Sióstr Jezusa Miłosiernego. Założycielem tego zgromadzenia jest spowiednik i kierownik duchowy s. Faustyny -  bł. ks. Michał Sopoćko. W 1940 roku, tj. w dwa lata po śmierci s. Faustyny, do ks. Sopoćki zgłosiły się pierwsze kandydatki, które już w następnym roku na jego ręce złożyły prywatne śluby. Wkrótce pierwsze sześć sióstr wyjechało z wojennego Wilna a cały proces formowania zgromadzenia odbywał się na terytorium Polski. Tym samym zaczęła się wypełniać wizja s. Faustyny dotycząca powstania nowego zgromadzenia. Do Wilna siostry powróciły w 2001 roku. Po czterech latach nieustannego zmieniania wileńskiego adresu, metropolita wileński, kardynał Audrys Juozas Baczkis zaproponował siostrom budynek, który właśnie kuria odzyskała przy ulicy Rossa 6. A adres ten nie jest przypadkowy. Tu bowiem, w tym domu właśnie, kilkanaście lat wcześniej znajdowała się kapelania sióstr wizytek, gdzie mieszkał ks. Sopoćko (na pierwszym piętrze) i znajdowała się pracownia malarska Kazimierowskiego (na parterze), tu też w roku 1934 przez co najmniej sześć miesięcy przychodziła s. Faustyna, by tłumaczyć malarzowi, jak ma wyglądać obraz, który Jezus nakazał jej wymalować.

Gdy przekraczam próg domu zakonnego doświadczam emocji. Niecodziennie przecież bywa się w miejscach tak szczególnych, kroczy śladami osób wyjątkowych, widzi i dotyka przedmiotów których używali. Nim rozłożę w pokoju swój bagaż, idę przywitać się z Gospodarzem domu.  Obecna kaplica to była pracownia malarska Eugeniusza Kazimirowskiego. Pomieszczenie nie jest duże. Uwagę przykuwają dwie rzeczy: pełnowymiarowa kopia wileńskiego obrazu „Jezu ufam Tobie” i relikwie świętej siostry Faustyny oraz błogosławionego księdza Michała Sopoćki. Klękam, by podziękować Bogu za możliwość przybycia do tego miejsca. Równocześnie intensywnie wpatruję się w obraz i w biało-czerwone promienie wypływające z serca Jezusa. Obraz ten różni się od wszystkiego, co widziałam. Modlitwa przed nim jest inna, niż np. przed ikoną. Tu jest miejsce na dialog o wiele bardziej intensywny. Gdy ktoś ma potrzebą pomodlić się przed ikoną, idzie, klęka i już wie, że ktoś namalował jego modlitwę. Ikona bowiem przedstawia, „uobecnia” Boga. To jakby okno na świat. Są w niej oczy Chrystusa, Matki Bożej i świętych. Oczy, które patrzą na grzesznika miłosiernie, pokrzepiająco, wzmacniająco. Inaczej wygląda modlitwa przed malowidłem Jezusa Miłosiernego. Oczy nie są w centrum tego obrazu. W centrum jest serce, promienie i napis „Jezu ufam Tobie”. Chrystus ubrany jest tu w białą szatę. A więc nie jest to Chrystus cierpiący, tak jak Go widzimy najczęściej w wizerunku krzyża, ale jest przemieniony, chwalebny. Jego twarz jest pogodna, spokojna, emanująca zwycięstwem. Oczy ciała widzą obraz namalowany przez malarza posiadającego bezsprzecznie zmysł artystyczny, ale to oczy duszy każą wpatrywać się uparcie i odczytywać  treść.

Na obrazie dominują dwa promienie. Dotykają one każdego, kto się pod nim znajduje, kto wypowiada słowa „Jezu ufam Tobie”, kto modląc się uczy się ufności Bogu. Promień w kolorze białym symbolizuje wodę i jest strumieniem oczyszczenia (sakrament chrztu św. i pojednania). Czerwony zaś symbolizuje strumień ożywienia (eucharystia). Promienie wychodzą z uchylenia szaty na piersiach, z głębi serca zmartwychwstałego Jezusa. Serce to zostało przebite włócznią na krzyżu: żołnierz przebił Mu bok i natychmiast wylały się krew i woda /por. J 19,34/. Przebicie serca ujawniło pełnię miłości Boga do człowieka! Nie przypadkowo piszę: ujawniło, bowiem pełnia była we wnętrzu Boga dużo wcześniej, była od zawsze. Bóg nosił od początku ranę miłości. Wcielenie Jezusa i wyzwolenie człowieka, uzdolnienie go do nowego autentycznego życia, tylko ją odsłoniło. Cios żołnierza tylko to ujawnił, pokazał. Biało-czerwone promienie wychodzące z Jezusowego serca ogarniają cały świat, rozścielają się na wszystkie zakątki i każdego człowieka. Jeśli tylko człowiek pozwoli się im dotknąć, zaczyna widzieć inaczej, widzieć po Bożemu. Każdy, kto wpatruje się w źródło tych promieni, w centrum blasku, w serce Boga, zaczyna dostrzegać też ciemności, w których przebywa: grzech, zło, zepsucie, zagubienie, samotność, bierność, małość, smutek, cierpienie... Właśnie to wszystko symbolizuje na tym obrazie kolor tła – czerń. Uzmysłowienie sobie własnej małości, przeciętności wstrząsa i musi rodzić reakcję. I wówczas albo się człowiek przestrasza i zamyka w sobie, niczym po doświadczeniu Golgoty apostołowie w Wieczerniku, albo przybliża się do Chrystusa i pozwala, by Bóg przemieniał go, uzdalniał swą łaską do bycia, pokonywania i wzrastania. Przechodzi się z ciemności do światła. Ze śmierci do życia. Każdego, kto pozwala się Bogu dotknąć, Chrystus swą wzniesioną dłonią błogosławi  i posyła w świat. Patrzę  intensywnie w oczy Jezusa. Jest w nich spojrzenie z krzyża, spojrzenie łagodne, spokojne, pełne nadziei, świadome odniesionego zwycięstwa. I choć nie widzę dokładnie źrenic, wiem, że jest to spojrzenie miłosierne.

Czas się rozpakować. Skrzypiącymi cudownie drewnianymi schodami udaję się do swego pokoju na piętro. To autentyczne schody z okresu dwudziestolecia ubiegłego wieku. Po tych schodach z pewnością chodzili s. Faustyna, ks. Sopoćko czy malarz Kazimirowski. Mijam na półpiętrze wiszący na ścianie sporych rozmiarów drewniany krzyż, wykonany na zamówienie ks. Sopoćki. Te i inne niesamowite szczegóły podkreślają tylko wyjątkowość miejsca, którego dane mi jest doświadczyć.

Domek s. Faustyny

Nie mogę doczekać się, by poznać dzielnicę Wilna – Antokol i jego perełkę - domek s. Faustyny. Pełna emocji wyruszam z samego ranka na poszukiwanie ulicy Grybo 29a. „Poszukiwanie” jest tu słowem jak najbardziej właściwym, bowiem nie tak prosto jest odnaleźć owy drewniany domek w gąszczu kamiennej zabudowy osiedla. W okolicach kościoła Piotra i Pawła, gdzie droga się rozgałęzia, proszę o pomoc napotkaną Litwinkę. Po kilku zdaniach obieram wyznaczoną drogę i maszeruję dalej, jednak po przejściu ok 600m znów potrzebuje pomocy. Tym razem z zapytaniem trafiam, jak się później okazuje, do Polki na stałe tu mieszkającej. Starsza pani z uśmiechem nie tylko udziela mi informacji o lokalizacji domku, ale wraz ze mną spaceruje w wyznaczonym kierunku, opowiadając w międzyczasie o licznych pielgrzymach, którym pomogła odnaleźć ten „niesamowity” adres. Rozstajemy się przy jednym z szarych bloków. Intuicyjnie wyczuwam już miejsce, którego poszukuję. Gęsty żywopłot i pordzewiała siatka oddziela je od ulicy. Otwieram bramkę, przechodzę obok budynku przedszkola i udaję się w głąb terenu. Za drzewami dostrzegam wreszcie zarys drewnianej chałupki z czerwonym dachem. A więc tak wygląda to miejsce!

S. Faustyna przebywała w Wilnie dwukrotnie. Pierwszy raz przyjechała tu  na kilka miesięcy w 1929 roku, żeby zastąpić inną siostrę, w 1933 r. wróciła po ślubach wieczystych i mieszkała do 1936 r. Ten dom, stojący przy ulicy Grybo 29, dawnej Senatorskiej, w 1908 roku wykupiły od rosyjskiego generała Bykowa siostry Matki Bożej Miłosierdzia, które przyjechały z Polski. Swój pobyt tu s. Faustyna wspomina następująco: Dziś już jestem w Wilnie. Maleńkie chałupki - porozrzucane - stanowią klasztor. Trochę mi się wydaje dziwne po józefowskich gmachach. Sióstr tylko osiemnaście. Mały domek, ale wielkie zżycie wspólne. Wszystkie siostry przyjęły mnie bardzo serdecznie, co mi było wielką zachętą do znoszenia trudów, jakie na mnie czekały...(Dz. 261). Siostry nie miały osobnych cel, tylko parawany oddzielające łóżka. To, że domek przetrwał upływ czasu, to kwestia Bożej Opatrzności. Po wojnie bowiem zgromadzenie zamknięto a obok wybudowano istniejący do dziś dom dziecka. Przebywają w nim dzieci litewskie, polskie i rosyjskie. By poszerzyć plac, burzono drewniane chałupki. Ówczesna dyrektorka domu, Żydówka, zachowała przeznaczony do rozbiórki dom na składzik sierocińca. Mimo wielkiego pożaru udało się w nim zachować kilka autentycznych rzeczy, które dziś są niemymi świadkami codzienności życia s. Faustyny. Niedawno domek, dzięki wsparciu finansowym Apostolstwa Miłosierdzia z Irlandii, odnowiono i przemianowano na Centrum Pielgrzymkowo-Modlitewne.

W zrekonstruowanej, wschodniej części budynku znajdują się sale, w których pielgrzymi mogą odpocząć, posłuchać prelekcji i pooglądać rozpięte na ścianach czarno-białe fotografie Jana Bułhaka - Wilno z początku XX wieku (wystawa przestawia m.in. kościoły Wilna z czasów, kiedy przebywała tu święta). Część zachodnia budynku jest autentyczna. Pan Petras Mackela, kurator domu siostry Faustyny, pokazuje mi elementy, które zachowały się z czasów, kiedy mieszkała tu wielka mistyczka: stare drzwi, których na pewno musiała dotykać, piec w którym paliła czy odsłonięte fragmenty ścian z zachowaną tapetą. Obok, w zrekonstruowanej celi dostrzegam stare, (bo z jej epoki) ale nieużywane przez nią meble: stolik, łóżko, dywanik. Wszystko jest takie proste. W celi s. Faustyny, dokładnie w miejscu gdzie stało jej łóżko znajduje się obecnie szklana gablota, a w niej srebrny relikwiarz z fragmentem jej kości. Ściany, jak wtedy, mają kolor brudnoróżowy. Wisi na nich zdjęcie s. Faustyny i mała kopia obrazu „Jezu ufam Tobie”. To niesamowite doświadczenie znaleźć się dokładnie w miejscu, gdzie s. Faustyna miała objawienia, gdzie Jezus podyktował jej  Koronkę do Bożego Miłosierdzia, tłumacząc jednocześnie sposób jej odmawiania, gdzie pisała swój słynny Dzienniczek i skąd co tydzień wyruszała, by tłumaczyć malarzowi, jak ma wyglądać obraz, który Chrystus nakazał jej namalować. To miejsce szczególne. Tu Faustyna jest stale obecna. W tym miejscu słowa „Miej miłosierdzie dla nas i dla świata całego” brzmią tak dobitnie! W pokoju obok znajduje się cela, w której (podobnie jak u Faustyny) w szklanej gablocie znajduje się relikwiarz z fragmentem kości bł. ks. Sopoćki, jego kapłańska stuła i różaniec. Opuszczając pośpiesznie w czasie II wojny światowej Wilno, myślał że wróci tu. Dlatego nie spakował wielu swych rzeczy codziennego użytku. Obecnie stanowią cenne pamiątki.  

Nim opuszczę domek, raz jeszcze rozglądam się dookoła, chcąc zapamiętać każdy szczegół. Te skromne meble, szklana gablota z relikwiami, świeże kwiaty i okno z białymi, lnianymi, jak to na Litwie, grubo tkanymi zasłonami pozostaną na zawsze w mej pamięci. Wychodzę na zewnątrz, nie śpieszno mi wracać. Rozglądam się wokół, robię zdjęcia. Otaczające mnie drzewa i kamienie są zapewne świadkami codzienności życia s. Faustyny. Spaceruję. Rozmyślam. Modlę się...

Sanktuarium Miłosierdzia Bożego

Mieszczący się przy ulicy Dominikańskiej kościółek jest tak mały, a w dodatku wciśnięty między inne budynki, że trudno go zauważyć. Pierwszy w tym miejscu kościół istniał już ponoć w XV wieku, w każdym razie istnieje wzmianka, że król Zygmunt I w 1536 roku nakazał wznieść obok niego szpital. Za panowania rosyjskiego rząd carski przejął szpital przemieniając go na szpital wojskowy, a kościół zamieniono na cerkiew Zwiastowania. Przebudowano też całą konstrukcję, nadając budowli cechy rosyjsko-bizantyjskie. Dawny kształt gotyckiej absydy nadano kościołowi dopiero w 1971 roku a zwrócono wiernym 19 lat później, gdy Litwa odzyskała niepodległość. Dziś wnętrze nie kryje żadnych zabytkowych cech. Całość sprawia raczej wrażenie nowoczesności. Jedyną cenną rzeczą jest przeniesiony tu w 2005 roku (zresztą w atmosferze skandalu) wizerunek Chrystusa Miłosiernego, zwany tez obrazem Miłosierdzia Bożego. Jest to wizerunek Jezusa malowany przez Eugeniusza Kazimierowskiego.

Przekraczam próg kościoła. Mijam niewielki przedsionek i wchodzę głębiej, do środka świątyni. Pierwsze, co mnie uderza to cisza i skupienie modlących się. Mimo, iż nieustannie zaglądają tu turyści i pielgrzymi z całego świata, pstrykają spusty fotograficznej migawki - modlitwa nie milknie a adoracja Najświętszego Sakramentu trwa. Są tu obecni ludzie w każdym wieku. Wielu z nich przyszło tu przerwawszy na moment obowiązki dnia, stąd przy ławkach szkolne plecaki czy siatki z zakupami. Dostrzegam też siostry ze Zgromadzenia Jezusa Miłosiernego, które nieustannie są obecne w tym miejscu, adorując Jezusa, pomagają w sprawowaniu liturgii i strzegą tego miejsca kultu. Klękam w jednej z ławek, zanim zatopię się w modlitwie rozglądam się wokół. Na fasadzie kościoła z lewej strony dostrzegam napis „Jezu ufam Tobie” w języku polskim. Słowa te może zrozumieć każdy, przetłumaczone są bowiem na kilkanaście języków świata. Z prawej zaś w podobnym układzie graficznym widnieje postać Maryi, jako Matki Miłosierdzia. Całość wnętrza jest bardzo prosta. Dwa rzędy ławek, niewielkie prezbiterium, ołtarz a nad nim zawieszony za szybą obraz Miłosierdzia Bożego. Modlitwa zaczyna się rodzić tu tak naturalnie...

Historia powstania obrazu

W swym Dzienniczku s. Faustyna zapisała: Wieczorem, kiedy byłam w celi, ujrzałam Pana Jezusa ubranego w szacie białej. Jedna ręka wzniesiona do błogosławieństwa, a druga dotykała szaty na piersiach. Z uchylenia szaty na piersiach wychodziły dwa wielkie promienie, jeden czerwony, a drugi blady. W milczeniu wpatrywałam się w Pana, dusza moja była przejęta bojaźnią, ale i radością wielką. Po chwili powiedział mi Jezus: Wymaluj obraz według rysunku, który widzisz, z podpisem: Jezu, ufam Tobie /Dz.47/.

Zadanie wymalowania obrazu wyznaczone przez Jezusa było po ludzku niewykonalne, ponieważ Faustyna nie posiadała podstawowych umiejętności plastycznych. Gdy zwróciła się z problemem do swego ówczesnego spowiednika, ten próbował ją uspokoić i nakazał malować obraz Boga w duszy. Nie o takie jednak malowanie Jezusowi chodziło, powiedział bowiem wprost: Mój obraz w duszy twojej jest. Ja pragnę, aby było Miłosierdzia Święto, chcę, aby ten obraz, który wymalujesz pędzlem, żeby był uroczyście poświęcony w pierwszą niedzielę po Wielkanocy, ta niedziela ma być Świętem Miłosierdzia /Dz.49/. Miał to być zatem prawdziwy obraz wymalowany pędzlem. Ponaglana słowami Chrystusa s. Faustyna przedstawiła tę sprawę swej przełożonej. Otrzymała pędzel, farby i zgodę na malowanie obrazu. Nie umiejąc malować, zaczęła szukać pomocy u współsióstr. Nie  potrafiła jednak opowiedzieć treści obrazu, plan więc spalił na panewce. Po trwających prawie trzy lata zmaganiach wewnętrznych i przynagleniach, przyszła święta otrzymała wreszcie upragnionego i wymodlonego spowiednika, powiernika i wykonawcę dzieła – księdza Michała Sopoćkę, profesora teologii pastoralnej, spowiednika zwyczajnego Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Wilnie.

Początkowo obraz Bożego Miłosierdzia miała malować utalentowana artystka, autorka dwóch znakomitych kopi wizerunku Matki Bożej Ostrobramskiej, bernardynka z klasztoru wileńskiego, gdzie posługiwał ks. Sopoćko – s. Franciszka Wierzbicka. Problem polegał jednak na tym, że nie chciała być ona w pełni posłuszna sugestiom ks. Sopoćki co do szczegółów np. wysokości uniesienia błogosławiącej dłoni, układowi stóp itd. Dlatego też, starając się wiernie wypełnić wizję s. Faustyny, ks. Sopoćko, wiedziony bardziej ciekawością niż wiarą w prawdziwość objawień, zwrócił się z zamówieniem do Eugeniusza Kazimirowskiego, mieszkającego w tym samym domu co on, malarza znanego, cenionego i gruntownie wykształconego (ukończył studia w Krakowie pod kierunkiem Cynka, Jabłońskiego, Łuszczakiewicza, praktykował u Axentowicza), specjalizującego się głównie w malarstwie portretowym (pozował mu nawet sam Piłsudski). Malowanie „pod dyktando” oznaczało dla niego rezygnację z własnej artystycznej woli na rzecz rzetelnego przekazu tego, co relacjonowała s. Faustyna. Zadanie było o tyle trudne, że należało sporządzić obraz, którego autorem jest sam Bóg.

Przez prawie siedem miesięcy (styczeń-lipiec 1934 roku) s. Faustyna przychodziła do pracowni Kazimirowskiego ze swego domku, z dzielnicy Antokol regularnie raz, czasami dwa razy w tygodniu, by kierować pędzlem artysty. Z Antokolu na Rossę jest spory kawałek drogi (ok. 6 km), ale nie odległość i czas stanowiły dla Faustyny problem, najważniejszą sprawą było spełnić wolę Jezusa. By pomóc malarzowi jak najwierniej odwzorować postać Jezusa na płótnie, w końcowej fazie pracy sam ks. Sopoćko kilkakrotnie pozował przebrany w albę. Pomoc dotyczyła postawy nóg, głowy, układu szaty czy kierunku spojrzenia. Dla wszystkich czas malowania obrazu był okresem wnikliwego odczytywania jego treści. A niezrozumiałe treści rozstrzygał sam Jezus podczas kolejnych objawień (np. znaczenia promieni, ich koloru, spojrzenia czy napisu pod obrazem). Mimo wielu trudów i staranności wykonania s. Faustyna nie była zadowolona z efektu pracy malarza. Postać Chrystusa nie jawiła jej się tak piękna jak w widzeniu. Z tego powodu płakała i skarżyła się Bogu na modlitwie: Kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim  jesteś? Usłyszała wówczas znamienne słowa:Nie w piękności farby, ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej /Dz 313/.

Gdy obraz został ukończony, ks. Sopoćko z własnych funduszy pokrył honorarium Kazimirowskiemu i malowidło wziął do swego mieszkania. Wizerunek Bożego Miłosierdzia będący od tego czasu formalnie własnością ks. Sopoćki jesienią 1934 roku został zawieszony za zakonną klauzurą w ciemnym korytarzu klasztoru bernardynek przy kościele św. Michała. Zanim obraz został wystawiony do publicznej czci s. Faustyna wspomina w swym Dzienniczku o kilku wizjach z nim związanych, z których jedna dotyczyła nakazu, by malowidło to stało się przedmiotem czci i kultu publicznego. Naciskała na ks. Sopoćkę, by wypełnił polecenie Jezusa i umieścił obraz w Ostrej Bramie na zakończenie obchodów Jubileuszu 1900-lecia Odkupienia, podczas specjalnego triduum. Początkowo pomysł ten wydawał się niedorzeczny i niemożliwy do realizacji, Ostra Brama bowiem od zawsze była wielką świętością Wilna i umieszczenie w niej innego obrazu byłoby rzeczą co najmniej niestosowną. Tak się jednak złożyło, że proboszcz ostrobramski – ks. Zawadzki poprosił ks. Sopoćkę o wygłoszenie kazania podczas wspomnianego triduum. Ten przyjął zaproszenie, stawiając warunek, by obraz Bożego Miłosierdzia został umieszczony w Ostrej Bramie jako element dekoracji (dokładnie w galerii ostrobramskiej). Czas triduum przypadał na koniec pierwszego tygodnia po Wielkanocy. Tym samym spełniło się kolejne pragnienie Jezusa, by obraz ten był szczególnie uczczony w drugą niedzielę wielkanocną. W obchodach triduum uczestniczyła także s. Faustyna. Kiedy obraz został zawieszony, ujrzała ona Jezusa, który ręką nakreślił duży znak krzyża. W nocy widziała dodatkowo, jak obraz „idzie” ponad Wilnem pokrytym siatką i sieciami. Jezus przechodził i przecinał wszystkie sieci, błogosławiąc miasto i jego mieszkańców. Korzystając z okazji ks. Sopoćko wygłosił kazanie, nawiązując do obrazu pędzla Kazimirowskiego, wskazując że Miłosierdzie Boże domaga się czci publicznej. Podczas rozważania tego przymiotu Boga obraz ten przybrał żywą postać i promienie te przenikały do serc ludzi zgromadzonych, jednak nie w równej mierze; jedni otrzymywali więcej, drudzy mniej /Dz 417/. Po zakończonych uroczystościach obraz na długie lata zawisł ponownie w ciemnym korytarzu przy kościele św. Michała.

Lata II wojny światowej to czas burzliwej historii obrazu. Przenoszony z miejsca na miejsce i nieustannie ukrywany doznaje uszkodzeń. Zamiast być wystawiany do publicznej czci leży zwinięty w rulon za stropową belką w prywatnym mieszkaniu  Wydawało się, że całe dzieło związane z kultem Miłosierdzia Bożego nie wypełni się (s. Faustyna zostaje przeniesiona do Krakowa, gdzie w 1938 roku umiera a ks Sopoćko  zostaje zmuszony do ucieczki przed hitlerowcami z terenu Litwy i chroni się w okolicach Białegostoku). Dodatkowo w 1959 roku Kongregacja Świętego Oficjum wydaje notyfikację zakazującą szerzenia Kultu Miłosierdzia Bożego w formie podanej przez s. Faustynę.

Nic jednak nie może zatrzymać dzieła Bożego! Kult rozprzestrzenia się z wielką siłą nie tylko w Wilnie, ale przekracza granice państw. Masowo wykonywane fotografie obrazu w różnych formatach rozprowadzane są w hurtowych wręcz ilościach. Ten niesamowity rozwój kultu zmusza abp. Jałbrzykowskiego do ponownego zajęcia się sprawą obrazu Miłosierdzia Bożego. W 1941 r. specjalna komisja bada malowidło i stwierdza, że obraz wykonany jest artystycznie oraz że stanowi ceny dorobek w religijnej sztuce XX wieku. Wizerunek Jezusa wraca na swe dawne miejsce w prezbiterium kościoła św. Michała, gdzie otoczony zostaje wielką czcią i kultem, czego wyrazem są liczne wota. Niestety w kilka lat później kościół zostaje zamknięty, a większość inwentarza przeniesiona w inne miejsce. Losy obrazu pozostają nieznane. Wg wspomnień Janiny Rodziewicz-Stefanowskiej wisiał on w pustym kościele św. Michała. Odkupiony od pilnujących świątyni, zdobił ściany prywatnego domu, by potem zostać głęboko ukrytym. W 1955r. przekazany został ks. Ellertowi, proboszczowi kościoła św. Ducha w Wilnie i przebywał na plebanii. Nie był to jednak koniec burzliwej historii obrazu. W międzyczasie, gdy ks. Sopoćko (od 1947r. przebywał w Polsce) dowiedział się, że malowidło odnalazło się, usilnie pragnął przenieść płótno przez granicę, by przekazać je do krakowskich Łagiewnik. Jednak umówiony człowiek, który miał przemycić obraz do Polski, nie przybył. Potem obraz Miłosierdzia Bożego za sprawą ks. Grasewicza kilka lat przebywał w Nowej Rudzie, by potem znów powrócić do Wilna. W latach 1986-2005 obraz znajdował się w polskim kościele pw. Ducha Świętego, gdzie był otoczony wielką czcią.

Łagiewnicki czy wileński?

Gdy kult Miłosierdzia Bożego rozprzestrzeniał się, obraz Kazimirowskiego pozostawał z drugiej strony granicy kraju i niedostępne były jego fotografie. Tworzono więc inne obrazy inspirowane mistyczną wizją św. Faustyny, których autorami byli m.in. S. Batowski, L. Ślendziński, J. Styka, S. Kaczor-Batowski, I. Delekta-Wicińska, P. Moskal. Jednak najbardziej  znanym jest ten autorstwa Adolfa Hyły. Powstał z inspiracji s. Ireny Krzyżanowskiej (przełożonej domu zakonnego Sióstr Miłosierdzia Bożego w Krakowie) i stanowi wotum wdzięczności malarza za ocalenie podczas wojny. Ks. Sopoćko od początku bardzo sceptycznie odnosił się do krakowskiego wizerunku i poddawał go ostrej krytyce, uważając go za nieliturgiczny. Obraz Hyły przestawia Jezusa jako „Boskiego lekarza” idącego przez świat, by leczyć zbolałą ludzkość i obdarzać ją swym miłosierdziem. Początkowo tło tego obrazu stanowił podbeskidzki pejzaż, jednak po licznych interwencjach ks. Sopoćki został on zamalowany. Inne są na nim układy dłoni, promieni czy spojrzenie. Tak się jednak złożyło, że to właśnie ten obraz jest dziś najbardziej rozpoznawalny i kojarzony z kultem Bożego Miłosierdzia. Dlaczego? Nie wiem, nie umiem podać jasnej, rzeczowej odpowiedzi. Widocznie nie w piękności farby, ani pędzla jest wielkość tego obrazu /Dz 313/ . Moc jego tkwi w modlitwie. Bo to na niej  człowiek „uczy się” się Boga i ufności ku Niemu. Wzbogaca się, napełnia, by potem móc darować siebie Ojcu i drugiemu człowiekowi. Przez nią też uczy się, by gest brania stawał się gestem dawania. To ona łączy z Bogiem i pozwala się Nim zafascynować, wpierw, zanim pojawią się słowa i chęć naśladowania...

Przed każdym z wizerunków „Jezu ufam Tobie” rozbrzmiewają nieustannie słowa miej miłosierdzie dla nas i całego świata. Tak, miłosierdzie to największy przymiot Boga urzeczywistniony najpełniej w dziele odkupienia człowieka. To również wezwanie dla człowieka wierzącego bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny /Łk 6,36/. Ale by rozumieć miłosierdzie trzeba nim żyć i je czynić poprzez słowo, czyn, modlitwę, ofiarę. Bo nie jest ono, jak wielu powszechnie rozumie tylko współczuciem czy przebaczeniem. Jest czymś więcej. „To miłość cierpliwa, łaskawa, współczująca, dźwigająca człowieka z jego słabościami ku nieskończonym wyżynom świętości Boga” /Jan Paweł II. 1997r. Kraków/. W praktykowaniu miłosierdzia nigdy nie chodzi o ilość, ale o jakość! Akty miłosierdzia muszą wypływać z serca przemienionego, otwartego, delikatnego, współczującego, ofiarnego, z serca które doświadczyło obdarowania miłością Boga, które czyni dobro innym ze względu na samego Chrystusa. Praktykowanie miłosierdzia wymaga wpierw poznania, doświadczenia miłości Boga, nawrócenia, uznania swej grzeszności, małości i otwarcia się na Boga, Jego łaskę i moc przemiany. Miarą owego otwarcia jest miłość, której nieodłącznym efektem jest ufność. Bez ufności wszelkie modlitwy i czyny są tylko zwykłą pobożnością i nie sięgają celu.

Mówiąc w tym miejscu o miłosierdziu pragnę wyraźnie dodać, że obraz „Jezu ufam Tobie” nie ma mocy sam w sobie. Jest tylko narzędziem! On otwiera człowieka na ufność, sprawia to, że Bóg może przelać do serca człowieka bogactwo swoich darów i łask. Obraz jest potrzebny, by pomóc nawiązać osobowy kontakt z Chrystusem, by móc wypracować i ugruntować w sobie postawę ufności. Obraz jest znakiem tego, co Bóg mówił o sobie na kartach Pisma, co Jezus przekazywał s. Faustynie, jest tylko przypomnieniem...

Kilka dni spędzonych w Wilnie minęło bardzo szybko. Miasto jest niesamowite. Urzeka od pierwszego spojrzenia. Tym mocniej, że jest w nim zawarte spojrzenie Maryi – Miłosiernej Matki  i Miłosiernego Jezusa w świętych wizerunkach.