Krzyżowa droga ks. Piotra

Agata Puścikowska

GN 12/2021 |

publikacja 25.03.2021 00:00

Niemcy szyderczo zapowiedzieli mu „drogę krzyżową”. Umarł z kłodą na ramionach, w Wielki Piątek…

Ks. Piotr Dańkowski zmarł 3 kwietnia 1942 r. Ze współwięźniami żegnał się słowami: „Do zobaczenia w niebie!”. Reprodukcja Jan Jarosz /Muzeum Palace Ks. Piotr Dańkowski zmarł 3 kwietnia 1942 r. Ze współwięźniami żegnał się słowami: „Do zobaczenia w niebie!”.

Ksiądz Piotr Dańkowski – patriota i głęboko wierzący, bohaterski kapłan, który w czasie bestialskiego śledztwa i tortur z rąk Niemców nikogo nie wydał. Mimo że w 1999 r. został zaliczony do grona błogosławionych, nadal niewiele o nim wiemy. A bezcenna relikwia po nim zaginęła.

Młodość

Piotr Edward Dańkowski urodził się 21 czerwca 1908 roku w Jordanowie. Ojciec Jan był rolnikiem i szewcem. Matka pracowała na roli i opiekowała się dziećmi. Miał dwóch braci – starszego o 4 lata Kazimierza (później szewca) oraz młodszego Stanisława Kazimierza (później nauczyciela). Mały Piotrek dość wcześnie zaczął rozpoznawać swoje powołanie: myślał o kapłaństwie.

Maturę zdał w 1926 r., a pół roku później poszedł do seminarium. Był dobrym studentem. Miał też szczęście do świetnych wykładowców, którzy nie tylko nauczają, ale i formują. Jego ojcem duchowym został Czesław Lewandowski MIC, wcześniej ojciec duchowy m.in. św. brata Alberta. Jeszcze w seminarium (i aż do 1940 r.) prowadził notatki duchowe: notował postanowienia ze spowiedzi i prośby do Boga o błogosławieństwo w pracy nad doskonaleniem charakteru. Zapiski ukazują człowieka dojrzałego i emocjonalnie, i duchowo, który wciąż i wciąż chce mocniej wierzyć, ufać i rozwijać się, walczyć z wadami. W kwietniu 1930 roku ks. Piotr napisał: „Jezu, wspieraj mię, bym przy wierze wytrwał do końca życia i za nią gotów był raczej śmierć ponieść niż – nie daj Boże – miał kiedyś od niej odpaść”.

Święcenia kapłańskie przyjął 1 lutego 1931 roku. Prymicje odbyły się w rodzinnym Jordanowie. Kazanie głosił ks. Oleksy, inspektor szkół salezjańskich w Warszawie. Przypominał postać stryja księdza Piotra, misjonarza z Brazylii, dominikanina, który został zamordowany podczas odprawiania Eucharystii. Ks. Oleksy stawiał młodemu kapłanowi stryja za wzór. Nie przypuszczał zapewne, jak dosłownie te słowa się spełnią…

Wojenna posługa

Młody kapłan pracował m.in. w Suchej Beskidzkiej. W 1935 roku został wikariuszem w parafii Świętej Rodziny w Zakopanem. Katechizował w różnych szkołach zakopiańskich, a od 1938 roku był spowiednikiem sióstr albertynek na Kalatówkach. – Zakopiańczycy garnęli się do niego, bo był człowiekiem otwartym, mówił doskonałe kazania. Ważna była też dla niego praca społeczna – na rzecz biednych. Otoczony powszechnym szacunkiem, został nawet kandydatem na radnego – opowiada Lucyna Galica-Jurecka, przewodnicząca Stowarzyszenia Muzeum Walki i Męczeństwa „Palace”. – Mimo że nie pochodził z Zakopanego, wrósł w to miasto i stał się jego ważną częścią.

– Szanował górali, oni szanowali jego. Przyjaźnił się z tutejszymi rodzinami, a z jego listów wynika, że był człowiekiem bardzo mądrym, przenikliwym, lojalnym wobec proboszcza – opowiada ks. infułat Stanisław Olszówka, emerytowany proboszcz parafii Świętej Rodziny w Zakopanem. – Był też człowiekiem bardzo konkretnym, twardym, wymagającym od siebie i od innych. Te cechy zapewne pozwoliły mu przetrwać późniejszy czas i pozostać wiernym Bogu i ludziom.

Wybuchła wojna. Kiedy Zakopane stało się punktem przerzutowym przez Tatry i gdy rozwijało się niepodległościowe podziemie, do konspiracji dołączył również ks. Piotr. W styczniu 1940 r. wstąpił do Związku Walki Zbrojnej i przyjął pseudonim Jordan. Do domu parafialnego przy ul. Łukaszówki sprowadził radioodbiornik – co było zakazane pod groźbą więzienia i śmierci. Prowadził wraz z młodszym bratem Stanisławem Kazimierzem nasłuch radiowy. Dzięki temu wiedział o wydarzeniach na zachodzie Europy, znał stan walk, słyszał, co dzieje się z polskim rządem na emigracji. Na podstawie audycji pisali z bratem komunikaty i rozprowadzali je po zaufanych domach. Bracia kolportowali też podziemną prasę. – Ks. Piotr włączył się też w pomoc polskim oficerom i żołnierzom, patriotom, którzy postanowili przez góry, tzw. zieloną granicą, przez Słowację i Węgry przedostawać się do polskiej armii – opowiada Jan Jarosz, kustosz Muzeum Walki i Męczeństwa „Palace”. – Miał też dostęp do archiwów i dokumentów związanych z ewidencją ludności, zdecydował się na wypisywanie trefnych świadectw chrztu, na podstawie których wyrabiano niemieckie dokumenty tożsamości – dodaje ks. Olszówka. – W ten sposób ratował zagrożonych aresztowaniami ludzi.

Ale za taką działalność groziła śmierć. Było kwestią czasu, aż Gestapo wpadnie na jego trop…

Aresztowanie

Ludzie dobrej woli, niepokojący się o los kapłana, przestrzegali: „Musi ksiądz uciekać, oni nie darują”. Mimo ostrzeżeń kapłan nie zdecydował się na wyjazd z Zakopanego. Postanowił zostać i działać.

Wiosną 1941 roku Niemcy aresztowali jego brata Stanisława Kazimierza i dorożką wieźli do siedziby Gestapo. Odważny nauczyciel uciekł z dorożki, lecz gdy biegł w stronę kościoła Świętej Rodziny, by się schronić, raniła go niemiecka kula. Trafił do więzienia, katowni Podhala, słynnego, budzącego grozę Palace. Umarł kilka miesięcy później.

Potem przyszła kolej na ks. Piotra. Został aresztowany 10 maja 1941 roku. Również trafił do Palace. Więziony w nieludzkich warunkach, traktowany z furią i nienawiścią, nie załamał się. Nikogo nie wydał mimo potwornych, niekończących się „przesłuchiwań” – czyli maltretowania i bicia. Po latach ocaleni więźniowie wspominali, że w czasie zimnych nocy w piwnicy, gdy osadzeni spali skuleni na betonie, ks. Piotr dzielił się swoją sutanną jako okryciem. „Spali obok siebie na betonowej podłodze przykryci jego sutanną” – przytaczał wspomnienia jednego z więźniów Alfons Filar w książce „Palace, katownia Podhala”. – Kurier podhalański dr Wincenty Galica, również więzień Palace, opowiadał, że ks. Piotr miał słabą krzepliwość krwi. Po torturach był wrzucany do celi. Od jego krwi na drewnianej podłodze tworzyły się rdzawe plamy. Tę podłogę traktowaliśmy jak relikwię – opowiada kustosz Jan Jarosz.

Gestapo było bezradne – kapłan nikogo nie wydał. Wywieziono go więc do Tarnowa, a w grudniu 1941 r. do Auschwitz. Otrzymał numer obozowy 24529. Wraz z innymi więźniami musiał przygotowywać teren pod budowę zakładów chemicznych. Niemcy szczególnie chętnie kierowali do takiej pracy księży, skazując ich na szybszą śmierć z wycieńczenia. Ks. Dańkowski musiał m.in. kopać rowy kanalizacyjne przy kilkudziesięciostopniowym mrozie. Wychudzony, wymęczony wcześniejszymi „przesłuchaniami” kapłan z trudem wywiązywał się z obowiązków. To rozsierdzało Niemca, który regularnie szydził z niego. W obozie był również więziony ks. Władysław Puczka z Białego Dunajca. Kapłani w miarę możliwości wspierali się, podtrzymywali na duchu. To właśnie ks. Puczka opowie później o postawie i ostatnich chwilach ks. Piotra.

– Z relacji ojca wiem, że w niemieckich więzieniach najważniejszą sprawą była koleżeńska pomoc. Najcenniejszymi osobami, darem z nieba, byli dla osadzonych Polaków księża i siostry zakonne. Dlatego tak się ich Niemcy… bali. Tatuś zawsze ze łzami w oczach opowiadał o swoim spotkaniu z ks. Piotrem w Palace i ogromnie się później cieszył z jego bea- tyfikacji – mówi Lucyna Galica-Jurecka, córka kuriera Wincentego Galicy.

Męczeństwo

Ks. Dańkowski nie był w stanie pracować – słabł w oczach. Wykorzystywał to niemiecki kapo: bił księdza po brzuchu i głowie, stukł mu okulary. Do baraku umęczonego ks. Piotra przychodził codziennie i regularnie się znęcał.

W Niedzielę Palmową 1942 roku kapłan zwierzył się ks. Puczce: kapo szyderczo zapowiedział mu na Wielki Tydzień osobistą drogę krzyżową. I słowa dotrzymał. – Ks. Puczka opowiadał, że kapo przywiązał ks. Dańkowskiemu belkę do ramion. Z tą belką musiał trwać. Tak go zastał ks. Puczka, gdy wszedł do baraku. Ks. Piotr poprosił go o rozgrzeszenie i je otrzymał. Zmarł w Wielki Piątek, 3 kwietnia 1942 roku – opowiada ks. Stanisław Olszówka. – W baraku obozowym żegnał się słowami: „Do zobaczenia w niebie!”. Ciało męczennika spalono w obozowym krematorium.

Ks. Władysław Dańkowski, bratanek ks. Piotra: – Byłem małym chłopcem, gdy niedługo po wojnie ojciec zabierał mnie do Białego Dunajca, do ks. Puczki. I mówił: „Słuchaj uważnie, co opowiada o stryju. Bo stryj kiedyś będzie świętym”. Te opowieści wryły mi się w pamięć. A szczególnie ostatnie chwile stryja, gdy żegnał się z ks. Puczką. Prosił też, by dali mu spokojnie umrzeć. Potem zbierałem pamiątki po stryju i przekazałem je kurii. Dzięki temu jego pamiętnik nie przepadł i można z niego czerpać do dziś…

Śmierć ks. Piotra Dańkowskiego wywołała u więźniów, przyzwyczajonych przecież do straszliwych warunków obozowych, wstrząs. Ks. Piotr pozostał w ich pamięci jako bohater: człowiek nikłej postury, a twardy psychicznie i mocny duchowo, który nie błagał o litość i do końca pozostał dla współwięźniów wsparciem. O jego męczeńskiej śmierci pisze we wspomnieniach niedługo po wojnie m.in. właśnie ks. Władysław Puczka. Coraz częściej też śmierć ks. Dańkowskiego porównywana była do śmierci Chrystusa. A górale są pewni, że ks. Dańkowski jest już w niebie, więc modlą się przez jego wstawiennictwo, a wielu otrzymuje wyproszone łaski. Wobec rosnącego kultu kapłana męczennika w latach 90. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Ks. Piotr Dańkowski został wyniesiony na ołtarze w gronie 108 męczenników II wojny światowej przez Jana Pawła II w 1999 r. – W naszym kościele mamy jego obraz, zbieraliśmy przez lata również pamiątki po błogosławionym. Cieszy, że chociaż odeszli już bezpośredni świadkowie jego życia, to pamięć przetrwała. Zakopiańczycy modlą się przez jego wstawiennictwo – mówi obecny proboszcz parafii Świętej Rodziny ks. Bogusław Filipiak. – W każdy drugi wtorek miesiąca zapraszamy na nabożeństwo ku czci błogosławionego ks. Piotra. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.