Francuski proboszcz i polska wiara

Beata Zajączkowska

GN 12/2021 |

publikacja 25.03.2021 00:00

Przez kilka pierwszych lat ks. Bertrand Chevalier Mszę św. w tygodniu odprawiał przeważnie przy pustym kościele. Nigdy jednak nie zabrakło parafian, którzy codziennie zapraszali go do siebie… na obiad i kolację. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że odnowa francuskiej parafii w Allonnes dokonała się przy stole – tym eucharystycznym i kuchennym.

Ksiądz Chevalier zaprzągł do wozu osła, zabrał figurkę Matki Bożej i tak chodził od domu do domu, mówiąc, że Maryja przychodzi z błogosławieństwem. Ksiądz Chevalier zaprzągł do wozu osła, zabrał figurkę Matki Bożej i tak chodził od domu do domu, mówiąc, że Maryja przychodzi z błogosławieństwem.

Był rok 2012, gdy ordynariusz diecezji Angers podjął trudną decyzję o zamknięciu kolejnych parafii. Brakowało księży, kościoły świeciły pustkami, a konfesjonały pokrywały się kurzem. Z siedmiu wcześniejszych parafii powstała jedna, z siedzibą w Allonnes. W niedzielnej Mszy św. uczestniczyło 50–80 osób z 12 500 mieszkańców. Wtedy po studiach w Rzymie wrócił ks. Bertrand Chevalier. Chciano go zatrudnić w kurii, ale on upierał się, by zaangażować się w duszpasterstwo. – Usłyszałem, że pracy będę miał jedynie na pół etatu – mówi „Gościowi”. Kilka lat później miejscowe gazety rozpisywały się o tym dynamicznym kapłanie i jego niekonwencjonalnych metodach ewangelizacyjnych angażujących młodzież.

Proboszcz musi być kochany

Początki były jednak bardzo trudne. Nie miał nawet plebanii, w której mógłby się zatrzymać, a w uszach dźwięczały mu słowa, że prawdopodobnie będzie ostatnim proboszczem w tym miejscu. – Duchowo towarzyszył mi wtedy kard. Geor- ges Cottier, wieloletni teolog Domu Papieskiego, który zachęcił mnie do życia wśród parafian, zadbania o ich pochówki (we Francji prowadzą je głównie przeszkoleni ludzie świeccy) i wymyślenia nowego sposobu misji – wspomina ks. Chevalier. Idąc za tą radą, rozpoczął, jak mówi, wspaniałą przygodę. Z charakterystycznym dla siebie dystansem powtarza za św. Ambrożym, że aby Chrystus był kochany, proboszcz musi być kochany.

Zaczął od wynajęcia kawalerki w bloku i pierwszego kazania z kuchennym fortelem w tle. – Przedstawiając się parafianom, powiedział, gdzie mieszka i że nie ma tam porządnej kuchni, a on jest marnym kucharzem. Ludzie zrozumieli, o co chodzi, i zaczęli go zapraszać do siebie na posiłki. Wierzący i oddaleni od Kościoła. Wielu robiło to z ciekawości i samotności – mówi s. Wanda Matysik, wikaria generalna Zgromadzenia Sióstr św. Józefa (pierwszego polskiego żeńskiego zgromadzenia poświęconego opiekunowi Jezusa), które od trzech lat posługuje w Allonnes. Proboszcz odwiedzał też sklepy i targi w należących do parafii wioskach, aby przedstawić się ludziom, poznać ich i porozmawiać z nimi. Atmosfera w parafii zaczęła się zmieniać, a parafianie z czasem zaczęli się otwierać, prowadzić go do chorych, opuszczonych, potrzebujących, a także do tych, którzy mogli się w parafii zaangażować. – Starałem się być z ludźmi na co dzień, uczestniczyć w ich życiu, razem z nimi świętować, by dzwony kościelne nie biły tylko na pogrzebach. Przez wszystkie lata mej posługi nigdy nie jadłem sam obiadu ani kolacji – mówi ks. Chevalier. Stopniowo zaczął sprzątać i odnawiać zapuszczone kościoły. Każdego dnia w innym z nich odprawiał Mszę św. W jednym z nich zza organów wyciągnął zakurzoną figurę św. Józefa i jemu zawierzył trud ratowania parafii. – To były dla niego trudne chwile. Przez kilka lat w tygodniu odprawiał Msze św. w pustym kościele. Nie zrażał się tym, dbał o liturgię i piękny śpiew. To był czas odzyskiwania wiary – mówi s. Wanda.

– Pamiętam, jak przyjechał do nas i powiedział: jestem tutaj, by ofiarować swój czas i powiedzieć ludziom, że wierzę. I tak żył. Dzielił się swoją wiarą i ona zaczęła przemieniać – mówi jeden z parafian. Kiedy kończył swą posługę, w nabożeństwach systematycznie uczestniczyło ponad 600 osób, czyli dziesięć razy więcej, niż gdy zaczynał. – Nie nazwałbym tego swoim sukcesem. To jest owoc działania Bożej Opatrzności. Ksiądz musi być z ludźmi i dla ludzi i skoncentrować się na apostolstwie, a nie ludzkim planowaniu. Kapłan musi być bardziej tym, który daje, a nie prosi, musimy na nowo stać się misjonarzami – mówi ks. Chevalier. Wyznaje, że parafia odżyła, bo Chrystus był w centrum życia parafialnego, a on jedynie z Nim wyszedł do ludzi. Idąc za radą kard. Cottiera, nie tylko sam prowadził pogrzeby, ale i zorganizował towarzyszenie osobom w żałobie, żeby ulżyć im w cierpieniu, jakim jest strata najbliższych. Zaprzyjaźnił się z młodymi i tak trafiał do ich rodziców.

Dom dla józefitek

Parafia w Allonnes leży nad Loarą. Przez setki kilometrów rozciągają się tam szklarnie, ponieważ jest to warzywno-owocowe zaplecze Francji. To jeden z najuboższych regionów w kraju, skąd młodzież masowo emigruje. W rolnictwie zatrudnionych jest wielu pracowników sezonowych także z Polski. Ich duchowe potrzeby dostrzegł bp Emmanuel Delmas, który ofiarował obraz Matki Boskiej Częstochowskiej do kościoła, w którym się modlili, by czuli się jak u siebie. Ksiądz Chevalier zaprosił do pomocy polskiego kapłana, a po jego śmierci sprowadził polskie józefitki. – Już z daleka przywitało nas bicie kościelnych dzwonów. Dom zastałyśmy pięknie ozdobiony. Szafki pełne naczyń, pościeli, ręczników, lodówka była pełna, a łóżka gotowe do spania. Zaczynałam wiele misji, ale nigdy z czymś takim się nie spotkałam. To było bardzo wzruszające, widać było, że ci ludzie bardzo na nas czekali i byli wdzięczni za naszą obecność – wspomina s. Aurelia Niemiec.

Dom dla sióstr „załatwił” św. Józef. – Gdy szukaliśmy odpowiedniego budynku, poprosiłem 10-letniego ministranta, by naszkicował projekt i z modlitwą wsunął go pod figurę opiekuna Jezusa. Szybko okazało się, że jest do kupienia dokładnie taki dom jak ten narysowany przez Benoit. To był pierwszy cud. O drugi prosiłem już sam, gdy okazało się, że w krótkim czasie musimy zebrać 107 tys. euro, a w kasie były pustki – mówi ks. Chevalier. Hojność parafian okazała się nadzwyczajna. Niektórzy dawali po kilka tysięcy, inni dokładali po kilka euro. Gdy dom został kupiony, 50 osób dzień w dzień bezpłatnie go remontowało.

Relację z przybycia sióstr miejscowa prasa opatrzyła tytułem „Polska wiara w Allonnes”, a miejscowy ordynariusz stwierdził, że w ich przybyciu parafianie otrzymują znak nadziei. – Ta życzliwość wciąż trwa. Często znajduję pod drzwiami warzywa, dostajemy też inne potrzebne rzeczy – mówi przełożona wspólnoty s. Rachel Lerch. Jest pielęgniarką i szybko znalazła pracę w jednym z okolicznych domów opieki. Nie miała jednak jak tam dojechać. – Poszłam z tym do św. Józefa i po dwóch dniach parafianka zaoferowała mi swój samochód, dopóki nasz nie zostanie naprawiony – mówi. Jeszcze 40 lat temu w każdej z wiosek należących dziś do parafii było jakieś zgromadzenie zakonne. Dziś są tylko józefitki. Parafian poznawały dzięki pielgrzymce zorganizowanej przez proboszcza. Rok przed ich przybyciem zaprzągł do wozu starego osła, zabrał figurkę Matki Bożej z Dzieciątkiem i z grupą wiernych chodził od domu do domu, mówiąc, że Maryja przychodzi ze swym błogosławieństwem. Był przekonany, że jeśli ludzie nie chodzą do kościoła, to Kościół musi wyjść do nich. – Gdy myśmy przejechały, pomyślał, że nadszedł czas, by to Pan Jezus odwiedził swoich parafian, i na wyścielonym sianem wozie umieścił tabernakulum. „Pielgrzymowanie” zaczynaliśmy poranną modlitwą przy jednym z kościołów, potem – cały dzień w drodze i wieczorna Eucharystia zakończona wspólnym posiłkiem przy kolejnym kościele – wspomina s. Rachel. – Szło z nami nieraz nawet 30 osób. Ludzie dzielili się swymi historiami powrotu do Boga. Pamiętam matkę, która wyszła przed dom i pytała nas, co ma zrobić, by jej dzieci przyjęły sakramenty – wspomina s. Lidia Hołda. Ludzie spowiadali się, przyjmowali sakrament chorych, Komunię św. Józefitka przekonuje, że wyjście do ludzi jest bardzo ważne. Mieszkają w pięknych, ogromnych domach, w których panuje samotność. – Odwiedzam pewną kobietę, która płaciła za to, by ktoś przychodził zjeść z nią obiad, bo już nie mogła wytrzymać z powodu samotności – opowiada s. Lidia. Józefitki wskazują na znaczenie noszonych przez nie habitów. – Nasz strój zakonny jest znakiem i prowokuje do zwierzeń. Ostatnio starszy mężczyzna wspominał Francję swego dzieciństwa, to, jak zbierał płatki róż na procesje, żeby rzucać je przed Jezusem. Mówił, że był On niesiony w czymś, co było podobne do słońca. Obraz został, choć zapomniał wyrazu „monstrancja” – wspomina s. Aurelia, która towarzyszy chorym i samotnym. Siostrę Felicytę Zielińską, która przy kościele uczy katechezy, a w czterech szkołach katolickich kultury chrześcijańskiej, dzieci często pytały, czy pod welonem ma włosy i czy śpi w habicie. – Zdarzało się, że jak byłyśmy w supermarkecie, jakieś dziecko wraz z rodzicami pozdrawiało nas na cały głos, wołając, że to są te siostry, co im mówią o Jezusie – mówi, śmiejąc się, s. Rachel. Ta potrzeba towarzyszenia ludziom jest bardzo ważna. – Rozmawiamy, modlimy się, prowadzimy do tego, by zechcieli przyjąć kapłana – podkreśla. Wspomina sparaliżowanego mężczyznę, który po wielu latach wyspowiadał się i przyjął Pana Jezusa. Na koniec płakał i dziękował siostrom, że nie jest zostawiony sam sobie.

Skok na głęboką wodę

Gdy ks. Chevalier witał józefitki, wyraźnie powiedział, że to opiekunowi Jezusa parafia zawdzięcza odrodzenie wiary. Gdy odchodził, przypomniał, że wiara jest związana z Bogiem, a nie z osobą księdza, i zachęcił do kontynuowania drogi zawierzenia. We Francji proboszczowie zmieniają się co 6–7 lat. – Zastałem parafię, która wbrew temu, co się sądzi o tym kraju, jest bardzo ożywiona i niesamowicie zżyta. Zastałem ludzi, którzy naprawdę kochają Kościół, szukają Kościoła i troszczą się o niego. Ta parafia może być przykładem dla wielu innych. Odprawiam nabożeństwa przy pełnym kościele i trudno mi uwierzyć, że kiedyś było tu inaczej – mówi „Gościowi” nowy proboszcz w Allonnes. Ksiądz Sławomir Głodzik wyznaje, że jest bardzo pozytywnie zaskoczony zaangażowaniem świeckich. – Na spotkaniach rady parafialnej często pada pytanie, co jeszcze można zrobić, żeby dotrzeć do tych, którzy są zbyt mało otoczeni naszą troską, co zaproponować młodzieży, dzieciom, czy katecheza funkcjonuje, a jeśli nie – to dlaczego, i od razu pada propozycja, do kogo można się zwrócić o pomoc. To buduje – mówi kapłan. Pięknym dziedzictwem, jakie przejął, nazywa zaangażowanie w pracę z młodzieżą. – Z młodzieżą pracuje s. Felicyta, która potrafi mobilizować młodych. Wyjeżdża z nimi do różnych klasztorów, a za nocleg angażują się np. w animację życia mieszkańców domów starców – mówi ks. Głodzik. W czasie pandemii zaprosiła ich do siebie 93-letnia właścicielka zamku, która jeszcze niedawno prowadziła tam oberżę. – Nie miała już jednak sił na uprzątnięcie ogromnego ogrodu. Młodzi się tym zajęli, przy okazji nawiązały się więzy i w ciągu roku jeszcze kilka razy wracali jej pomóc – mówi kapłan, podkreślając, że takim wyjazdom zawsze towarzyszy katecheza, Msza św. i określony program duszpasterski, który może być częścią przygotowania do bierzmowania. Młodzież dba też o oprawę liturgii.

Ksiądz Głodzik przyznaje, że ogromne zaniedbania Kościoła na tym terenie związane są m.in. z działalnością tzw. księży robotników, którzy bardziej angażowali się w pracę zawodową niż w posługę duszpasterską. – To środowisko jest naprawdę trudne. Teraz dzięki siostrom ludzie po 70, 80 latach mogą się pomodlić i przygotować na śmierć. To jest niesamowite – mówi. Siostra Lidia dodaje, że we Francji w sposób szczególny odkrywa skuteczność patrona swego zgromadzenia. – Wiem, że św. Józef jest świetnym specjalistą od szukania Jezusa, a spotykam tu wiele osób, które Go zagubiły. Więc nie przestaję mu zawracać głowy, mówiąc: pomóż im odnaleźć drogę do Jezusa – mówi.

Gdy pytam s. Wandę, dlaczego mimo spadku powołań józefitki zdecydowały się przyjąć zaproszenie do Francji i objąć trudną misję, mówi: – To był skok na głęboką wodę. Taki wdowi grosz dawania z niedostatku jest zaufaniem Panu. Myślę, że jest to też droga św. Józefa. On być może nie do końca rozumiał to, co się działo, gdy Pan Jezus miał przyjść na świat, a jednak zaufał i w posłuszeństwie wiary poświęcił swoje życie, by służyć. Myślę, że nasze zgromadzenie stara się właśnie tym śladem iść.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.