Dobry czas

Tęsknimy za tym, co było, przeżywamy mocno to, co będzie, tymczasem życie z całym jego pięknem i bogactwem, przechodzi koło nosa.

ks. Włodzimierz Lewandowski xwl ks. Włodzimierz Lewandowski

Plany na przyszłość. Niekoniecznie związane z wyborami drogi życiowej czy zmianą miejsca zamieszkania. Ot, na przykład zaplanowanie czegoś na najbliższe tygodnie i miesiące. Coraz częściej widzę zdziwione miny, gdy na pytanie o termin jakiejś uroczystości rodzinnej odpowiadam: nie wiem. Na przykład kiedy będzie Komunia święta rocznicowa. Planujemy na drugą niedzielę maja; ale czy będzie – nie wiem. Oczywiście rozumiem o co chodzi. Nie tyle o termin w kalendarzu parafialnym, co o salę, kucharkę, zaproszenie gości. Tyle, że wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Z jednodniowym wyprzedzeniem nie da się sensownie czegoś zaplanować, a co tu dopiero mówić o miesiącu czy dwóch.

Przekonałem się o tym, po raz kolejny, wczoraj. Jeszcze we wtorek wieczór planowaliśmy spotkanie w redakcji. Dojechałem do Chorzowa, dzwoni telefon. Nowe zachorowania, kolejne ograniczenia. Spora część planów wzięła w łeb.

Dumając nad tym wszystkim, co przeżywamy, pomyślałem w pewnym momencie, że – paradoksalnie – sytuacja pandemii jest darem Bożym. Nie w znaczeniu jakiegoś wielkiego oczyszczenia i zwrócenia się ku tak zwanym wartościom nieprzemijającym. Przede wszystkim nauczy nas żyć tu i teraz. Bo, niestety, często jest tak, że tęsknimy za tym, co było, przeżywamy mocno to, co będzie, tymczasem życie z całym jego pięknem i bogactwem, przechodzi koło nosa. Bo to, co najważniejsze, dające szczęście i radość, dzieje się dziś.

Kto wie, może tak bardzo żyjemy wczoraj i jutro, że potrzeba będzie bardzo dużo czasu, byśmy nauczyli się żyć dziś. I że niekoniecznie wszystko musi być zaplanowane i dopięte na ostatni guzik. Co oczywiście nie musi oznaczać życia w wiecznym bałaganie czy na przysłowiowych walizkach.

Wracając zahaczyłem o Rudę Śląską. Redaktor Macura chciał pochwalić się swoją rodzinną parafią. Dobrze, bo jest czym się chwalić. Piękna, zadbana świątynia. Z całodniową adoracją Najświętszego Sakramentu. W apsydzie prezbiterium Chrystus w mandorii, czyli aureoli w kształcie migdała, symbolizującej jego bosko-ludzką naturę, ale i płodność Jego Ciała, którym jest Kościół. Zewnętrzna bryła pokryta wykutymi w piaskowcu płaskorzeźbami świętych ojców i doktorów Kościoła, i wyrytymi fragmentami Credo. Dziś, przy powszechnym braku znajomości łaciny, ale i podstawowych elementów symboliki chrześcijańskiej, zapewne niewielu potrafi odczytać zawarte w nich przesłanie. Czy potrafili odczytać dziewiętnastowieczni mieszkańcy Rudy Śląskiej, dla których budowano tę świątynię – trudno powiedzieć. Ale można mieć wątpliwości, choć nie podzielają ich współcześni zwolennicy powrotu do łaciny. Można, gdyż faktem jest zbyt długo trwał podział na oświeconych, znających łacinę, rozumiejących symbolikę, zachwycających się detalami i lud, wyrażający swoja wiarę w śpiewie „Kto się w opiekę” i „Serdeczna Matko”. Zwłaszcza na Śląsku, gdzie nigdy nie było wiadomo, czy zjeżdżający na szychtę nie tylko wróci cały i zdrowy, ale czy nie wróci w trumnie. Może dlatego Ślązakom łatwiej przejść pandemię, bo ich życie od wieków naznaczone było niepewnością jutra.

A łacina na murach świątyni w Rudzie…? Cóż, Jezus dobrze wiedział, że mówiąc językiem uczonych w prawie do ubogich ludu nie dotrze. Podobnie święty Hieronim. Raczej celowo zrezygnował z języka elit i przełożył Pismo święte na język ludu. Bo takim jest Wulgata, nazywana czcigodnym przekładem. Mimo, iż jego nazwa nie wywodzi się od venerabilis – czcigodny, ale od vulgus – masa, tłum, publiczność, pospólstwo, a nawet kupa. Może zatem nadszedł czas, by do mijających współczesne świątynie mas, tłumu, niezbyt obeznanych w podstawowych prawdach wiary, zacząć mówić, jak  misjonarze na odległych kontynentach, ich językiem. Bez obrażania się na jego styl, poziom, zasób słów. Kto wie czy nie na tym właśnie polega sukces misji. Tam najpierw poznaje się język i kulturę. Dlatego w Afryce czy na Filipinach mamy żywe chrześcijaństwo. W Europie, przeciwnie, język wiary jest muzealnym skansenem. Być może z tego właśnie powodu skansenem staje się też chrześcijaństwo. Mamy dobry czas, by nad tym popracować. Bylebyśmy zdążyli.