Sposób na puste kościoły?

Kościół nie musi być sprawną maszynerią. Ma prowadzić do Boga.

Sposób na puste kościoły?

12 lutego, epidemii w Polsce dzień 346. Ilość nowych zakażeń w ostatnich dniach nieznacznie, ale wzrasta. Licząc tydzień do tygodnia. Niepokojąco wysokie są też statystyki dotyczące zgonów. Ale dziś nie o tym...

Wspomniałem parę dni temu swojej siostrze o pomysłach niemieckiej „Drogi Synodalnej”. – To oni jeszcze się nie zorientowali, że to właśnie łagodzenie wymagań i otwieranie się na nowinki powoduje, że ludzi wymiata z Kościoła? – coś w ten deseń zdziwiła się. A  po chwili dodała:      – A może właśnie o to chodzi?

No właśnie. Po co mi Kościół, który zamiast wszelkimi sposobami zachęcać mnie do wysiłku nawrócenia uspokajałby mnie, że mogę sobie żyć jak chcę, bo Pan Bóg jest miłosierny? Po co należeć do Kościoła, który reformowałby się dzięki demokratycznej większości głosów, ale który (z tego właśnie powodu!) nawet nie próbowałby mobilizować do wierności Bożym przykazaniom? To byłby raczej supermarket: można przyjść, można nie przyjść; a jak się przyjdzie, wziąć co się chce i nie będąc niepokojonym o nic odejść; byle przy kasie zapłacić.

Przesadzam? Ależ skąd. Zauważam już, także dzięki kontaktom z Czytelnikami, że wierzący, pewnie właśnie z powodu takiego klienckiego podejścia do wiary, mają coraz częściej kłopot z zauważeniem różnicy między „dzięki” a „mimo”. Nawet w tak ważnej sprawie, jak zbawienie. Ot, Kościół uczy, że człowiek dostępuje zbawienia przez wiarę w Jezusa Chrystusa, DZIĘKI  tej wierze. Uczy też jednak, że Bogu nie można stawiać granic i że nie można wykluczyć, że On, znając najtajniejsze zakamarki ludzkich serc, zbawić może także tego, który nie wierzy. Albo nawet i takiego, który z dla Boga tylko jasnych powodów wiarę porzucił. Kościół po prostu nie stawia granic miłosierdziu Boga. Aż tyle i tylko tyle. On może zbawiać jak chce. Ale nie znaczy to, że apostazja jest na równi z wiarą drogą do zbawienia! Ciągle zbawienie osiąga się DZIĘKI  WIERZE , a nie dzięki skorzystaniu, ze słusznego skądinąd, prawa do wolności religijnej. Jeśli Bóg apostatę przyjmie do nieba, to NIE DZIĘKI, ale MIMO TEGO, że porzucił wiarę.

Albo kwestia ponownych związków po rozwodzie. Jezus wyraźnie mówił, że taki ponowny związek jest cudzołóstwem. Wymowy tych słów nie da się w żaden sposób złagodzić jakąś przewrotną egzegezą. A że wiara to nie tylko deklaracja, ale także trzymanie się Bożego prawa, można słusznie pytać o wiarę tych, którzy ten Boży nakaz złamali i nie zamierzają w żaden sposób ze swojej decyzji się wycofać (w kontekście – proponowana przez świętego Jana Pawła decyzja o życiu jak brat z siostrą). Czy mogą zostać zbawieni? Na pewno nie DZIĘKI odrzuceniu Bożego prawa, a MIMO, iż go odrzucają. Bóg jest miłosierny i może okazywać miłosierdzie komu chce. Ale nam, ludziom, jasno powiedział czego od nas oczekuje. Kościół wierny Chrystusowi nie będzie uspokajał, że tak można, ale będzie przypominał, jakie jest Boże prawo. Przypominał w imię miłości bliźniego. Bo przecież nie można człowiekowi wyrządzić większej krzywdy, niż utwierdzać go w decyzjach sprzecznych z wolą Bożą. To przecież droga do potępienia. Tak, potępienia. Taka możliwość też istnieje.

Niestety, i w Polsce niektórzy katolicy chcieliby pójść „drogą drogi” („synod” to „wspólna droga”, więc „droga synodalna” to droga wspólnej drogi). Czytam, widzę, słucham... Wśród kontestatorów żądnych reform i wierzących, że one dadzą i nawrócenie serc i pełne Kościoły,  głównie duszpasterscy teoretycy. Raczej nie ma np. katechetów. Ci, często lekceważeni przez „światłe elity”, uważani za źle wykonujących swoją (niepotrzebną!) pracę nieudaczników, rozumieją znacznie więcej. Na co dzień doświadczają, że „przydawanie do (Bożych) trzód” to trud „ciężki, twardy i niewdzięczny”; że to nadstawianie się na „niezrozumienie, drwiny i obmowy”. Teoretykom się wydaje. Że wystarczy zreformować, lepiej zarządzać i bardziej się przyłożyć. Zapominają, co mówił Jezus w przypowieści o siewcy: o ziarnie padającym na drogę, na glebę kamienistą i o cierniach trosk doczesnych i ułudy bogactwa, które zagłuszają ledwie kiełkujące ziarna....

Ha. Ja ciągle myślę, że Kościół potrzebuje nie reform, a tego, co zawsze – nawrócenia. I że jeśli jakieś reformy są potrzebne, to tylko takie, które to nawracanie się by wspierały. Nie takie, które sprawią, że Kościół będzie wprawdzie działał jak sprawna maszyneria, ale że zabraknie w niej ducha: klękania przed Bogiem, ciągłego pytania o wierność i ciągłego wspierania się w nawracaniu.