Emeryt na misjach

publikacja 17.11.2010 06:42

O księdzu, który śpi w namiocie na chórze kościoła, i o panicznym strachu z ks. prałatem Józefem Pawliczkiem, wikariuszem generalnym archidiecezji lwowskiej, rozmawia ks. Roman Chromy.

Emeryt na misjach Mirosław Rzepka/GN ks. prałat Józef Pawliczek

Ks. Roman Chromy: Jak to się stało, że eme­rytowany kanclerz kurii archidiecezjalnej w Katowicach „wylądował” we Lwowie?

Ks. Józef Pawliczek: – Ani mi się nie śniło, ani nigdy na myśl nie przyszło, że na starość zamieszkam na Ukrainie. 8 listopada 2009 r. pomagałem proboszczowi w Stanowicach. Na probostwie zadzwonił telefon. Usłyszałem w słuchawce głos abp. D. Zimonia, który powie­dział: „Józefie, byłbyś potrzebny we Lwowie. Pojedziesz?”. Przypominają mi się słowa pio­senki Haliny Kunickiej: „Niby nic, a tak to się zaczęło”.

Dlaczego właśnie do Księdza zadzwonił ar­cybiskup katowicki?

– Jesienią zeszłego roku abp Mieczysław Mokrzycki, metropolita lwowski, był na Śląsku. W parafii pw. św. Jadwigi w Rybniku wspo­mniał, że potrzebuje kogoś do pomocy w or­ganizacji pracy kurii lwowskiej. Zapytał abp. Zimonia, co aktualnie robi emerytowany kanc­lerz katowickiej kurii. I tak trafiono do mnie.

Co zaproponował Księdzu abp Mokrzycki?

– Poprosił mnie, żebym pełnił funkcję mo­deratora kurii lwowskiej, bo prawo kościelne przewiduje taką funkcję. Jak przyjechałem na miejsce, mianował mnie wikariuszem ge­neralnym. Mam takie same kompetencje jak biskup diecezjalny, z wyłączeniem tych spraw, które prawo kanoniczne zastrzega dla niego: nie mogę m.in. erygować parafii i mianować proboszczów. Towarzyszę biskupowi przy wi­zytacjach parafii, rozmawiam z delegacjami wiernych, które odwiedzają kurię i udzielam dyspens. Prowadzę różne korespondencje.

Jaką archidiecezję zastał Ksiądz po przyjeź­dzie do Lwowa?

– Obrządek katolicki na Ukrainie, w odnie­sieniu do grekokatolików i prawosławnych, stanowi zdecydowaną mniejszość. W archi­diecezji lwowskiej, której obszar jest ponad dwadzieścia razy większy od obszaru archidie­cezji katowickiej, żyje około 150 tys. katolików. Parafii erygowanych kanonicznie jest sto pięć. Pod względem obszaru przeciętna parafa ar­chidiecezji lwowskiej jest sześćdziesiąt razy większa od przeciętnej parafii w archidiecezji katowickiej. Parafie są liczebnie małe, ale ob­szarem bardzo rozległe.

Możemy mówić o odrodzeniu Kościoła rzym­skokatolickiego na Ukrainie?

– Struktury Kościoła łacińskiego (rzymsko­katolickiego) na Ukrainie przywrócił w 1991 r. papież Jan Paweł II. Obecnie w archidiecezji lwowskiej pracuje stu siedemdziesięciu księży diecezjalnych i zakonnych. Połowę stanowią księża pochodzący z Ukrainy. Część z nich wy­wodzi się z polskich rodzin. Pozostali przyje­chali z różnych diecezji Polski.

Jak pracują księża w tak nietypowych oko­licznościach?

– Tradycje duszpasterskie, wdrażane przez duchownych w życie parafialne, są różnorodne. Niektórzy księża miejscowi studiowali w Rydze, kilku w ogóle nie było w seminarium. Przygoto­wali się do kapłaństwa w konspiracji. Prowadził ich, wyświęcony po kryjomu przez kard. Stefa­na Wyszyńskiego, ks. Henryk Mosing, doktor nauk medycznych. W archidiecezji lwowskiej są też księża, którzy studiowali w Lublinie, Prze­myślu, a nawet we Wrocławiu. No i najmłodsi, którzy kończyli aktualne seminarium lwowskie. Duszpasterstwo ma charakter indywidualny. Problematyczna jest sprawa przynależności wiernych do poszczególnych Kościołów. Zdarza­ło się, że rodzice, ze względu na ówczesne uwa­runkowania – brak parafii rzymskokatolickich – dawali ochrzcić dzieci w Cerkwi prawosławnej lub greckokatolickiej, ale wychowywali je po ka­tolicku. Ciekawe jest również to, że w świetle prawa państwowego każdy ksiądz na Ukrainie jest przypisany tylko do swojej parafii. Jeżeli działa poza jej terenem, to działa nielegalnie, chyba że to zgłosi odpowiednim urzędnikom.

Czy księża zatem się spotykają?

– Duszpasterze pracują w pojedynkę. Dzielą ich wielkie odległości między parafa­mi. Ale kiedy mają kapłańską pielgrzymkę, robią wszystko, żeby się spotkać. W tym roku spośród stu siedemdziesięciu księży, nieobec­nych na pielgrzymce było czterdziestu, z czego trzynastu się usprawiedliwiło. Niektórzy, aby dotrzeć do Lwowa na godzinę 10., musieli wy­jechać z parafii w nocy.

Czy to prawda, że księża na Ukrainie żyją bardzo skromnie?

– W archidiecezji lwowskiej są najwyżej trzy parafie samowystarczalne finansowo, nie biorąc pod uwagę nawet niewielkich in­westycji. Księża utrzymują się głównie z ofiar wiernych w Polsce, dla których głoszą reko­lekcje parafialne czy misje święte, przedsta­wiając przy okazji sytuację Kościoła na Ukra­inie. Ale parafianie na Ukrainie są swoim duszpasterzom bardzo życzliwi, przynoszą im żywność z płodów rolnych. Kanclerz kurii lwowskiej opowiadał mi, że nocował w zakry­stii i spał w butach, bo było bardzo zimno. Inny z kapłanów, nie mając probostwa, zamieszkał na chórze kościoła w namiocie, ponieważ dach świątyni był zniszczony.

Z tego wynika, że bieda dotyka także ukra­ińskie społeczeństwo?

– Kiedyś spotkałem pielęgniarkę, która w przeliczeniu na złotówki zarabia niecałe czterysta złotych miesięcznie. A ceny żywno­ści są niejednokrotnie wyższe niż w Polsce. Widoczne są podziały społeczne: luksusowe limuzyny mijają się ze starymi moskwiczami i ładami. W skromną zabudowę wpisują się wille otoczone wysokimi murami.

Czy sprawdziło się w Księdza przypadku po­wiedzenie, że starych drzew się nie przesadza?

– Pomimo emerytury nie znalazłem w sobie żadnego argumentu, który by mnie przekonał, żeby na prośbę abp. Mokrzyckiego odpowie­dzieć: „nie”. Choć nie ukrywam, że po paru dniach od podjęcia decyzji o wyjeździe do Lwo­wa ogarnął mnie paniczny strach. Po chwili zastanowienia pomyślałem: ja do tego wyjazdu palca nie przyłożyłem. Jeżeli stoi za nim dwóch arcybiskupów, to czy można od Pana Boga wy­magać jeszcze bardziej czytelnego znaku?