Prowokacja, agresja. I głupota na dokładkę

Epidemii w Polsce dzień 264...

Prowokacja, agresja. I głupota na dokładkę

Czy policja źle traktuje manifestantki i manifestantów spod znaku pojedynczej błyskawicy? Mocno ogranicza się działalność różnych gałęzi gospodarki i życia publicznego; obowiązuje zakaz zgromadzeń i nawet stoki narciarskie mają w tym roku pozostać zamknięte. Wszyscy, jedni mniej, drudzy bardziej, ponosimy konsekwencje walki z epidemią. Nieraz bardzo dotkliwe. Tych manifestujących traktuje się jednak inaczej. Jakby w tym tłumie nie można było się zakazić, jakby oni  nie mogli przenieść epidemii  na swoich bliskich; jakby te kontakty nie miały znaczenia dla zajętych łóżek szpitalnych, dla liczby zajętych respiratorów i liczby tych, którzy walkę o życie przegrają. A do tego przymyka się oczy na zachowania, które w innych okolicznościach byłyby z cala konsekwencją ścigane. Mimo to co i rusz słychać głosy, jak to policja brutalnie traktuje ich uczestników. Tymczasem...

Oglądam czasem obrazki z tych manifestacji. I co widzę? Przede wszystkim las smartfonów i kamer rejestrujących wszystko, co się dzieje. Obrona przez brutalnymi działaniami policji, żeby w razie czego zostało nagranie? Naiwność. Raczej polowanie na potknięcie. Na sytuację, w której jakiś policjant da się sprowokować i kogoś popchnie albo uderzy. Ktoś może zostać bohaterem Facebooka, Twittera czy Instgrama i twarzą oskarżeń policji o brutalność, wspaniała okazja! Ale że ta ostatnia nieskora do interwencji, to co szkodzi jakiś incydent sprowokować? I takie różne prowokacje już na tych filmach widzimy.

I nie tylko prowokacje. Widzimy prawdziwą agresję. Tyle że nie wyrażającą się w rzucaniu kamieniami. Ot, często skierowany w stronę policji okrzyk „j... psy”. Nota bene niezbyt mądry w kontekście żądań „praw reprodukcyjnych”, bo brzmiący jak manifest zoofilów. Czy to „tylko” prowokacja? Nie zagrzewanie się do walki, nie wzywanie do fizycznej rozprawy z policjantami?

Gdyby chodziło o prowokację, to krzyczano by „policja jest głupia” albo coś w tym stylu. Obrażanie to też oczywiście forma agresji, ale nie byłoby to wzywanie do agresji fizycznej. Tymczasem ci demonstranci to właśnie krzyczą. Więcej, ich przywódcy ujawniają prywatne dane już nie tylko swoich przeciwników ideologicznych, ale też chroniących ich przecież policjantów! Bo nie poparli? Bo nie na wszystko pozwolili? To jest wzywanie do nękania funkcjonariuszy i do fizycznej z nimi rozprawy. Inaczej nie można tego zinterpretować.

Dość często wobec policjantów – widać to na filmach, na podstawie których próbuje się ich oskarżać o używanie przemocy – stosowana jest też agresja polegająca na zbytnim skróceniu dystansu. Gdyby protestujący ustawili się rządkiem 20 metrów przed policją, odwrócili się i wypięli w ich kierunku tyłki, moglibyśmy powiedzieć o prowokacji. Tymczasem na tych filmach widać, jak ten czy ów (ta czy owa) podchodzi bardzo blisko, bliżej niż na wyciągnięcie ręki. I z tej odległości krzyczy.  Albo prawie wchodzi na policyjną tarczę i odwraca się plecami. I uważa, że policjant, w takiej sytuacji tą tarczą odpychając, używa przemocy. Nie! Odpowiada adekwatnie do sytuacji. Takie skrócenie dystansu, jeśli nie jest podyktowane okolicznościami (np tłok przy wchodzeniu do autobusu) jest formą agresji. Czuje to każdy. Nawet pytający o ogień pijaczek: podchodzenie za blisko to przemoc. I podobnie przemocą jest też blokowanie przejścia czy przejazdu. Jak ktoś twierdzi że nie, to zachęcam sąsiadów, by zablokowali delikwentowi samochód na parkingu.

Oczywiście to wszystko wiadomo, ale „prowokator(k)om” wygodniej udawać, że nie wiedzą. Gdyby sprawa nie była poważna mogłyby śmieszyć też niektóre używane w tych przepychankach argumenty. Ot domaganie się innego traktowania ze względu na płeć. Taką tezę lansuje środowisko, które mówi o braku równouprawnienia? Szczęka opada. Albo „rodziły was kobiety” – potrafią krzyczeć "protestantki".  Chyba obrażone, że policjanci do nich nie dołączyli. No tak, rodziły, a nie wyabortowały. Szacunek, jaki w społeczeństwie mamy dla kobiet ma źródło nie w płci, ale w macierzyństwie. Zawsze oczywiście macierzyństwo z płcią było związane, ale zdaje się, że w tych protestach właśnie chodzi o to, by nie być matkami, prawda? Żeby przynajmniej móc sobie wybrać, a więc pozbyć się tego najtrudniejszego w macierzyństwie, jakim jest przyjęcie dziecka jakim jest. Czy w tym wypadku powoływanie się na "rodzenie" ma sens? A wspomniane „j... psy”, to co innego, niż gdy krzyczą tak kibole? Piskliwymi głosami wolno? Brzmi to komicznie, ale podobno to już nie słaba płeć. Więc jak?

Tak, prowokacja i agresja. I głupota na dokładkę.