Hilda wita biskupa

Przemysław Kucharczak

publikacja 19.10.2010 12:52

Zatrzaskiwali okiennice i odczytywali z ręcznie przepisanych zeszytów teksty Mszy świętej. Nie mieli księdza, więc Komunię św. przyjmowali duchowo. Kto? Niemcy z Syberii.

Hilda wita biskupa Henryk Przondziono/Agencja GN Hilda Klementiewa Kajzer

Zatrzaskiwali okiennice i odczytywali z ręcznie przepisanych zeszytów teksty Mszy świętej. Nie mieli księdza, więc Komunię św. przyjmowali duchowo. Kto? Niemcy z Syberii.Dla Polaków zaskoczeniem bywa fakt, że wiarę na mroźnej Syberii przechowali w czasach sowieckiego terroru nie tylko potomkowie polskich zesłańców, ale też... Niemcy. A konkretnie Niemcy Wołżańscy, żyjący w Rosji od XVIII wieku. Za Ural przesiedlił ich Stalin. Mimo wszystkich przeciągów historii wciąż żyje ich w Rosji 587 tysięcy, jak wynika z rosyjskiego spisu powszechnego z 2002 roku (Polaków tylko 73 tysiące). W czasie wizyty na Syberii wysłannicy GN spotkali jedną z bohaterek, która przeniosła wiarę przez straszne czasy: 83-letnią Hildę Keiser.

Modlitewnik z Leninem

Frau Hilda mieszka w nowoczesnym mieście Chanty-Mansyjsk na syberyjskiej Północy, gdzie temperatura zimą spada poniżej 50 stopni Celsjusza. Ciężko już jej się chodzi, ale pamięć i poczucie humoru dopisują. Wyciąga stare zeszyty w kratkę, w których przepisywała po niemiecku teksty Mszy świętej i inne modlitwy. Na burej okładce jednego z tych starych zeszytów wydrukowana jest ozdobiona bródką twarz... Lenina. Hilda urodziła się daleko stąd: na Powołżu, w europejskiej części Rosji. Klimat jest tam łagodny, jak na ten kraj. Do 14. roku życia mieszkała we wsi Pfeifer koło Saratowa. Przodków Hildy w 1765 r. sprowadziła z Niemiec nad Wołgę caryca Katarzyna II.

Dostali zwolnienie z podatków na 30 lat, kredyt bez oprocentowania, samorząd i wolność wyznawania religii. Wtedy też powstała „rzymsko-katolicka kolonia Pfeifer”. Niemcy zbudowali we wsi piękny drewniany kościół pod wezwaniem św. Franciszka z Asyżu. Sprowadzili do niego organy aż z Tyrolu. Hilda dorastała w sercu Rosji, ale otoczona przez Niemców. W 1926 r. wieś Pfeifer liczyła 2437 mieszkańców, z których aż 2434 było Niemcami. Niestety, rok po przyjściu na świat Hildy z wioski zniknął ostatni kapłan. Kościół św. Franciszka został zrujnowany. To sowieckie władze walczyły z Bogiem.

Jakoś jednak się żyło w uroczym drewnianym domu w Pfeifer. – Obok domu stała letnia kuchnia. Gliniana, ale pobielona, ona krasiwa była, piękna – wspomina pani Hilda. Ten świat został zdruzgotany w 1941 roku, gdy Hitler uderzył na ZSRR. Prezydium Rady Najwyższej ZSRR kazało Niemców Wołżańskich wysiedlić na Wschód. Nie zarzucano im kolaboracji z Wehrmachtem, który nigdy nie doszedł do tych terenów. Stalin wysiedlił ich prewencyjnie, na wszelki wypadek. Około 400 tys. Niemców znad Wołgi zostało upchniętych w bydlęcych wagonach i powiezionych za Ural. Wielu, zwłaszcza dzieci, tej podróży nie przeżyło. Po rodzinę Hildy sowieccy milicjanci przyszli przed świtem. – Nic nie wolno brać! – krzyczeli. – Mama była pewna, że nas rozstrzelają, skoro nie wolno brać rzeczy – wspomina Hilda.

Przybywa Antonius

Nie rozstrzelali. Milicjanci byli tylko złośliwi. Inni wysiedlani mogli spakować sporą część dobytku. – A my wszystko zostawiliśmy, dobytek, kury, krowy. W domu została cała ściana obrazów. Mieliśmy bardzo dużo książek, wszystkie zostały na półkach – mówi Hilda Keiser. – Upakowali nas, ilu się dało, do wagonów. Jechaliśmy długo – dodaje. Na Syberii ludzie masowo umierali z głodu. Zszokowała ich pierwsza syberyjska zima. – Niektórzy uciekali piechotą z powrotem nad Wołgę, ale zamarzali po drodze. Na komendanturze my musieli meldować się tylko raz na tydzień, ale i tak my byli jak w więzieniu – mówi Hilda.

Ojciec został wcielony do Trudarmii, czyli wywieziony do ciężkiej pracy fizycznej. Matka i córki walczyły o przeżycie same. Trafiły na północno-zachodnią Syberię. Ida, Karolina i Emma pracowały przy wyrębie lasu i w tartaku. Dzięki temu dostawały kartki na 800 gramów chleba dziennie. Niepracującym członkom rodziny przysługiwało tylko 340 gramów chleba. Najmłodsza Hilda z początku nie pracowała jako robotnik. Chodziła jednak niańczyć cudze dzieci. Jedyne wynagrodzenie, jakie za to dostawała, polegało na tym, że mogła coś na miejscu zjeść. Dzięki temu rodzina zaoszczędzała jej kartkę na chleb. Po wojnie do rodziny wrócił ojciec. Zasadzili własne „kartoszki”. Władze nie pozwoliły im wracać nad Wołgę, więc urządzili się, jak mogli, na Syberii. W 1954 r. Hilda wyszła za Iwana, też Niemca. Urodziło im się dwoje dzieci. Przez cały ten czas byli odcięci od praktyk religijnych.

To się zmieniło pod koniec lat 60. zeszłego wieku. Do Chanty-Mansyjska przyjechał wtedy katolicki ksiądz. Ludzie do dziś nie znają jego nazwiska; pamiętają tylko, że miał na imię Antonius. Może był Litwinem? Mówił jednak po niemiecku. Późnym wieczorem, już po ciemku, do domku, w którym się zatrzymał, zeszli się zaaferowani rosyjscy Niemcy. Ks. Antonius ochrzcił ich dzieci. Hilda po raz pierwszy w życiu wyspowiadała się i przyjęła Komunię świętą. – Kiedy przyjechał, ja nie miałam świadomości, kto to taki „ksiądz”. Dopiero za drugim razem to już było święto – mówi.

A biskup to ksiądz?

Ten drugi raz nastąpił w 1971 roku. Z Kazachstanu przyjechał wtedy ksiądz Albinius. Ci księża wiele ryzykowali, prowadząc wędrowne duszpasterstwo w Związku Sowieckim. Było niewielu takich bohaterów. Władze sowieckie skazywały ich na zsyłkę albo zamykały w zakładach dla chorych psychicznie. Czy ryzykowała też pani Hilda i jej rodacy, którzy przychodzili na tajne Msze święte? – Komuniści przecież i tak Niemców prześladowali. Może by nam już nie zrobili nic gorszego – mówi. Po odjeździe księży Niemcy przez lata spotykali się sami na tajnych nabożeństwach, podobnych do Mszy świętej. Ktoś odczytywał zdania, które zwykle wypowiada ksiądz, a pozostali odpowiadali. Nie było tylko Przeistoczenia.

Choć komunizm się skończył, do Chanty- Mansyjska wcale nie zaczęli docierać księża. To pani Hilda sama odnalazła kapłana kilka lat temu. Żona jej wnuka pochodzi spod Tobolska, prawie tysiąc kilometrów od Chanty-Mansyjska. W Tobolsku stoi katolicki kościół, który wnuk zauważył w czasie wizyty u rodziny żony. Następnym razem zawiózł tam babcię. Po raz pierwszy od wielu lat znów przystąpiła do sakramentów. Jakaś kobieta, później okazało się, że to siostra Lidia, pomogła Hildzie podejść do Komunii świętej. – Bardzo to przeżywałam. Cała się trzęsłam – wspomina. W Tobolsku proboszczem był polski kapłan Jarosław Mitrzak. – A teraz wy mnie zaproście – zaproponował ksiądz.

Hilda przyjęła bierzmowanie z rąk biskupa Josepha Wertha, który też jest Niemcem Wołżańskim. Wiedziała, że przyjeżdża biskup, ale nie wiedziała, kto to taki. Już po bierzmowaniu i wspólnym obiedzie niespodziewanie go zapytała: „A wy jesteście katolickim księdzem?”. Dziś z tego się śmieje. Dla ludzi, którzy przechowali tu wiarę, nowością bywa nawet informacja, że biskup też jest katolickim księdzem.
Dzisiaj polski ksiądz Jarosław Mitrzak regularnie odprawia Msze św. w Chanty-Mansyjsku, często u Hildy i jej córki. Msza jest w języku rosyjskim, bo wśród obecnych są też Rosjanie. Jednak starsze Niemki zwykle śpiewają też w czasie Mszy jakąś pieśń po niemiecku. Ich niemiecki różni się od języka używanego dzisiaj nad Renem i Łabą. To niemiecki pochodzący z XVIII wieku. Starsze pokolenie Niemców Wołżańskich przechowało go przez ponad 200 lat w formie niemal niezmienionej. Podobnie jak przechowało wiarę katolicką przez lata terroru.

A młode pokolenie? Dzisiaj już mało kto z młodych Niemców Wołżańskich mówi po niemiecku, choć w rubryce „narodowość” wciąż wpisują: „Niemiec”. Czy zachwycą się Chrystusem podobnie jak ich dziadkowie? Wiele zależy od tego, czy dotrze do nich więcej księży. Dzisiaj w parafii Hildy, terytorialnie trzy razy większej od Polski, pracuje tylko jeden katolicki ksiądz.