Światło nadziei

Małgorzata Głowacka

publikacja 15.11.2010 07:26

Wyjazd do Fatimy był dla mnie totalnym zaskoczeniem. Jeszcze kilka miesięcy temu nie przypuszczałam, że dane mi będzie pokonać tysiące kilometrów, by złożyć swą modlitwę w tym szczególnym miejscu. Portugalia zawsze jawiła mi się, jako kraj daleki, i pełen kontrastów, w którym podejście do świętych różni się od doktryny Kościoła, nie tyle treścią, co jego wyrażaniem.

Światło nadziei Małgorzata Głowacka Fatima

O  Fatimie usłyszałam dzięki papieżowi Janowi Pawłowi II. Jego zawierzenie Maryi, Matce Boskiej Różańcowej i wiara w Jej bezpośrednią pomoc podczas zamachu z 13 maja 1981 roku były momentem, w którym i ja zwróciłam swą uwagę na to miejsce. Przyjeżdżając tu odniosłam wrażenie, że nagle przeniosłam się do innego świata. Wszystko jest bowiem tak inne od tego, co poznałam wcześniej. Wrażenia i przeżycia duchowe pielgrzyma mieszają się bezpośrednio z wrażeniami turystki. W Fatimie dziś, podobnie jak w Lourdes we Francji czy w innych "cudownych" miejscach, mieszają się wartości sakralne z rozbuchanymi przejawami życia świeckiego: hotelami, gospodami, barami, najróżniejszymi sklepami czy kioskami z pamiątkami (najczęściej z chińską tandetą). Wszystko to mocno ze sobą kontrastuje a niekiedy wręcz razi.

Pierwsze zetknięcie z Fatimą onieśmiela. Aż trudno uwierzyć, że w miejscu, do którego każdego roku przybywa ponad 5 mln ludzi, może panować tak przejmująca cisza, którą przerywa jedynie monotonna recytacja różańca w Kaplicy Objawień. Kaplica ta stanowi główny punkt pielgrzymich wędrówek. To tu bowiem, na początku XX wieku rósł niewielki dąb, nad którym ukazała się trojgu małym pastuszkom Matka Boska. Maryja wezwała 10-letnią Łucję, 9-letniego Franciszka i 7-letnią Hiacyntę do modlitwy oraz poprosiła, by przychodziły do Cova da Iria w trzynastym dniu każdego z następnych pięciu miesięcy, o tej samej porze. Tu też wyjawiła dzieciom swe tajemnice i poprosiła, by dokładnie w tym miejscu zbudować kaplicę ku Jej czci. Budowę pierwszej kaplicy rozpoczęto w 1919 roku, a obecna konstrukcja chroniona zadaszeniem i syberyjskim drewnem stanowi miejsce, w którym odbywa się większość mszy św. Niesiona jakby tłumem i ja udaję się w to miejsce na modlitwę. Powoli zapada zmrok. Plac zamiast pustoszeć, gęstnieje. Głos dzwonu gromadzi ludzi na wspólny różaniec. Modlitwę odmawia się w kilku językach: po portugalsku, hiszpańsku, niemiecku, angielsku, włosku i po polsku. Podczas przesuwania paciorków różańca, wpatrując się w wyrzeźbioną w cedrowym drzewie statuę Matki Boskiej Fatimskiej przypominam sobie dzieje tego niezwykłego miejsca i niecodziennego objawienia.

W 1917 roku Fatima była nieistotną wiejską gminą, liczącą niespełna 2500 mieszkańców. Obejmowała około czterdziestu wiosek, mających z reguły nie więcej niż po dziesięć niskich, jednopiętrowych domów, rozrzuconych wokół miasteczka targowego. Ludzie żyli zwyczajnie i skromnie. Nie znali nic poza codzienną pracą na ubogiej roli. Uprawiali pszenicę, kukurydzę, a gdzieniegdzie winorośl. Rok 1917 był rokiem wojny, w którą została wmieszana, podobnie jak inne kraje Europy, także Portugalia - od 1910 roku republika o niestabilnych stosunkach politycznych. Kraj znajdował się na granicy bankructwa. W sprawach religii większość bogaczy siała nienawiść i nakłaniała do prześladowań Kościoła. W 1911 roku szef rządu Alfonso Costa zatwierdził ustawę o całkowitym rozdziale państwa i Kościoła. Mówił: „dzięki tej ustawie, kiedy przeminą dwa następne pokolenia, w Portugalii katolicyzm będzie całkowicie wyeliminowany”. A jednak to na tej ziemi i w tych warunkach Bóg mocno przypomniał o sobie. Nieznana wioska zagubiona wśród wzgórz Estermadury stała się sceną jednego z najważniejszych wydarzeń religijnych XX wieku, a życie kilkorga wiejskich dzieci - przykładem ogromnej miłości Boga do człowieka i człowieka do Boga.

Życie trojga pastuszków: Łucji, Hiacynty i Franciszka  zaczęło zmieniać się wiosną 1915 roku. Gdy wypasali owce, nagle dostrzegli dziwne zjawisko. Nazwali je „postać ze śniegu”. Był to piękny młodzieniec, przeźroczysty jak kryształ. Pojawiał się kilka razy. Nazywał siebie Aniołem Pokoju i z czasem nauczył dzieci odmawiać specjalną modlitwę: „O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam Cię, ufam Tobie i kocham Cię. Proszę abyś przebaczył tym, którzy nie wierzą, nie uwielbiają Ciebie, nie ufają Tobie i nie kochają Ciebie”. Dzieci były pod tak silnym wrażeniem Anioła, że zatracały poczucie czasu i długo trwały na modlitwie. Zjawiając się rok później Anioł Pokoju zachęcał dzieci do nieustannej ofiary z siebie dla Boga i wytrwałej modlitwy. „Ze wszystkiego, co możecie, składajcie Bogu ofiary, jako akt zadośćuczynienia za grzechy, którymi jest obrażany oraz za nawrócenie grzeszników” modląc się słowami „Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty, uwielbiam Was z całego serca. Ofiaruje Wam Przenajdroższe Ciało, Krew, Dusze i Bóstwo Pana Naszego Jezusa Chrystusa, obecnego na wszystkich ołtarzach świata, za przebłaganie zniewag, świętokradztwa i obojętności, którymi jest obrażany. Przez niezmierzone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi, proszę Was o nawrócenie grzeszników”. Wizje Anioła wytworzyły nadprzyrodzoną atmosferę (zapał do modlitwy i medytacji) oraz dziwne osłabienie fizyczne, które równocześnie łączyło się z wielką radością wewnętrzną i spokojem, jak wspominały dzieci. Niecodzienne zdarzenia miały też miejsce później.

13 maja 1917 roku około południa na szczycie wzgórza Cova da Iria podczas zabawy spostrzegły niespodziewanie coś, co przypominało im błyskawice, a w chwilę później dojrzeli nad drzewem kobiecą postać promieniującą światłem tak silnym, jak światło słoneczne. Postać stała od nich nie dalej niż półtora metra. Łucja, jako najstarsza odważnie rozpoczęła dialog. Usłyszała, że całą trójką mają tu przychodzić przez pięć kolejnych miesięcy a wówczas dowiedzą się kim jest i czego pragnie „Biała Pani” oraz obietnicę, że wszyscy pójdą po śmierci do nieba. Na zakończenie widzenia Maryja dodała jeszcze: „odmawiajcie codziennie różaniec, aby uzyskać pokój dla świata i koniec wojny”. Początkowo cała trójka postanowiła z nikim nie mówić na temat objawienia, ale Hiacynta jeszcze tego samego dnia opowiedziała rodzicom, co im się przydarzyło. Od tego czasu skończyło się dla nich spokojne dzieciństwo, a zaczął czas niedowierzania ze strony najbliższych, kpiny sąsiadów, szykany ze strony przedstawicieli władzy, upokorzenia i cierpienia. Mimo licznych przeciwności (zostały nawet uwięzione, by nie móc stawić się 13 sierpnia na modlitwie z Maryją) trwały w posłuszeństwie wobec „Białej Pani”. W kolejnych objawieniach poznały swe losy oraz zobaczyły, jak wygląda piekło. Ich postawa i pewność objawienia zaczynała powoli przyciągać innych. Miejsce objawień stało się celem pielgrzymowania i modlitwy okolicznej ludności. Z czasem przychodziło coraz więcej ludzi, tych pobożnych, którzy pragnęli na własne uszy usłyszeć relacje „widzących”, ludzi zrozpaczonych, pragnących polecić ich modlitwie własne problemy, ciekawskich, którzy z próżności chcieli zobaczyć pastuszków i zrobić im zdjęcia, księży, którzy z polecenia władz kościelnych dyskretnie śledzili wydarzenia oraz szukających sensacji dziennikarzy. Ciągłe wizyty różnych osób i przesłuchania stały się dla dzieci prawdziwą pokutą, a mimo to radośnie, z wielka prostotą opowiadały o wszystkim, co im się przydarzyło, unikając sensacji i umniejszając swoją rolę w tych wydarzeniach.

Kulminacyjną datą objawień był dzień 13 października 1917 roku. Jedni byli pewni, że dzień ten będzie kompromitacją „wizjonerów”, inni cierpliwie oczekiwali cudu. Około 70 tys. ludzi zgromadzonych obok skalnego dębu, nad którym zjawiała się „Biała Pani” w napięciu wpatrywało się w niebo. Nagle spadł ulewny deszcz a niedługo potem nastąpił „cud słońca”. Chmury, które przed chwilą przyniosły deszcz, rozstąpiły się w mgnieniu oka, odsłaniając srebrzyste i nierażące oczy słońce. Jego tarcza zaczęła wirować z ogromną prędkością wokół własnej osi, emanując we wszystkich kierunkach żółte, niebieskie i czerwone promienie. Zjawisko powtórzyło się trzy razy, a w chwilę potem dysk słońca zaczął zniżać się zygzakiem ku ziemi, tak iż wydawało się, że spadnie z nieba. „Taniec słońca” trwał 10 minut i był szokiem dla wszystkich zgromadzonych. Wielu od tego momentu uwierzyło. Kult Maryjny w Fatimie zaczynał się rozwijać, choć oczywiście nie obyło się bez problemów. Masoneria, rządząca wówczas Portugalią, nie chciała dopuścić do rozbudzenia uczuć religijnych ludzi, dlatego też w porozumieniu z miejscowymi władzami urządzano manifestacje przeciwko „machinacjom księży” i antyprocesje, niszczono przedmioty kultu, bezczeszczono święte wizerunki, szykanowano księży i pielgrzymów, utrudniając im dostęp do miejsca zjawienia. Wysadzono nawet w powietrze kaplicę a na łamach prasy rozpętano nagonkę na tych, którzy z Fatimy „urządzili komedię”. Jednak im bardziej wzmacniały się szykany, tym mocniej ludzie odpowiadali modlitwą i tym liczniej gromadzili się na miejscu objawień. Władze kościelne zaś działały z wielką ostrożnością, prowadząc przesłuchania widzących, ich rodzin, dokonując odpowiednich badań, a od roku 1921 zezwoliły na odprawianie w tym szczególnym miejscu mszy św. dla wiernych. Kult nieustannie rozwijał się i przyciągał coraz to więcej pielgrzymów.  Wychodząc naprzeciw potrzebom chwili, miejscowy biskup da Silva nabył cały teren Cova da Iria (ok.125 tys m2), by nie dopuścić już więcej do profanacji miejsca oraz by postawić tu kościół, jako wotum wdzięczności dla Maryi. Dnia 13 października 1930 roku Kościół uznał objawienia w Fatimie za wiarygodne i zezwolił oficjalnie na kult Matki Boskiej Fatimskiej.

Kończy się modlitwa różańcowa w Kaplicy Objawień. Wszyscy wstają z miejsc i zaczynają formować procesję.  Większość pielgrzymów zapala świece, oświetlając sobie nimi drogę, unosząc je podczas refrenu śpiewanych pieśni. Na początku procesji jest niesiony wielki krzyż skonstruowany z zapalonych jarzeniówek i figura Matki Boskiej Fatimskiej. Ponieważ świece można bezproblemowo zakupić na placu sanktuaryjnym i uczestniczyć bezpośrednio w tej formie modlitwy i ja nabywam świecę, zapalam ją i idąc, niesiona jakby tłumem, z pieśnią na ustach udaję się za statuą Matki Boskiej Różańcowej. Idąc w procesji uświadamiam sobie unikalny charakter Fatimy, polegający na tym, że jest ona Dobrą Nowiną, którą Bóg przekazuje nam na współczesne czasy, na ten wiek, w którym obecnie żyjemy. Wiek zapału twórczego, nieustannych odkryć, entuzjazmu, ale i wielkiego grzechu, wiek eliminowania z codzienności tego, co duchowe. Fatima to miejsce, w którym Bóg po raz kolejny schodzi do człowieka, szuka i ogłasza na nowo zbawienie ustami Matki. I tu też słychać głos wielkiego, Bożego zwycięstwa. Wszak Maryja rzekła „w końcu moje Niepokalane Serce zwycięży”.

Zmrok zapadł już całkowicie, plac jednak ciągle nie pustoszeje. Po zakończonej procesji i końcowym błogosławieństwie wielu udaje się na spoczynek, ale liczna grupa ludzi wciąż trwa na modlitwie. Patrząc na nich mogę śmiało powiedzieć, że sanktuarium fatimskie jest nieustanną oazą modlitwy. Niesamowita jest świadomość, że zawsze jest ktoś, kto modli się, czuwa, wielbi Boga w czasie, gdy sama jestem zajęta, śpię czy pracuję.

Muszę wracać do hotelu, mocno odczuwam zmęczenie, a jutro czeka mnie jeszcze tyle wrażeń. Gaszę swoją woskową (a nie stearynową) świecę, tak inną w dotyku i zapachu od tych, które znam z codzienności i idę do miejsca, skąd unosi się  gęsty, siwy dym, widoczny z daleka. We  wnęce specjalnej ściany ustawiono czarne rynny a nad nimi specjalne pręty, w które można wbijać płonące, niezużyte do końca świece. Skumulowane obok siebie wydzielają intensywne światło. Jest ono wyrazem nieustannego czuwania i pamięci. Ściana też ma swój wymiar praktyczny. Ze stopionego wosku miejscowi księża wyrabiają nowe świece procesyjne.

Przed południem znów przybywam do sanktuarium, na gigantyczny plac, zwany placem Piusa XII. W świetle dnia dostrzegam jego ogrom. Jest  dwukrotnie większy od placu św. Piotra w Watykanie, choć w nawiązaniu do niego także częściowo otoczonym kolumnadą. Może pomieścić ponad milion osób. Nad placem dominuje pomnik Najświętszego Serca Jezusa spoczywający na wysokiej kolumnie oraz olbrzymi krzyż wzniesiony dla upamiętnienia Roku Świętego 1950.  Zatrzymuję się, by ogarnąć przestrzeń. Słońce nie osiągnęło jeszcze zenitu a nad asfaltową płytą ogromnego placu już unosi się rozgrzane powietrze, wprawiając wszystko w drżenie. Wieża sanktuarium wydaje się być złudzeniem. Powietrze faluje. Wokół nieustannie przesuwają się ludzie. Niektórzy z nich pokonują na kolanach 500 metrowy chodnik granitowy, przygotowany specjalnie dla pokutników. Część z nich ma kogoś bliskiego obok siebie jako towarzysza i świadka odkupienia, przynoszącego ulgę w chwilach zwątpienia i odrobinę cienia w zmęczeniu. Tylko nieliczni owijają kolana specjalnymi ochraniaczami, próbując  je uratować przed poranieniem. „Idą” ku kaplicy objawień. Uobecniają naocznie orędzie fatimskie, którym jest wezwanie do nawrócenia i pokuty. Bo nie ma prawdziwego nawrócenia bez cierpienia, także tego fizycznego, przyjętego w duchu pokory i pokuty. Przesuwając się na kolanach, modlą się bezgłośnie. W rękach wielu widać różaniec. Modlitwa jednoczy ich z Bogiem i wprowadza w życie Jego światło. Modlitwa zawsze działa w dwie strony. Jest ona oddechem, które daje życie, jest ofiarowaniem i uzdolnieniem do miłości.

Plac sanktuaryjny zwieńcza Bazylika Matki Bożej Różańcowej (konsekrowana w 1953 roku). Potężna konstrukcja: 70.5 m wysokości, 37 m szerokości, pokryta gigantyczną 65 m dzwonnicą, najbardziej charakterystycznym elementem architektonicznym sanktuarium. Dzwonnicę wieńczy ważąca siedem ton korona z krzyżem. Wnętrze jest bardzo proste, całość kościoła pokryta jest sklepieniem beczkowym. Główny ołtarz znajdujący się w absydzie udekorowany jest obrazem przedstawiającym scenę Objawienia oraz osoby związane z kultem Matki Bożej Fatimskiej: bp Leiria, da Silvę, papieży Piusa XII, Jana XXIII i Pawła VI. Barwne witraże ukazują historię orędzia fatimskiego oraz sceny ilustrujące litanię loretańską. W czterech rogach bazyliki znajdują się statuy wielkich apostołów różańca i nabożeństwa do Niepokalanego Serca Maryi: św. Antoniego Marii Clareta, św. Jana Eudesa, św. Stefana i św. Dominika. Ogólnie wnętrze kościoła z architektonicznego punku widzenia jest nieciekawe, uwagę przyciągnąć mogą jedynie gigantyczne organy, mające ok. 12 tys. piszczałek, rodem z Padwy. Może to i dobrze, wszak nie o piękno budowli tu idzie, ale o piękno człowieka kochającego Boga.

Niedaleko ołtarza głównego, z lewej strony, jakby w bocznej kaplicy, znajdują się trzy skromne groby. Miejsce pochówków zdobią bardzo proste, szare płyty nagrobne. Tu spoczywają obecnie świadkowie objawienia: Franciszek, Hiacynta i Łucja (pierwotnie byli pochowani na różnych cmentarzach). Patrzę i milczę, raz jeszcze w pamięci wspominając przykład ich życia. Obok mnie, gdzieś za plecami, przesuwają się niezliczone grupy turystów i pielgrzymów, nieustannie szepcząc coś między sobą, przepychając się, próbując uwiecznić aparatem fotograficznym owo miejsce. Dwoje z najmłodszych dzieci jest już wyniesione „na ołtarze” i ogłoszone błogosławionymi. Wyniesione nie za „widzenie Maryi”, ale za przykład życia, za upodobnienie się do Jezusa. Osiągnęli szczyty świętości, bo autentycznie uwierzyli Bogu, trwając w Jego łasce i współpracując z nią do końca. Podjęli dzieło nawrócenia i pokuty, ofiarując siebie i wszystko, co czynili dla nawrócenia grzeszników. Przypominają mi się echem słowa Jana Pawła II wypowiedziane podczas jeden z podróży do Polski - „czy święci są po to, aby nas zawstydzać? Tak. Mogą być i po to. Czasami konieczny jest taki zbawczy wstyd, ażeby zobaczyć człowieka w całej prawdzie. Potrzebny jest ażeby odkryć lub odkryć na nowo właściwa hierarchię wartości”. Patrzę na szarość tych nagrobnych płyt, przypominam sobie życiorysy „widzących” oraz ich gesty miłości wobec bliźnich, chorych, ubogich (modlitwa, ofiarowanie żywności, odwiedziny, słowa pocieszenia, praktykowanie postu, życzliwość, uśmiech) i czuję zawstydzenie. Mnie wciąż tyle okazji świadczenia miłości przecieka między palcami....

Fatima (czy inne objawienia np. Lourdes, La Salette) potwierdza dobitnie prawdę słów Pisma Świętego, że Bóg wybiera to, co małe, głupie w oczach świata i że błogosławieni są ubodzy, cisi, czystego serca. Wszak to tu biedne, wiejskie dzieci, będące analfabetami przekazały orędzie Maryi, dotykające najważniejszych punktów wiary, pełne doktrynalnych treści. Dla Boga czystość serca człowieka ma większe znaczenie od jego intelektu. W samym orędziu też, nic nie jest „nowe”, ale wszystko zostaje wyłożone jakby z katechizmową prostotą. Od czasu gdy Jezus dał Janowi pod krzyżem swa Matkę - „Oto Matka twoja” (J19.27) tajemnica duchowego macierzyństwa Maryi stała się faktem. Macierzyństwo zawsze oznacza troskę o dziecko. Troska Maryi o człowieka ma wymiar uniwersalny. Potwierdza to orędzie fatimskie. W słowach mocnych, surowych i stanowczych Matka przywołuje swe dzieci do Ojca. W swym zjawieniu nie naucza niczego nowego, tylko cierpliwie zachęca do tego, co już dawno zostało powiedziane podczas Objawienia - „nawracajcie się i wierzcie w Ewangelie” (Mk 1.15). Od zawsze wezwanie do pokuty łączy się z wezwaniem do modlitwy. W Fatimie Maryja wzywa więc do odmawiania różańca. W tej modlitwie czuje się z każdym wyjątkowo zjednoczona. Modli się z nami. Różaniec uczy na nowo, co znaczy poświęcić się Jej Sercu. To poświęcenie/powierzenie się   jest jednoznaczne z powrotem pod krzyż i odnajdywaniem siebie w Sercu Jezusa. Poświęcić się Maryi znaczy bowiem tyle co przyjąć Jej pomoc, oddać się w opiekę,  uciec się do Niej, by móc odnaleźć się w Bogu.

Opuszczam bazylikę. Mijam portyk, pod którym urządzono Drogę Krzyżową, z pięknymi stacjami wykonanymi w majolice. Przede mną kaskada schodów prowadząca do ogromnej esplenady. Na przeciwległej stronie placu znajduje się kościół pw. Trójcy Przenajświętszej. To współczesna budowla, która jest odpowiedzią na potrzeby pielgrzymów, ma ona służyć pomocą w studium nad orędziem fatimskim oraz refleksji nad problemami świata współczesnego w świetle Ewangelii.  Okrągły budynek ma 12 drzwi, z których każde poświęcone są jednemu z Apostołów. Wewnątrz, oprócz amfiteatralnie ustawionych rzędów wygodnych siedzeń, znajduje się tylko ołtarz i olbrzymi metalowy krucyfiks zwisający z sufitu na tle żółto-brązowej mozaiki. Na niej to z prawej strony znajduje się Jan Chrzciciel, a z lewej  Matka Boża, kroczą ku Barankowi Paschalnemu na czele przedstawicieli ludu Bożego, w tym pastuszków z Fatimy. Wpatrując się w tę mozaikę dostrzegam niesamowicie wymowny symbol świata, pielgrzymującego do fatimskiego sanktuarium. Z zewnątrz tę  nowoczesną świątynię zdobią pomniki papieży: Piusa XII, Pawła VI i Jana Pawła II.

Nim opuszczę Fatimę pragnę zobaczyć jeszcze sale wystawowe, znajdujące się pod powierzchnią placu. Obecnie zobaczyć można tu ekspozycję „Fatima Światło i Pokój”. Wystawa  jest nie tylko miejscem prezentacji pięknych przedmiotów, ale i czymś więcej. Jest przesłaniem, chwilą zadumy i refleksji. Tysiące zgromadzonych przedmiotów opowiadają historię życia ofiarodawców, tak naprawdę znaną tylko Bogu, historię w którą wszedł Bóg, by zmienić i uzdrowić. Aby oglądnąć  ekspozycję,  muszę przejść ciemnym, wąskim korytarzem symbolizującym tragedię pierwszej wojny światowej. Ta ciemność pozwala łatwiej zrozumieć światłość, symbolizującą objawienie Maryi w Fatimie. Przejście jest jakby podróżą od wojny, do pokoju, od nocy do dnia. Ekspozycję otwiera gablota, w której zgromadzono najcenniejsze przedmioty tj.  koronę Matki Boskiej Fatimskiej czy pierścień papieża Jana Pawła II. Korona wykonana ze złota, waży 1200 g., zdobi ją 313 pereł i 2679 kamieni szlachetnych. Została ofiarowana 13 października 1942 roku przez kobiety portugalskie, jako wotum wdzięczności za zachowanie przez Portugalię neutralności podczas drugiej wojny światowej. Zwieńczona jest krzyżem umieszczonym na błękitnej kuli symbolizującej ziemię. Pod nią, wewnątrz, widać pocisk, który ugodził papieża Jana Pawła II podczas zamachu 13 maja 1981 roku na placu św. Piotra w Watykanie.  Inne korony umieszczone w sąsiednich gablotach symbolizują królewską władzę Maryi. Obok tej najsłynniejszej złotej korony znajduje się pierścień, który Jan Paweł II niespodziewanie ofiarował Matce Bożej 12 maja 2000 roku. To cenna, osobista   pamiątka, wszak otrzymał go papież od kardynała Stefana Wyszyńskiego na początku swego pontyfikatu. W kolejnych gablotach oglądam kolekcje krucyfiksów, różańców, sukni ślubnych, komunijnych i ubranek do chrztu a także przedmioty z krajów, które odwiedziła pielgrzymująca figura Matki Boskiej Różańcowej z Fatimy. Nie brakuje też darów pochodzących od znanych osób czy polityków, sportowców, żołnierzy, studentów, muzyków, górników i innych. Zostały ofiarowane na znak obecności tych grup w sanktuarium podczas pielgrzymek lub jako symbol wypełnienia złożonych Maryi obietnic. Są tez liczne dary papieży, biskupów i władców np. papieska złota róża czy przedmioty i szaty liturgiczne, a także pektorał kard. Roncalliego (późniejszego papieża Jana XXIII). Niesamowite wrażenie robi kielich, patena i puszka, owoc wielu małych wyrzeczeń portugalskich dzieci, ludzi ubogich i chorych ofiarowany Maryi z okazji Jej 50 rocznicy objawień na tej ziemi a także gablota, w której obok figury Matki Boskiej Fatimskiej znajdują się świece, fotografie, woskowe części ciała czy inne drobne przedmioty świadczące o uzdrowieniach i otrzymanych łaskach. Na wystawie nie brakuje elementów polskich tj. świec wotywnych pozostawionych przez pielgrzymów z podanymi nazwami miejscowości, obwiązanymi biało-czerwoną wstążeczką, tabliczek i medalionów upamiętniających rocznice kapłańskie czy wizyty Jana Pawła II w ojczyźnie. Osobne pomieszczenie i gablota kryje osobiste rzeczy papieża Polaka tj. sutannę, pas i piuskę a także różaniec, na którym modlił się podczas swego pobytu w klinice Gemelli. Ściany tego pokoju zdobią wielkie fotografie Jana Pawła II. Najbardziej przyciągającą wzrok jest ta, na której papież trzyma za rękę siostrę Łucję. Obydwoje z wyraźną radością na twarzy idą przed siebie.

Czas w Fatimie mija szybko, zbyt szybko jak dla mnie. Chciałabym zatrzymać się na dłużej u stóp Fatimskiej Matki  Jest jeszcze tyle rzeczy do obejrzenia, tyle spraw do przemyślenia i przemodlenia. Wychodząc z placu sanktuaryjnego mijam, umieszczony za pleksą, betonowy fragment berlińskiego muru. Blok ten został ofiarowany przez portugalskiego emigranta, na stałe mieszkającego w Niemczech - Virgilio Casimiro Ferreirę, jako wotum wdzięczności za upadek komunizmu, zapowiedzianego właśnie tu, w Fatimie.

Wsiadam do autobusu i wyruszam w drogę powrotną do kraju. Jeszcze rzut oka na krzyż wieńczący fatimskie sanktuarium i pozdrowienie Matki Boskiej Różańcowej. Przybyłam tu jako turystka, wyjeżdżam jako pielgrzym. Bo pobyt tu zmienia, pozwala odnaleźć sens modlitwy, sens cierpienia i ufne przekonanie, że Bóg w Maryi zwycięży - „ w końcu moje Niepokalane Serca zwycięży”. Fatima uczy też optymizmu! Uczy,  że wezwanie do nawrócenia i pokuty jest stałe i trzeba je nieść odważnie nowym pokoleniom, odnosić do nowych znaków czasu! Że trzeba do niego powracać i podejmować z coraz to świeższym zapałem.

Wyjeżdżam z Fatimy modląc się słowami papieża Polaka - „ Przyjm, o Matko Chrystusa, wołanie przepełnione cierpieniem całej ludzkości! Przepełnione cierpieniem całych społeczeństw. Niech się ujawni, po raz kolejny w historii świata, niezmierzona moc miłosiernej miłości! Niech poprzez Twoje Niepokalane Serce ukaże się wszystkim światło nadziei” (modlitwa Jana Pawła II, Fatima,13 mają 1982).