Największa krzywda

Kochaj bliźniego. Tak. Ale co to konkretnie znaczy?

Największa krzywda

„Miłość nie jest kochana” – wołał nie bez racji święty Franciszek. Dziś można by dodać, że nie jest kochana, bo nie jest rozumiana. Walnie przyczyniły się do tego różnorakie romansidła, w których miłością nazywa się uczucie zakochania. W konsekwencji dość często więc także... zwykły egoizm. Bo trudno inaczej nazwać sytuację, gdy ktoś dla porywu uczuć zostawia żonę, męża, dzieci. Ale nawet jeśli odłożyć na bok kwestię braku rozumienia miłości oblubieńczej, w innych jej wymiarach, także tym, co nazywamy „miłością bliźniego”, bywa podobnie.

Bo czym jest miłość? Nie chcę się rozwodzić. Najprościej to pragnienie dobra i szczęścia osoby, którą kocham. „Wszystko, co byście chcieli, by ludzie wam czynili, i wy im czyńcie” – powiedział Jezus. Jasnym jest, że to między innymi przestrzeganie zasad, które zabraniają bliźnich krzywdzić: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie. Nietrudno też jednak zauważyć, że rozważający tę kwestię chrześcijanin nie powinien tracić z oczu perspektywy wieczności. To szczęście na wieki, chwalebne zmartwychwstanie i niebo, jest celem naszego pielgrzymowania na ziemi, prawda? To one są największym dobrem, największym szczęściem. Zabrać komuś życie wieczne byłoby dużo gorzej, niż zabrać mu jego własność, dobre imię czy nawet życie. Na szczęście zbawienia człowiek zabrać bliźniemu nie może. Ale może mu – niestety – tę możliwość mocno utrudnić; może narazić go na utratę zbawienia. Zrobienie czegoś takiego na pewno wyrazem miłości bliźniego nie jest.

To kwestia zgorszenia? Tak, oczywiście. W tym kontekście myślę jednak przede wszystkim o tym, co nazywamy udziałem w cudzym grzechu czyli tzw. „grzechach cudzych”. Przypomnę:

  1. Namawiać do grzechu
  2. Nakazywać grzech
  3. Zezwalać na grzech
  4. Pobudzać do grzechu
  5. Pochwalać grzech drugiego
  6. Milczeć, gdy ktoś grzeszy
  7. Nie karać za grzech
  8. Pomagać w popełnieniu grzechu
  9. Usprawiedliwiać czyjś grzech

Nie miejsce i czas, by nad każdym się zatrzymać. Zauważę jedno, moim zdaniem bardzo ważne: tyle się dziś mówi o szacunku dla grzeszącego i tolerancji. Nie neguję: każdemu człowiekowi należy się szacunek, a nawracanie na siłę raczej sensu nie ma (no, chyba że chodzi np. o powstrzymanie niedoszłego zabójcy przed zabójstwem). Ale czy w tym szacunku i tolerancji pamiętamy jeszcze jaką krzywdę możemy zrobić człowiekowi, gdy milczymy, usprawiedliwiamy, a zwłaszcza gdy pochwalamy czyjś grzech? Czy miłość bliźniego, gdy pamiętamy  o perspektywie wieczności, nie powinna nas skłaniać, by przy zachowaniu całego szacunku do grzesznika, jednak go upomnieć? Nie mówię o ciągłym, natrętnym  przypominaniu grzesznikowi, że postępuje źle. Chodzi o to, by grzech nazywać grzechem, a nie by zamykać nań oczy i udawać, że go nie ma. Bo jest. Bo trwanie w nim grozi skazaniem się na wieczne potępienie. Utwierdzając człowieka w przekonaniu, że wszystko w porządku i że nie musi się nawrócić to największa krzywda, jaką mu w tej sytuacji można wyrządzić.