Brzydka twarz kampanii miłości

Pojednanie przez wykluczenie. Ślepota na absurd czy mydlenie oczu?

Brzydka twarz kampanii miłości

Początek sierpnia, epidemii w Polsce dzień 152. Obchodziliśmy wczoraj kolejną rocznicę wybuchu Postania Warszawskiego. To znaczy głównie w Warszawie obchodzono. Pięknie, radośnie. Znaleźli się jednak i tacy, którzy próbowali to święto zakłócać... Nie wiem co powiedzieć. Takie zachowanie niektórych moich rodaków daleko wykracza poza ramy tego, co dla mnie racjonalne.

Zadzwoniłem wczoraj do przyjaciela. Od lat mieszka za granicą. Widujemy się bardzo rzadko, czasem do siebie dzwonimy. I nigdy nie możemy się nagadać. W czasie tej rozmowy z radością zdziwił się jak to możliwe, że tak podobnie patrzymy na rzeczywistość. To kwestia podobnego wychowania? Nie wiem. Wydaje mi się, że bardziej samowychowania; wspólnej, traktowanej na serio wiary. I wspólnej nadziei. W każdym razie to faktycznie dziwne, jeśli żyjąc w tak różnych środowiskach, tak podobnie postrzegamy świat.

Coś takiego zauważyłem też przed laty rozmawiając z innym kolegą. Może podobnie byliśmy wychowywani, ale na pewno nie pochodziliśmy z tego samego środowiska. Połączyły nas góry. Tam się poznaliśmy (gdy w obawie przed niedźwiedziem, który rozwalił jego namiot, tłukł pół nocy blaszanymi kubkami), tam głownie się spotykaliśmy. I tam też (nietypowo jak na nasze górskie zainteresowania, bo szliśmy z Soblówki w Beskidzie Żywieckim do leżącego w Zachodnich Tatrach słowackiego Zuberca) odkryłem w nim człowieka widzącego świat  podobnie jak ja. Przynajmniej w tym, co najbardziej podstawowe. Pomyślałem wtedy, że to nie może być przypadek. Chodzi raczej o to, że patrzących na świat tak jak my jest po prostu znacznie więcej. Tylko ton społecznej debacie nadaje kto inny, a my, widzący sprawy inaczej, o sobie nawzajem nie wiemy. I dlatego wydaje nam się, że jesteśmy ostatnimi przedstawicielami jakiegoś ginącego plemienia...

Podejrzewam, że to właśnie zjawisko stało np. u podstaw sukcesu Radia Maryja. Nie to, że wielu do siebie przekonało. Raczej zgromadziło wokół siebie tych, którzy i bez tego radia podobnie myśleli, ale ich głos nie był w przestrzeni publicznej słyszany. Podobnie myślę o sukcesie niektórych komentatorach życia publicznego: zgromadzili wokół siebie ludzi myślących podobnie, szczęśliwych, że ktoś wreszcie głośno wyraża to, co oni sami czują, a czego tak ładnie w słowa ubrać by nie potrafili.

Przeczytałem gdzieś, że pewien znany aktor starszej już daty stwierdził, iż w ostatnich czasach Polacy zostali podzieleni przez pewnego „małego człowieka”. Tak? Kardynalny błąd. Nie zostali podzieleni. Byli podzieleni od dawna. Tylko znacząca część Polaków przez całe lata nie miała w przestrzeni publicznej prawa głosu. Zostali najzwyczajniej wykluczeni. Miały prawo głosu samozwańcze „elyty”, przez lata nadające ton publicznej debacie i skutecznie blokujące glosy „nieprawomyślnych”.  Nieprawda? Wystarczy na przykład zapytać, kiedy ostatnio ktoś o poglądach konserwatywnych otrzymał jakąś ważną nagrodę literacką czy filmową. Ten nurt dla mainstreamu nie istnieje.  Dobre książki piszą i dobre filmy robią tylko mający przekonania „postępowe”...

W kontekście owego ignorowania głosów inaczej myślących nie może dziwić szok, jakim dla „elit” są sukcesy w wyborach tych partii, którym bliższe są tradycyjne wartości. Zwolenników takiej wizji rzeczywistości przecież nie ma, to co najwyżej margines! To my nadajemy ton! A tu okazuje się, że mniej więcej połowa naszego społeczeństwa myśli inaczej. Jeszcze to, niestety, do „elyt” nie dotarło. Jeszcze myślą, że ktoś Polaków podzielił, jeszcze na ustach mają frazesy o budowaniu jedności, a jednocześnie wykluczają tę drugą, inaczej myślącą połowę naszego społeczeństwa. O jakiej jedności można w takim wypadku mówić? Smutne to...

Tym smutniejsze, że... Podczas wczorajszego marszu organizowanego w Warszawie przez środowiska narodowe w Warszawie miał miejsce pewien znaczący dla mnie incydent. Na balustradzie jednego z balkonów usiadł mężczyzna... Bez spodni, w majtkach z szeroko rozchylonymi udami, klepał się w krocze. Widać na filmie (można zobaczyć TUTAJ). To miał być chyba jego protest przeciwko marszowi. Interweniowała policja  (mógł spaść i to na ludzi), ale niektórzy politycy już oburzyli się, jak można było. No cóż... Trzeba zrozumieć ich ból – twierdzi się nawet w niektórych katolickich środowiskach. No, chyba rozumiem. Znacznie więcej niż tylko ich ból...

I myślę, że ten człowiek mógłby być twarzą środowisk LGBT i wszystkich ich wspierających w kampanii przeciw tradycyjnym wartościom. Niestety, tak to od lat wygląda. Nie przebierająca w środkach prowokacja, agresja, a potem granie ofiar. Taki nowocześnie rozumiany szacunek dla inaczej myślących...