Rasizm

Każdy kij ma dwa końce. A proca nawet trzy.

Rasizm

Epidemii dzień  w Polsce 101. Ale dziś...

Trudno o sensowną rozmowę, gdy odpowiedzią na przytoczone fakty czy argumenty jest histeria. Społeczna przypadłość celnie opisana w baśni Andersena „Nowe szaty cesarza”. Oczy widzą swoje, rozum swoje wie, ale wiadomo, lepiej się nie wychylać. Wyleją na człowieka kubły oburzenia, na czoło przybiją stempelek i tyle się osiągnie. Niestety, to dość częste w naszych czasach zjawisko. Są w naszej przestrzeni publicznej  tematy, które można widzieć tylko w jeden, jedynie słuszny sposób: kwestia braku równouprawnienia kobiet, stosowania w wychowaniu klapsów, problem sprawców seksualnego wykorzystywania małoletnich, etiologia homoseksualizmu i parę innych. O tematach wokół których toczy się czysto emocjonalny spór dwóch „jedynie mających rację” obozów już nie mówiąc. A jednak czasem chyba warto porzucić emocje i sięgnąć po rozum.

Jednym z takich zjawisk stała się ostatnio kwestia rasizmu w Stanach Zjednoczonych. Biały policjant w mieście X przydusił aresztowanego czarnoskórego mężczyznę (przepraszam, osób pochodzenia europejskiego nie nazywa się Euroamerykanami,  skośnookich Azjoamerykanami, a Indian Amerykanoamerykanami nie widzę więc powodu, by pisać Afroamerykanin; zwłaszcza że północną Afrykę zamieszkuje raczej inna rasa ludzka). Aresztowany zmarł. Stała się rzecz straszna, a owego policjanta słusznie oskarża się o zabójstwo. Tylko czy to znaczy, że policjanci w USA są generalnie rasistami? Czarni policjanci też? I czy jest to powód do wyjścia na ulice i demolowania miast? Nie tylko w USA, ale i w innych krajach? Jaką wartość mają deklaracje demonstranta podpalającego samochód czy okradającego czyjś sklep, że walczy z rasizmem?

O rasizmie i powodach, dla których czarni Amerykanie statystycznie zajmują w hierarchii społecznej USA niższe miejsce, napisano wiele całkiem mądrych i wyważonych rzeczy. Sami co lepiej ustawieni przedstawiciele tej społęczności często odcinają się od stawiania sprawy tak, że są niby ofiarami systemu. Niestety, gdy przez kraj ten zaczęła się przetaczać fala demonstracji, doniesienia zdominowało jedno: rasiści biją Afroamerykanów, więc trzeba protestować. A każdy, kto odważy się potępić tę falę przemocy albo wskazać na inne źródła problemu, też jest rasistą, bo popiera rasistów.

Pojawiły się między innymi opinie, że policja w USA czarnoskórych traktuje gorzej. Nie wiem, nie znam statystyk: może nadużycia policji wobec białych czy żółtych (zostawmy Indian i Latynosów, bo ci też są traktowani jako mniejszość) faktycznie zdarzają się statystycznie rzadziej. Ale jeśli nawet tak jest, czy na pewno przyczyną tego jest jedynie hołdowanie poglądom rasistowskim?

Parę dni temu pojawiła się informacja, że jeszcze przed śmiercią Floyda, amerykańskiej policji ufało 56 proc. czarnoskórych i 84 proc. białych. W tej samej informacji czarnoskóry policjant zwracał jednak uwagę na fakt, że w dzielnicy Waszyngtonu zamieszkałej w większości przez czarnych, podczas interwencji policja znacznie częściej zmuszona jest używać broni. Nie że używa: zmuszona jest używać. A  on i jego czarnoskórzy koledzy nazywani są „zdrajcami rasy” i „łowcami niewolników”; „są po niewłaściwej stronie barykady” – słyszą.

No właśnie: barykady! Przypuszczam, że gdyby w Polsce przeprowadzić badania dotyczące zaufania do naszej policji i oddzielnie potraktować w nich mieszkańców spokojnych dzielnic miast i oddzielnie mieszkańców „dzielnic cudów” też wyszłoby, że ci drudzy ufają policji znacznie mniej. I choć to oni często łatwiej wzywają policję dla załatwienia swoich porachunków z innymi  (co nie przeszkadza im wypisywać na murach napisów w stylu „j... konfidentów”), to generalnie są do stróżów prawa nastawieni gorzej niż ci, którzy z policją raczej nie mają do czynienia. Jeszcze większe różnice wyszłyby, gdyby porównać ogólny poziom tego zaufania w społeczeństwie z jego poziomem wśród kiboli. A z rasizmem na pewno nie ma to nic wspólnego.

Wiem, dotykam tu arcyniebezpiecznego z punktu widzenia możliwości oskarżenia mnie o rasizm tematu: dlaczego czarnoskórzy mieszkańcy USA generalnie radzą sobie gorzej niż biali czy żółci i dlatego częściej zamieszkują takie „dzielnice cudów”? Czy to naprawdę tylko kwestia uprzedzeń rasowych amerykańskiego społeczeństwa? A może właśnie, przynajmniej w pewnej mierze, tego łatwego obwiniania o swój los rasistów i koncentrowania się na wznoszeniu barykad? To nie mój pomysł. Mówią o tym czarnoskórzy Amerykanie, którym się w życiu udaje i którzy nie akceptują stylu bycia rodem z „czarnych dzielnic”.

Może warto inaczej przeczytać przytoczone wcześniej informacje? 56 proc. czarnoskórych mieszkańców USA jednak ufało policji. Nie ufało - 44 proc. Biali mieli do policji zaufanie większe, ale 16 procent też jej nie ufało. To pokazuje, że problem niekoniecznie leży w kolorze skóry. Niekoniecznie też jednak w osobistych przykrych doświadczeniach. W jakiejś mierze jest wynikiem wpływu środowiska, w którym człowiek się obraca. Środowiska, które albo nie ma uprzedzeń do policji, albo z góry zakłada, że stoi ona po drugiej stronie jakiejś barykady.

Rozumiem, że przy takim nastawieniu wszelka interwencja policji, nawet w najsłuszniejszej sprawie, będzie odbierana jako akt wrogości. „Bo czepiają się naszych”. A policjant – biały, czarny, żółty czy czerwony – też człowiek. Jak ma się nie zirytować, kiedy po raz osiemset czterdziesty trzeci w ciągu ostatnich dziesięciu lat słyszy od złapanego za rękę złodzieja, że to nie jego ręka i że policja się go czepia? Czy jeśli nie słuchając takich bzdurnych tłumaczeń działa ostro, choć regulaminowo, można mieć do niego pretensje? Rasizm nie ma tu nic do rzeczy.

Niestety, w publicznej debacie epoki mediów społecznościowych prym wiedzie nie ostrożny namysł, ale tak potrzebna, zwłaszcza przy 170 znakowej informacji, ostrość sformułowań. Tylko jak to się ma do opisu rzeczywistości? Przecież nawet kij ma dwa końce. A taka proca, to nawet trzy.