Psychoza strachu

Edward Kabiesz

GN 19/2020 |

publikacja 07.05.2020 00:00

Osławiona hiszpańska inkwizycja jako pierwsza zakończyła haniebny proceder prześladowań podejrzanych o czary.

Alonso de Salazar powstrzymał histerię wzajemnych oskarżeń w Zugarramurdi. istockphoto, zasoby internetu Alonso de Salazar powstrzymał histerię wzajemnych oskarżeń w Zugarramurdi.

W liście apostolskim „Tertio millennio adveniente” wydanym w 1994 r. papież Jan Paweł II wprowadził do refleksji Kościoła pojęcie „oczyszczenia pamięci”. Była to prośba o przebaczenie ze strony tych, którzy zostali w przeszłości skrzywdzeni przez działania ludzi Kościoła katolickiego. W dokumencie Międzynarodowej Komisji Teologicznej „Pamięć i pojednanie. Kościół i winy przeszłości” Jan Paweł II zacytował papieża Leona XIII, który stwierdził, że „pierwszą zasadą historii jest nie śmieć twierdzić nic fałszywego ani przemilczeć czegokolwiek, co byłoby prawdą”.

Poczesne miejsce wśród doświadczeń, z których według wskazania Jana Pawła II pamięć Kościoła miała się oczyścić, zajmowała inkwizycja, powszechnie uznawana za jedną z „czarnych kart historii Kościoła”. Apologia jej działań, co czasem zdarza się w publicystyce katolickiej, jest nie do przyjęcia.

Nie przemilczeć niczego

W powszechnej świadomości dominuje jednak czarna legenda inkwizycji, zwłaszcza hiszpańskiej, stworzona w znacznej mierze przez publicystów protestanckich. Straszliwy obraz inkwizytora utrwaliły literatura i sztuka popularna inspirowane antykatolicką propagandą w różnych okresach historii nowożytnej. Liczba ofiar inkwizycji jest w tych dziełach wyolbrzymiana do absurdalnych rozmiarów.

We współczesnych opracowaniach naukowych, nawet napisanych przez historyków dalekich od Kościoła, znajdziemy jednak wyważone oceny działalności tej instytucji. Dotyczą one zarówno skali, jak i sposobów jej działania. Zgodnie z zasadą sformułowaną przez Leona XIII, że nie należy przemilczeć niczego, co byłoby prawdą, warto przypomnieć mało znane wydarzenia, które doprowadziły do przerwania procesów oskarżonych o czary w Hiszpanii. Wbrew obiegowym sądom ściganie czarownic nigdy nie było pierwszoplanowym zadaniem hiszpańskich inkwizytorów. W XVI i XVII wieku w całej Europie panowała swoista psychoza oskarżania o czary. Wszędzie płonęły stosy, a sądy bez wahania skazywały oskarżonych na śmierć.

W 1609 roku w górskim regionie wokół gminy Zugarramurdi w Nawarze doszło do masowych krwawych samosądów nad „czarownicami” i „czarownikami”. Wieśniacy znęcali się nad domniemanymi winnymi, zadając im śmierć w najokrutniejszy sposób. Była to prawdziwa histeria wywołana strachem przed „czcicielami diabła”. Psychoza strachu przywędrowała zza niedalekiej granicy z Francją, gdzie sędzia Pierre de Lancre urządził wielkie polowanie na czarownice. Doszło do tego, że zagrożeni linczem ludzie sami zgłaszali się do władz świeckich i inkwizycji, by uniknąć samosądu z ręki sąsiadów. Liczba podejrzanych była ogromna, a władze świeckie rozpoczęły ich masowe aresztowania. W tej sytuacji do Zugarramurdi został wysłany inkwizytor Juan Valle de Alvarado, by zbadać sprawę na miejscu.

Rzeczy przeciwne zdrowemu rozsądkowi

Alvarado przez kilka miesięcy przesłuchiwał świadków i podejrzanych. Zebrał materiał obciążający 280 rzekomych czarownic i czarowników, aresztował 40 z nich. Ostatecznie 7 i 8 listopada 1610 r. odbyło się w Logrońo auto-da-fé [dosł. akt wiary; publiczne zakończenie procesu inkwizycyjnego połączone z wymierzeniem kary – przyp. red.]. Ukarano 29 osób, 11 z nich skazano na karę śmierci, wyrok wykonano na sześciu. Jak się potem okazało, było to nie tylko pierwsze, ale i ostatnie w dziejach inkwizycji hiszpańskiej auto-da-fé wymierzone w czarownice.

Histeria w regionie trwała jednak nadal, a nawet zaczęła się pogłębiać. Zaniepokojona Rada Najwyższej i Generalnej Inkwizycji, zwana potocznie Supremą, wysłała w teren kolejnego wizytatora. Alonso de Salazary Frías, prawnik z wykształcenia, podobnie jak jego poprzednik, również wędrował po okolicach Zugarramurdi. Tyle że w górskich wioskach odczytywał wydany przez Supremę specjalny akt łaski, na mocy którego mógł rozgrzeszyć i pojednać z Kościołem wszystkich „czcicieli diabła”. Wystarczyło się zgłosić i wyznać skruchę. Zgłosiła się szokująca liczba osób. Wśród 1802 czarowników i czarownic znalazło się aż 1384 dzieci. Dodatkowo inkwizytor zebrał donosy na dalszych 5 tysięcy „czcicieli diabła”. Były wioski, w których oskarżyła się wzajemnie większość mieszkańców. Salazar nikogo jednak nie aresztował.

„Nie, nie powinniśmy, rzecz jasna, dawać wiary. (…) Jak można bowiem udowodnić, że ktoś potrafi wzbić się w dowolnym momencie w powietrze i przelecieć 120 leguas [mila hiszpańska, ok. 5,5 km – przyp. red.] w ciągu godziny, że jakaś kobieta umie przecisnąć się przez dziurkę, w której nie zmieści się mucha” – pisał Salazar w raporcie dla Supremy. „Są to rzeczy tak przeciwne zdrowemu rozsądkowi, iż niejednokrotnie przekraczają nawet granice, jakie zostały nałożone władzy Szatana”. Salazar polecał też lekarzom oględziny kobiet, które przyznawały się do cielesnych stosunków z diabłem. Często okazywało się, że były one jeszcze dziewicami.

Salazar uważał, że w procesach o czary nie należało w ogóle brać pod uwagę zeznań samych oskarżonych, bo były one iluzją, efektem strachu lub pomieszania zmysłów albo kłamstwem. Niektóre z czarownic, które zgłaszały się do niego, nie potrafiły podać żadnych szczegółów swojej działalności. Domagały się tylko zaświadczenia, że pojednały się z Kościołem, bo bez niego bały się wracać do wioski.

Ewangelizować „czcicieli diabła”

„Na podstawie mojego doświadczenia wnioskuję o wadze milczenia i powściągliwości, jako że nie było czarownic ani zauroczonych, dopóki nie zaczęto mówić i pisać na ich temat. Takie właśnie wrażenie odniosłem niedawno w Olagile koło Pampeluny, gdzie wszyscy, którzy przyznali się do winy, oznajmili mi, że cała ta sprawa zaczęła się po tym, jak brat Domingo de Sardo przybył do nich z kazaniami na ów temat” – pisał w kolejnym raporcie Salazar.

Konkluzje raportu poparł Pedro de Valencia, wybitny teolog i filozof, autor „Rozprawy o czarownicach i rzeczach tyczących się magii”. Valencia udowadniał, że nie można traktować poważnie wydobytych torturami zeznań podejrzanych, oraz zalecał empiryczne badanie dowodów zbrodni. Suprema uznała argumentację Salazara i Valencii. W 1614 roku ogłosiła szczegółowe instrukcje w sprawie czarów dla lokalnych trybunałów. Oświadczyła, że surowe potraktowanie „czcicieli diabła” z Zugarramurdi było błędem, dokonała ich formalnej rehabilitacji, umorzyła zaległe sprawy o czary i zastrzegła sobie prawo do zatwierdzania wszystkich wyroków w tego typu sprawach. Jednocześnie ostrzegła, że nie będzie więcej tolerować naruszania jurysdykcji w tych sprawach przez sądy świeckie. Zakazała również publikowania szczegółów procesów o czary i udzieliła ostrej reprymendy księżom, którzy odmawialiby, co często się zdarzało, udzielenia sakramentów osobom podejrzanym w swoich środowiskach o czary. Suprema nakazała wzmożenie ewangelizacji mieszkańców ogarniętych psychozą strachu przed „czcicielami diabła”.

Efekt instrukcji był natychmiastowy. Hiszpańscy inkwizytorzy nikogo więcej nie skazali na śmierć z powodu oskarżenia o czary, a liczba procesów była niewielka. Kończyły się one uniewinnieniem lub karą symboliczną. W tym samym czasie w innych państwach ginęły na stosach tysiące rzekomych czarownic.

Jak się okazuje, wbrew powszechnym wyobrażeniom to hiszpańska inkwizycja jako pierwsza walczyła z haniebnym procederem prześladowań podejrzanych o czary. Można założyć, że w tamtych czasach było to działanie „niepoprawne politycznie”.•

Dostępne jest 36% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.