Nie żądam wyjaśnień

GN 14/2020 |

publikacja 02.04.2020 00:00

O pytaniach do Boga i uwolnieniu Kościoła z "duchowego tłuszczyku" mówi s. dr Bogna Młynarz ZDCh.

Nie żądam wyjaśnień archiwum prywatne

Jacek Dziedzina: Będzie dobrze?

S. Bogna Młynarz ZDCh: Wszyscy mamy dzisiaj w sercach to pytanie. Co będzie z nami, ze światem… Naprawdę stanęliśmy wobec bardzo egzystencjalnych pytań, od których nie da się uciec. I raczej nie czas na tanie odpowiedzi, ale na przychodzenie z tym pytaniem do Boga. Bo wtedy niepokój o naszą przyszłość ma szansę przemienić się w zaufanie.

„Usiądź i zapytaj Boga: co jest w Twoim sercu? Modliłeś się tak kiedyś? Pytałeś Boga, co jest w Jego sercu?” – pytał nas Johannes Hartl na konferencji Serce Dawida w ubiegłym roku. Czy siostra Bogna Młynarz, z doktoratem z teologii i zapasem wiedzy na kolejne stopnie naukowe, pyta Boga, co jest w Jego sercu, gdy świat zamarł ze strachu przed epidemią?

Pytam. Wsłuchiwanie się w to, co dzieje się w Duszy Jezusa, jest samym sercem duchowości Sióstr Duszy Chrystusowej, więc pytam, słucham. Ale nie przepytuję. Nie żądam wyjaśnień. Sposób rozmawiania zależy od tego, jaką mamy z Bogiem relację. Ekstremalnie trudna sytuacja, w której wszyscy się znaleźliśmy, konfrontuje nas z prawdą o naszej relacji z Bogiem. Kim On dla nas jest? Kim my, osobiście, nie jako społeczność, dla Niego jesteśmy? Nieuchronnie stajemy wobec tego, co dzieje się w samej głębi naszego serca. Jest to rzeczywistość ogołocona z obrzędowości i myślenia życzeniowego czy tanich deklaracji. Tutaj słowa: „Jezu, ufam Tobie”, zanim przejdą przez usta, muszą przejść przez serce. Ale to odzierające nas z pozorów doświadczenie jest także szansą. Z serca pozbawionego możliwości ukrycia się za obrzędowością może wytrysnąć naprawdę autentyczna, mocna modlitwa, pełna żarliwości i wiary. Wbrew pozorom powiedzenie: „Jak trwoga, to do Boga”, nie musi mieć pejoratywnego zabarwienia. To szansa.

Czytam na blogu Siostry „Dusza Jezusa”, że „w ukryciu Bóg już szykuje dla nas ratunek”. Co ma zrobić Nowak, Smith, Legrand, Rossi czy Fernández, gdy to w „ukryciu” jest tak ukryte, że na horyzoncie widać raczej korona-wykresy z rosnącą liczbą zachorowań, śmiertelności i bankructw?

Napisałam to pod wpływem słowa Bożego, które medytowałam. W dniu Zwiastowania, kiedy poczęty został Jezus Chrystus, zaczęło się nasze zbawienie. Ale nic na zewnątrz nie potwierdzało przełomu, który nastąpił. Wprost przeciwnie, życie Maryi legło w gruzach. Podobnie jak my dzisiaj stanęła w obliczu groźby śmierci – cudzołóstwo karano wtedy kamienowaniem. I to uświadomiło mi, że nie tylko w tej sytuacji, ale także w całym naszym życiu stajemy przed wyborem, czy patrzymy na świat oczami wiary, czyli przez pryzmat Bożych słów, czy zewnętrznie. To nie stawia nas w pozycji nadludzi, którzy suchą stopą, bez stresu i lęku, przechodzą przez ciemną dolinę. Jezus, wychodząc naprzeciw swojemu przeznaczeniu, także się lękał i musiał w modlitwie walczyć o wytrwanie. Jednak spojrzenie wiary przynosi zawsze nadzieję. Nie tanie pociechy, ale prawdziwą eschatologiczną nadzieję.

„Na zewnątrz nic nie potwierdza tej nadziei, właśnie teraz, gdy nasze wszystkie ludzkie zabezpieczenia legły w gruzach” – czytam dalej na blogu Siostry. Mamy prawo nie mieć nadziei, gdy jej „nie widać”?

Nadzieja chrześcijańska to coś więcej i głębiej niż poczucie, że jakoś to będzie. W obliczu kataklizmu mamy prawo się lękać, czuć się zagubieni, bezradni, śmiertelnie wystraszeni. To nie przekreśla istnienia nadziei. Wprost przeciwnie. Te wszystkie uczucia rodzą się, gdy dochodzimy do granic naszych ludzkich możliwości. One muszą wybrzmieć, bo najpierw walczymy, używając wszystkich tych narzędzi, jakie mamy: myślimy, działamy, organizujemy. Kiedy dociera do nas, że to jest niewystarczające, ulega rozpadowi nasza mała, ludzka nadzieja. Wtedy może dojść do głosu nadzieja chrześcijańska. Ona jest łaską i jestem pewna, że jeśli będziemy prosić, błagać, to pośród wszystkich rozszalałych w nas uczuć Bóg da nam doświadczyć tej łaski.

Bóg może odpowiadać też milczeniem?

Najważniejsze Boże działanie i największy akt miłości Boga do człowieka dokonał się w ciszy, bez słów. Jezus umarł na krzyżu, oddając życie za każdego z nas. Dzisiaj także chce uratować każdego z nas. Uratować w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Bo nasze życie to coś więcej niż tylko fizyczna egzystencja.

W liturgii Wielkiego Piątku, w której nie będziemy uczestniczyć, słychać wołanie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Jesteśmy w stanie zrozumieć i przeżyć to wołanie z krzyża, jeśli samym sobie nie pozwolimy tak wołać do Boga?

Jezus wziął na siebie ludzki grzech i wszystkie jego skutki. Najtragiczniejszym z nich jest oddzielenie od Boga. I On w swoim człowieczeństwie przyjął na siebie właśnie takie doświadczenie, z którego zrodził się krzyk: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?!”. Jest to niewyobrażalne misterium, którego nie umiemy pojąć, możemy je jedynie kontemplować. Ale wracając do pytania. Jezus wziął na siebie to doświadczenie, by nas od niego uwolnić. Byśmy nigdy nie zostali oddaleni od Boga. Bóg nigdy nas nie opuszcza. Nie zawsze jednak czujemy Jego obecność. Często nie rozumiemy Jego działania. Nigdy nie ogarniemy Jego samego. Ale On jest z nami.

Z Siostry obserwacji wynika, że epidemia przywraca właściwą miarę rzeczy? Czy jest raczej odwrotnie – że tak nas skupiła na strachu przed chorobą i śmiercią, że wszystkie inne obszary rzeczywistości zostały temu strachowi poddane?

Obydwa te kierunki są możliwe. Właśnie dlatego tak ważne jest, byśmy uchwycili się autentycznej, chrześcijańskiej nadziei. To jest walka nie tylko o nasze ciała, ale także o nasze dusze. Czy pogrążymy się w autodestrukcyjnym lęku i pewnie w rezultacie w bezrozumnej walce o przetrwanie (właśnie dzisiaj czytałam o sytuacji, gdy w Hiszpanii obrzucono kamieniami samochody wiozące starsze, chore na COVID-19 osoby), czy też to doświadczenie nas oczyści i rzeczywiście przywróci właściwą hierarchę wartości, zależy do nas. Jest szansa, byśmy przewartościowali swoje życie. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechałam do wschodniego Kamerunu, gdzie mamy misję w maleńkiej, zagubionej w lasach wiosce Djouth. Pośród Pigmejów Baka uświadomiłam sobie, że do życia potrzeba bardzo niewiele i że stworzyliśmy system całkiem zbędnych spraw, które zasłaniają nam te istotne, czyli relacje z ludźmi i z Bogiem.

Jedni mówią o karze, jaką Bóg zsyła na ludzkość, inni przekonują, że Bóg nigdy nie karze. Tomiści próbują pogodzić obie strony, przekonując… że obie się mylą. Bo wprawdzie nie mamy prawa powiedzieć komuś, że Bóg zesłał na niego karę, ale zarazem każda niesprawiedliwość domaga się przywrócenia porządku rzeczy. Co na to teolog pytający Boga, co jest w Jego sercu w czasach epidemii?

Te nieporozumienia powstają, według mnie, na poziomie pojęciowym. Co to jest „kara” w znaczeniu biblijnym, co to znaczy, że Bóg jest miłosierny i sprawiedliwy równocześnie itd. Często też, pomimo pozornie chłodnego dyskursu teologicznego, w grę wchodzą emocje. Bo to nie są już abstrakcyjne rozważania. Tu chodzi o nasze życie. Dla mnie na dzisiaj ważniejsze jest przyjęcie postawy zawierzenia Bogu, błagania Go i szukania dróg, by to, co nas spotkało, przemieniło, nawróciło i oczyściło nasze dusze.

Od jednych słyszę, że epidemia zmieni w nas wszystko, inni twierdzą, że po jej ustaniu znowu będzie karnawał. Czy my już jesteśmy inni, czy pracujemy dalej nad lepszym modelem?

Jeśli Bóg dopuścił na nas tę straszną pandemię, to zapewne jest w tym ukryta szansa przemiany serc. Osobistego i społecznego nawrócenia. Ale czy z niej skorzystamy? Wstrząs jest potężny, powinien poruszyć serca aż do głębi. Istnieje jednak w nas pewien mechanizm, który może go zneutralizować. Ten mechanizm działa nie tylko w chwilach kryzysu, ale stał się sposobem życia na co dzień. To jest życie poza własnym wnętrzem. Egzystencja bezrefleksyjna, karmiąca się tylko wrażeniami. To wyrzeczenie się tego najgłębszego wymiaru człowieczeństwa, jakim jest świadomość. Być może ten wstrząs ma przywrócić nam zdolność świadomego życia.

Epidemia zmieni też Kościół i nasze przeżywanie wiary?

To pytanie, na które odpowiedź przyniesie przyszłość. Ale kiedy myślę o tym, jak mnie osobiście zmienia sytuacja pandemii, jakie wyzwania przede mną stawia, to przychodzą mi do głowy takie słowa, jak pogłębienie wiary, odarcie z blichtru i płytkiej pobożności. Większa świadomość, że Kościół to przede wszystkim wspólnota wierzących, a nie budynki i struktura. I najważniejsze. Możemy zostać pozbawieni wszystkiego, obrzędów, zwyczajów, nawet sakramentów, ale samym sercem chrześcijaństwa jest miłość Boga i człowieka. A tego nikt nam nie odbierze. Poganie, patrząc na pierwotny Kościół, mówili: „Popatrzcie, jak oni się miłują”, i to jest wystarczający znak rozpoznawczy.

Stojący samotnie na placu św. Piotra papież błagał Boga o litość nad światem, by pozwolił nam zacząć od nowa. Jako Kościół też jesteśmy mentalnie przygotowani, by zacząć niejako od początku?

Zawsze musimy zaczynać od nowa. Rozwój życia chrześcijańskiego ma inną dynamikę niż rozwój np. firmy. Jego miarą nie jest mnożenie filii, aktywów, zwiększanie działalności, ale otwartość na głos Ducha, który zawsze jest świeży i nowy. Musimy mieć w sobie tę lekkość, która pozwala się porwać powiewowi Boskiego Wiatru. Nasze schematy, przyzwyczajenia, nawet rzeczywiste zasługi i poczucie, że już tyle dla Boga zrobiliśmy, sprawiają, że obrastamy w „duchowy tłuszczyk”. Być może te wydarzenia są wołaniem Boga o otrząśnięcie się z tego leniwego snu.•

Siostra Bogna Młynarz

Należy do Zgromadzenia Sióstr Duszy Chrystusowej, jest doktorem teologii duchowości, prowadzi rekolekcje i konferencje dla świeckich i duchownych, jest autorką bloga „Dusza Chrystusa”.

Dostępne jest 21% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.