Dusza odkrywcy

Maciej Kalbarczyk

GN 13/2020 |

publikacja 26.03.2020 00:00

Legnicko-Głogowski Okręg Miedziowy jest jednym z największych ośrodków wydobycia miedzi na świecie. Jego powstanie nie byłoby możliwe bez determinacji inż. Jana Wyżykowskiego.

Jan Wyżykowski z grupą wiertników na tle wiertni w okolicach Sieroszowic. Druga połowa lat 50. Zdjęcia ze zbiorow PIG-PIB Jan Wyżykowski z grupą wiertników na tle wiertni w okolicach Sieroszowic. Druga połowa lat 50.

Czerwonobrunatny miękki metal, dobrze przewodzący ciepło i prąd. Bez niego trudno wyobrazić sobie produkcję kabli, aparatów chemicznych czy instalacji centralnego ogrzewania, a współcześnie także smartfonów, turbin wiatrowych czy samochodów elektrycznych. W powojennej Polsce miedź była jednym z surowców niezbędnych do odbudowy zrujnowanego kraju. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę inż. Wyżykowski, który postanowił odnaleźć ją za wszelką cenę. Nie zrezygnował z poszukiwań nawet wtedy, gdy władza ludowa oskarżyła go o sabotaż gospodarczy.

– Mąż należał do ludzi bardzo upartych. Mimo że ciągle grożono mu więzieniem, nie ustąpił z tej drogi – mówiła po latach Kazimiera Wyżykowska, wdowa po naukowcu.

Akademia zamiast zakonu

Urodzony w 1917 r. Jan Wyżykowski pochodził z rodziny chłopskiej, posiadającej duży majątek w Haczowie nad Wisłoką. Jego ojciec Henryk był stolarzem i muzykiem grywającym na weselach, a matka Zofia zajmowała się domem i gospodarstwem. Przyszły inżynier miał aż dziesięcioro rodzeństwa. – Podstawą bytu były ręce ojca trudniącego się rzemiosłem, no i jego zdolności muzyczne. Dużo grał. Ulubionym instrumentem ojca był klarnet. Matka natomiast bardzo kochała śpiew – wspominał później geolog. Jan odziedziczył po rodzicach talent, myślał nawet o karierze śpiewaka operowego. Przeszkodą w realizacji tego marzenia okazała się jednak choroba krtani. Zawodowym muzykiem i lutnikiem, wytwarzającym liry korbowe, został natomiast jego młodszy brat – Stanisław Wyżykowski.

Zanim Jan zaczął pobierać lekcje śpiewu, rozważał także powołanie do życia zakonnego. Po krótkim pobycie w nowicjacie w Kolegium Serafickim w Rozwadowie stwierdził jednak, że nie widzi swojej przyszłości jako jezuita. Po ukończeniu gimnazjum myślał jeszcze o wstąpieniu do szkoły oficerskiej, ale ostatecznie wybrał filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego przygodę z tą dziedziną nauki przerwał wybuch wojny. Po jej zakończeniu Jan rozpoczął studia w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Jednocześnie zdobywał pierwsze doświadczenie zawodowe, najpierw w Bytomskich Zakładach Przemysłu Węglowego, a później w kopalniach Łagiewniki i Radzionków.

Jako magister inżynier nauk technicznych Wyżykowski został referentem do spraw miedzi i planowania na Wydziale Rud w Państwowym Instytucie Geologicznym w Krakowie. Po przeniesieniu wydziału do Warszawy objął stanowisko kierownika samodzielnej Pracowni Złóż Kruszców Miedzi w Zakładzie Złóż Rud Metali Nieżelaznych.

Trzy nieudane odwierty

Młody naukowiec rozpoczynał swoją karierę zawodową w trudnym dla Polski okresie. Kilka lat po wojnie Związek Radziecki był zajęty odbudową własnej gospodarki, a kraje zachodnie utworzyły tzw. komitet CoCom, który nałożył embargo na eksport do państw bloku wschodniego wysoko zaawansowanych technologii i towarów. W efekcie nasze państwo nie mogło liczyć na transport miedzi ani ze wschodu, ani z zachodu. Jedynym rozwiązaniem tego problemu było znalezienie własnych złóż surowca. W tym kontekście ogromne nadzieje wiązano z Dolnym Śląskiem, przyznanym Polsce w ramach powojennych ustaleń. Te tereny były już wcześniej eksploatowane przez Niemców, ale dokumentacja złóż, wykorzystywanych przez firmę BUHAG, nie zachowała się w całości. Konieczne było rozpoczęcie nowych poszukiwań.

Na początku lat pięćdziesiątych geolodzy z Zakładu Złóż Kruszców PIG przystąpili do prac badawczych pomiędzy Bolesławcem a Głogowem. Wyniki były niejednoznaczne, dlatego postanowiono wykonać odwierty, które miały potwierdzić wstępne rozpoznanie. To zadanie powierzono inż. Wyżykowskiemu. Naukowiec zaplanował sześć otworów o głębokości 400–750 m. Ze względu na brak środków wykonano tylko trzy z nich: w Gromadce, Gaikach i Ruszowicach. W pierwszej z wymienionych miejscowości nie natrafiono na miedź, a podczas wiercenia na głębokości 480 m w dwóch pozostałych sprzęt uległ zniszczeniu. Wówczas prace zostały przerwane, a ekipę oskarżono o nieefektywne wydanie państwowych funduszy. Badaczom groziła kara więzienia. W tym czasie przy okazji poszukiwania ropy specjaliści z Centralnego Urzędu Naftowego natknęli się na łupki miedzionośne w monoklinie przedsudeckiej. Chociaż potwierdzało to potrzebę kontynuowania prac przez Wyżykowskiego, w lutym 1956 r. postanowiono zrezygnować z dalszych wierceń. Była to nie tylko decyzja ówczesnych władz, ale także geologów, którzy bazując na przedwojennych badaniach byli przekonani, że prace górnicze powinno prowadzić się tylko na głębokości do 400 metrów.

Największe złoże w Europie

Pochodzący z Podkarpacia naukowiec był jednak nieustępliwy, wspólnie z zespołem kontynuował badania na własną rękę. Przełom nastąpił 23 marca 1957 r. w Sieroszowicach. Wówczas z otworu S-1 na głębokości 655,9–658,70 m wydobyto rdzeń, na którym widać było rudawy kolor. – Pamiętam, jakby działo się to wczoraj. Było tego z pięć metrów. Najpierw dolomit, potem ruda miedzi i biały piaskowiec. Okruszcowane. Nie wiedzieliśmy, co to może być, ale ułamałem kawałek łupku. Łatwo się topił. Przyjechał kierownik, a potem Jan Wyżykowski, który prowadził prace. Od razu stwierdził, że jest nawet trzy procent miedzi. Skąd wiedział? Nie wiem – wspominał tamto wydarzenie jeden z pracowników wiertni.

Inżynier Wyżykowski był od początku przekonany, że jego zespół dokonał przełomowego odkrycia. Dlatego natychmiast zapakował ważące kilkaset kilogramów rdzenie do swojej wysłużonej warszawy i pojechał do stolicy. Pokonanie liczącej 500 km trasy z tak ciężkim ładunkiem nie było łatwe, ale ostatecznie dotarł do celu. W PIG specjalista petrografii Andrzej Rydzewski potwierdził, że w skład skały wchodzi 1,4 proc. miedzi. Zachęcona tym odkryciem ekipa rozpoczęła odwierty w Lubinie. Chociaż na polecenie władz roboty zostały tam szybko wstrzymane, wiertacze z premedytacją złamali ten zakaz. Okazało się, ze postąpili słusznie: przez otwór S-19 na głębokości ponad 600 m udało im się dokopać do kolejnej rudy o jeszcze wyższej zawartości miedzi.

Zespół kontynuował poszukiwania przez kolejne dwa lata. W tym czasie wykonano 24 odwierty i aż w 18 z nich natrafiono na miedź. W kwietniu 1959 r. Jan Wyżykowski przygotował geologiczną dokumentację całego złoża, które okazało się największe w Europie. Zajmowało obszar 175 km kw., a jego zasoby oszacowano na 1 364 652 tys. ton rudy, zawierającej 19 339 tys. ton cennego kruszcu. Wkrótce powstało tam Nowe Zagłębie Miedziowe, nazwane później Legnicko-Głogowskim Okręgiem Miedziowym. Tak rozpoczęła się historia spółki KGHM Polska Miedź.

Zasługa polskich geologów

Za swoje odkrycie Jan Wyżykowski został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Orderem Sztandaru Pracy I Klasy. Całemu jego zespołowi przyznano natomiast Nagrodę Państwową I stopnia. Do końca życia inżynier był jednak oskarżany o to, że tak naprawdę nie odkrył złóż miedzi. Ten sukces przypisywano Niemcom. Wszelkie wątpliwości zostały rozwiane dopiero wiele lat po śmierci naukowca. W 1998 r. Związek Zawodowy Pracowników Przemysłu Miedziowego zwrócił się w tej sprawie do Federalnego Urzędu ds. Geologii i Surowców Naturalnych w Hanowerze. Odpowiedź była jednoznaczna: „W naszych dokumentach nie ma żadnych wskazówek, by to niemieccy geologowie przeprowadzali prace poszukiwawcze na obecność rud miedzi w rejonie Lubina i Głogowa. […] ich odkrycie jest wyłączną zasługą polskich geologów. Zostały one sklasyfikowane jako największe osiągnięcie w historii poszukiwań” – napisano.

W kolejnych latach Jan Wyżykowski kontynuował badania na Dolnym Śląsku. W 1965 r. na podstawie pracy „Zagadnienie miedzionośności cechsztynu na tle budowy geologicznej strefy przedsudeckiej” uzyskał stopień doktora nauk przyrodniczych. Ponadto został także samodzielnym pracownikiem naukowym, a później docentem w Instytucie Geologicznym. W latach siedemdziesiątych planował kolejne poszukiwania miedzi w zachodniej części monokliny przedsudeckiej, perykliny Żar i niecki północnosudeckiej. Praca naukowca została jednak przerwana przez niespodziewaną śmierć. Miał zaledwie 57 lat, gdy jego serce odmówiło posłuszeństwa. – Mocno przeżywał wszystko, co robił. Nieraz mi mówił, że o odkryciu decyduje oczywiście szczęście, ale również wiedza i przekonanie, a czasami upór i pomoc prawdziwych przyjaciół – wspominała Kazimiera Wyżykowska.•

Artykuł powstał we współpracy z KGHM Polska Miedź – Mecenasem Edukacji Patriotycznej

Dostępne jest 25% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.