Pozostać człowiekiem

Tak, wiem, to ryzyko. Dla nas i naszych bliskich. Trzeba je minimalizować, jak się tylko da. Ale nie za wszelką cenę.

Pozostać człowiekiem

Mamy epidemię. Liczba zakażonych rośnie z dnia na dzień. Uczymy się pozostawania w domu, utrzymywania odległości, dezynfekcji. Irytuje nas (żeby nie powiedzieć mocniej) łamanie zasad bezpieczeństwa. I słusznie.

Niemniej istnieją sytuacje, w których bezpieczeństwa w pełni zachować się nie da. Na przykład: kolejki osób bezdomnych po żywność. Sytuacja jest taka: niczego nie użebrzą, nie mają od kogo. Nie kupią sobie ani herbaty ani nic ciepłego – nie mają gdzie. Pozostają im wydawane paczki. Trudno się doprawdy dziwić kolejkom i nie sposób zamknąć punktów wydających żywność. Wręcz przeciwnie, potrzeba ich więcej.

Nie sposób odganiać ludzi w potrzebie, ani kazać im przychodzić później. Nie zapiszą się co dziesięć minut jeden. Ten człowiek, który stoi w kolejce, przyszedł tu teraz. Odesłany może nie wrócić.

To widoczny ułamek znacznie większego problemu. Ten, który może być dla nas zauważalny na codzień. Ten, który postrzegamy być może jako zagrożenie dla siebie. Tymczasem mówimy o ludziach, którzy często są chorzy i wyniszczeni, mają ograniczony (jeśli w ogóle jakiś) dostęp do wody z mydłem, jeśli nawet przebywają w noclegowniach czy schroniskach praktycznie nie mają możliwości izolacji. Ryzyko zarażenia w ich przypadku jest olbrzymie, ryzyko ciężkiego przebiegu również. Szansa na pomoc medyczną niewielka, także dlatego, że najpierw trzeba by ją wezwać.

Czy jest jakaś szansa na rzeczywiste zmniejszenie ryzyka zakażenia w tej grupie (a pośrednio także dla nas)? Owszem. Osoby pracujące z bezdomnymi postulują by miejsca, które obecnie stoją puste mogły być wykorzystane jako baza noclegowa na czas epidemii dla osób potrzebujących pomocy. Tylko w ten sposób można zapewnić ochronę przed wzajemnym zakażaniem się. Czy ktoś się na to zdobędzie?

Epidemia wyzwoliła falę dobra. Wiele osób deklaruje pomoc, znajomym i nieznajomym. Jednocześnie instytucje do tej pomocy powołane czasem pomoc ograniczają, w imię ochrony własnych pracowników. Istotnie, kontakt z drugim człowiekiem jest obecnie ryzykowny. Ale jeśli przestaje działać opieka społeczna, jeśli czasem praktycznie przestają funkcjonować przychodnie, sytuacja robi się dramatyczna. Ludzie starzy i samotni nadal potrzebują pomocy. Z powodu koronawirusa nie wygasły wszystkie pozostałe choroby świata. One nie poczekają do końca epidemii.

Tak, wiem, personel ma prawo być bezpieczny. Tak, wiem, to często także ludzie niemłodzi i z obciążeniami, a zatem narażeni. Tak, wiem, to ryzyko. Dla nas i naszych bliskich. Trzeba je minimalizować, jak się tylko da. Ale nie za wszelką cenę. Zamknięcie nie jest rozwiązaniem. Życie trwa i trwać musi. A my nawet w czasie epidemii nie możemy przestać być ludźmi.

To jest też pytanie do Kościoła. We Włoszech zmarło już tysiące osób. W relacjach dominuje jedno: przerażająca samotność. Nie można się pożegnać z rodziną. Nie ma dostępu kapelanów. Nie ma dostępu do sakramentów. Jest tylko personel medyczny, padający często ze zmęczenia. Czy coś można zrobić?

W Polsce zmarło jak dotąd siedem osób. Problem wydaje się niewielki. Ale może warto nad nim pomyśleć zawczasu?