Stygmaty ojca Pio

Renzo Allegri

publikacja 27.03.2020 05:02

Pierwsze tygodnie po stygmatyzacji były dla o. Pio bardzo trudne. Zakonnik cierpiał katusze i doznawał duchowej oschłości.

Stygmaty ojca Pio Roman Koszowski /Foto Gość Ojciec Pio zrozumiał, że wszystko wydarzyło się z woli Pana. Bóg odpowiedział na modlitwy, w których zakonnik ofiarowywał własne życie dla dobra bliźniego, i poprzez widzialne znaki na ciele „przypieczętował” misję, do której kapucyn został powołany.

Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Bóg nie chce uwolnić go od stygmatów, które były dla niego źródłem udręk. Żarliwie prosił Pana, żeby widzialne rany zniknęły, i czuł się przezeń opuszczony. Nie doświadczał już obecności Boga, a Jego miłość nie napełniała go bezbrzeżną radością. Miał w sobie „kompletny mrok”, „noc ducha”.

Dopiero kiedy wieść o stygmatach obiegła okolicę i do klasztoru w San Giovanni Rotondo zaczęli tłumnie napływać pielgrzymi, o. Pio uświadomił sobie, że jego rany stanowiły coś w rodzaju wezwania. Ludzie nie stawiali czoła trudom podróży jedynie dla zaspokojenia ciekawości. Poszukiwali Boga. W „znakach”, które pojawiły się na ciele kapucyna, widzieli światło, wskazówkę, pamiątkę ukrzyżowania. Przystępowali do spowiedzi, przyjmowali Komunię Świętą, godzinami modlili się w małym kościółku, obiecywali poprawę, nawracali się.

Ojciec Pio zrozumiał, że to wszystko wydarzyło się z woli Pana. Bóg odpowiedział na modlitwy, w których zakonnik ofiarowywał własne życie dla dobra bliźniego, i poprzez widzialne znaki na ciele „przypieczętował” misję, do której kapucyn został powołany.

Wreszcie wszystko stało się jasne. Ojciec Pio odkrył, że jest narzędziem Bożego miłosierdzia, i z werwą, która nieodmiennie towarzyszyła jego poczynaniom, zabrał się do dzieła. Przejęty Bożą miłością, poświęcił się służbie braciom. W ówczesnej dokumentacji klasztornej pojawiły się informacje, jakoby spędzał w konfesjonale szesnaście, a nawet osiemnaście godzin dziennie.

Nie miał czasu na korespondencję z kierownikami duchowymi i nie odczuwał potrzeby jej prowadzenia. Wcześniej, w mrocznych czasach „nocy ducha”, pisał długie listy, w których domagał się uwagi, pomocy, pokrzepienia. Teraz to kierownicy duchowi skarżyli się, że ich zaniedbuje. 14 maja 1919 roku o. Agostino utyskiwał:

"Nadal oczekuję odpowiedzi na list, w którym przesłałem życzenia imieninowe i zadałem kilka pytań. Czy długo jeszcze muszę czekać? Znam twoje udręki i zobowiązania, ale szukaj w Jezusie siły i racz odpowiedzieć komuś, kto ma dla ciebie wiele afektu".

Mniej więcej w tym samym czasie nadszedł list od o. Benedykta. Prowincjał prosił o pewne dokumenty, pytał o lekarza, którego wysłał do San Giovanni Rotondo, i zalecał nawiązanie kontaktu z młodymi ludźmi, o których wspomniał we wcześniejszych listach. „Życzę sobie, żebyś napisał do nich jak najszybciej. Tego wymaga miłosierdzie, a jemu nie sposób odmówić”. 

Ojciec Pio odpisał 3 czerwca 1919 roku. Jego odpowiedź była krótka i kategoryczna:

"Nie mam wolnej minuty, a cały czas jest przeznaczony na uwalnianie braci z szatańskich więzów. Niech Bóg będzie za to błogosławiony. Dlatego proszę, abyś nie zamartwiał się z innymi i nie odwoływał się do miłosierdzia, ponieważ największym miłosierdziem jest wydarcie Szatanowi porwanych przez niego dusz i pozyskanie ich dla Jezusa. I właśnie to niestrudzenie czynię w dzień i w nocy…

Przychodzą tu niezliczone osoby wszystkich klas i obojga płci, jedynie z zamiarem wyspowiadania się, i dla tego zamiaru jestem proszony. Są wspaniałe nawrócenia. Niech więc się wszyscy pogodzą i zadowolą moją modlitwą, w której nieustannie pamiętam o nich przed Jezusem".

Powyższy tekst jest fragmentem książki „Zniszczyć świętego. Śledztwo w sprawie prześladowania o. Pio". Autor: Renzo Allegri. Wydawnictwo Esprit.

Stygmaty ojca Pio