Skrępowany "Dziki"

publikacja 20.08.2010 07:04

Z ks. Tomaszem Źwiernikiem "Dzikim" o skrętach ze słowem Bożym, skazanych i uzdrowieniach rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

Skrępowany "Dziki" Błażej Zych/GN

Barbara Gruszka-Zych: Zna Ksiądz jakiegoś złego człowieka?
Ks. Tomasz Źwiernik: – Nie ma złych ludzi. Są tylko tacy, którzy w swojej naiwności przyjmują prawdę inną niż Boża. Od ponad 7 lat pracuję w kryminale w Zamościu i przekonałem się, że w tych, o których świat mówi, że są źli, można znaleźć dobro. A w więzieniu nie siedzi tylko margines. Trafiają tam też piastujący wysokie stanowiska, naukowcy skazani za malwersacje, przekręty obyczajowe. Nawróconych namawiam do składania świadectw przed tymi z wolnego świata. Kiedyś po opowieści mordercy podszedł do mnie mężczyzna, który przyznał, że od ponad dwóch lat jeździ po sanktuariach Europy, szukając motywacji do wybaczenia zabójcom swojej córki. Dopiero kiedy usłyszał historię i akt skruchy dającego świadectwo, poczuł się wolny od nienawiści. Poprosił mnie o spowiedź, a potem wyznał, że choruje na raka i jego dni są policzone. Umarł trzy miesiące później. To dowód, że Bóg chce się posługiwać nawet mordercami. Nie przez przypadek podczas Triduum Paschalnego śpiewamy „Błogosławiona wina…”.

Każdy ma swoją drogę…
– Kiedyś dla zbuntowanej młodzieży sprawowałem Msze „rockowe”. Jeden z ich uczestników zdjął buty i przyniósł je w darach ołtarza na znak, że doprowadziły go do Boga.

Porównuje się Ksiądz z niewiernym Tomaszem?
– Bóg pozwolił mi siebie dotknąć. W młodości byłem antyklerykałem. Wierzyłem w Boga, ale miałem problemy z uznawaniem niedoskonałego Kościoła. Dzięki katechezie zacząłem czytać Pismo Święte, żeby dokładać katechetom. Nie wiedziałem, że przy okazji zacznę sam poznawać prawdy o Kościele. Razem z kumplami spotykaliśmy się w kultowej Starej Bramie w Zamościu. Słuchaliśmy zakazanej muzyki, piliśmy tanie wino, jeździliśmy do Jarocina. Wszystko kontestowałem. Stworzyliśmy kapelę o wymownej nazwie „Gówno prawda”. Na znak protestu, że dorośli podtykają nam swoje prawdy, a my wiedzieliśmy, że nie ma gotowych recept. Niczego nie podpalaliśmy, nie dewastowaliśmy, ale chcieliśmy pokazać, że jesteśmy. Kiedy napisali, że nasza muzyka to „huk odkurzacza”, uznaliśmy to za komplement.

Był Ksiądz „Dziki”?
– To się wzięło ze słuchania dzikiej, agresywnej muzyki. Najpierw hard rocka, potem metalu. Na pewno nie jestem romantykiem. W radiu prowadziłem właśnie taką listę przebojów. Dziś zwraca się tak do mnie nawet ksiądz biskup. I nagle w maturalnej klasie pojawił się głos: „A gdybyś to ty, twardzielu, został kapłanem, co byś zrobił?”. Żeby wykluczyć urojenia, powiedziałem: „Jeśli to od Ciebie, Boże, to udowodnij! Konkretnego dnia uczyń to, czego żądam”. Postawiłem Bogu warunek, racjonalnie rzecz biorąc, niemożliwy do wypełnienia. Wymyśliłem coś tak abstrakcyjnego, jak to, że teraz mewa wypije moją kawę. Nie chcę o tym dokładnie opowiadać, ale Bóg udowodnił, że działa, a ja poczułem się jak gnój, który stawia Mu warunki. Pomimo tego, że dostałem się na prawo, poszedłem do seminarium. Znaki towarzyszyły mi przez całe kapłańskie życie.

Moja młodsza siostra – lekarka po cudownym uzdrowieniu z raka z przerzutami, podjęła dziękczynienie – pracuje od 10 lat w hospicjum. Przed jej operacją w Warszawie wstąpiliśmy na Jasną Górę, a następnego dnia w szpitalu badania nie potwierdziły choroby. Potem jej synkowi udało się wyjść z poważnych problemów kardiologicznych. No i babcię Bóg mi wrócił do zdrowia po wylewie. Kiedy przyszedłem do szpitala i zastałem ją nieprzytomną, lekarze powiedzieli, że wszystko może się zdarzyć. O 15.00 zacząłem odmawiać Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Kiedy ją skończyłem, babcia usiadła i spytała: „Gdzie jestem?”. Już nie wspomnę, że na swojej CB 1300 zderzyłem się czołowo z tirem, który przejechał po motocyklu jak po żabie. Leciałem wtedy w powietrzu, a okazało się, że mam tylko połamane nogi. Dostałem tak wiele i teraz boję się, że, jak małe dziecko, mogę tego nie wykorzystać. Największy niepokój budzi we mnie kiepska przewidywalność samego siebie. Dlatego wciąż szukam tego, co umacnia.

Pracując w więzieniu, Ksiądz sam, zamiast o wewnętrzną wolność, modli się o skrępowanie.
– Pomaga mi w tym stara haggada żydowska. Izaak prosi w niej swojego ojca Abrahama, żeby przed złożeniem na ofiarę go skrępował, bo jak zobaczy nóż w jego ręku, to mógłby go skrzywdzić. Modlę się do Boga: „Skrępuj moją wolę”. Wiem, że w danym momencie to skrępowanie nie jest przyjemne, ale potem widać, że miało sens.

Zamknięcie w więzieniu dla niektórych staje się okazją do znalezienia sensu.
– Wszystko zaczyna się od Słowa. Nie przychodzę nikogo nawracać, ale zwykle przynoszę więźniom dobrą książkę. „Co to jest?” – pytają. „Biblia” – odpowiadam. A wtedy oni: „Czy ksiądz wie, że siedzę za potrójne morderstwo? To byłoby głupie, gdybym właśnie teraz zaczął szukać pomocy Boga”. Mają takie honorowe podejście. Mówię im wtedy: „Tu jest opisana historia, że ktoś zamordował nie trzy, ale trzysta osób, jednak spotkał Boga i zaczął od nowa”. Zaglądają do niej i tak to się zaczyna. A czasem słowo spada na nich dosłownie z góry, jak w przypadku jednego z moich podopiecznych – mordercy. Leżał na dolnej pryczy, a na górnej kolega palił fajkę. Tu nic się nie może zmarnować, więc palili w fifkach i to, co zostało, wykruszali do puszki po konserwie. W więzieniu najlepsze skręty robi się z Biblii, zwłaszcza z wydania Gedeonitów. Koledze z góry spadł kawałek kartki, którą owinął tytoń. Pisało na niej: „Jeżeli ślepy prowadzi ślepego, obydwaj wpadną w dół”. To zdanie zmieniło jego życie. Wcześniej trzy razy próbował popełnić samobójstwo. Prześcieradło, pasek – wszystko się zrywało. W końcu w książce znalazł stary kawałek brzytwy do przerzutki, przygotował mydełko i miskę z ciepłą wodą. Ale brzytwa mu pękła na nadgarstku. To przypomniało mi historię Kaina, który miał żyć ze świadomością tego, co zrobił. To większe cierpienie niż ograniczenia i kraty.

Jako jedyny w Polsce prowadzi Ksiądz morderców w pielgrzymce na Jasną Górę.
– Było ich kilku. Grupie, z którą idziemy, mówię, żeby nie przekazywała tej informacji dalej. Bo jak by to było – przychodzimy do jakiegoś miasta na nocleg, a tu biegnie informacja, że idzie z nami morderca… Pielgrzymujących oczywiście informuję, kto z nami idzie, a skazani sami się przedstawiają i dają świadectwo. Takie kilka dni wolności proponuję zwykle komuś, kto jest moim stałym penitentem. Z jednej strony poznaję wtedy prawdę o nim, a z drugiej towarzyszę jego wzrostowi. Takie 14-dniowe wyjście szczególnie przeżył jeden z więźniów, który siedział w 34 kryminałach w Polsce i był uznany za „niebezpiecznego”, tzn. mieszkał w izolatce bez dostępu do mediów, musiał tam sam jeść, odbywał samotne spacery. Przyszedł na Mszę z ciekawości, bo to miejsce, w którym można się spotkać i zobaczyć ładne młode dziewczyny, które śpiewają. Gadał, i to mnie zmobilizowało do spotkania w cztery oczy.

Po jakimś czasie zdecydował się na spowiedź, którą ogromnie przeżył, o mało nie rozwalił mi konfesjonału. Miał przerwę od I Komunii. Został ministrantem w kryminale. Dzień przed decyzją dyrektora administracyjnego zaproponowałem mu pielgrzymkę do Częstochowy. Przez 14 lat nie wychodził na przepustkę. System przepustkowy jest tak skonstruowany, że dawkuje się wolność. Najpierw można wyjść na jedną do trzech godzin. Kolejno czas wydłuża się do 24 i 48 godzin. A tu bez żadnego okresu próbnego więzień wybrał się na tak długo poza mury. W przygotowaniu do tego pomagali nam psycholog, wychowawca, terapeuci. Ale przede wszystkim ja ręczyłem. Gdyby się nie powiodło, nie miałbym co robić w kryminale. On czuł, że pokładam w nim niesamowity kredyt zaufania. Obawiał się wyjścia. Przez te lata świat się zmienił. Ludzie korzystali z komórek, bankomatów, których nie znał.

Jakby spadł z księżyca.
– Obawiał się też, że trafi na dziwne środowisko – albo młodych, którzy próbują mieć raj, albo nawiedzonych dewotów. Po powrocie był już z niego dobry ewangelizator. Na pielgrzymce poznał przyszłą żonę – doktora muzykologii na UMCS w Lublinie. Jeszcze odsiaduje karę, ale dostał półroczną przerwę, bo urodziło im się dziecko. Razem z nim i innymi skazanymi – bratobójcą i płatnym mordercą – jeżdżę po parafiach, szkołach, uczelniach, gdzie dają świadectwo nawrócenia.

O czym Ksiądz marzy?
– Żeby umierając, nie żałować, że żyłem zbyt leniwie.

Da się?
– Jeszcze nie umarłem…