Świat odetchnął. Ale uwaga!

To że świstają nad uchem kule i nie spadają bomby nie znaczy, że nie ma wojny.

Świat odetchnął. Ale uwaga!

Świat odetchnął, kiedy okazało się, że wojny z Iranem nie będzie. Przynajmniej na razie. Przemówienie prezydenta Trumpa uspokoiło nieco obawy, ale wiadomo, możliwych jest jeszcze wiele scenariuszy, które mogą doprowadzić do eskalacji napięcia. Można egoistycznie pomyśleć, że to daleko i nam nic nie grozi, ale gdyby w taki konflikt zaangażowały się też inne kraje, zawierucha na światową skalę byłaby całkiem możliwa. Do sprawy odnosił się też – nie jeden raz – papież Franciszek.  Wczoraj, przemawiając do członków korpusu dyplomatycznego akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej, mówił: „Ponawiam zatem mój apel, aby wszystkie zainteresowane strony zaniechały eskalacji napięcia i podtrzymywały «zapaloną pochodnię dialogu i samokontroli», z pełnym poszanowaniem prawodawstwa międzynarodowego”.

Miał rację, gdy też wczoraj, ale wcześniej, podczas Eucharystii w kaplicy Domu św. Marty mówił Franciszek, że  o pokój trzeba się modlić. I to także wtedy, gdy nam wydaje się nic nie zagrażać. Żal każdego człowieka, który cierpi. A gdy źródłem cierpienia jest zło wyrządzone przez innych ludzi – sprzeciw, wyrażony w usilnej modlitwie o pokój, powinien chyba być jeszcze większy.  Ale miał też racje papież przypominając, jak ważne jest budowanie pokoju w sercu. „Nasz sposób postępowania w rodzinie, dzielnicy, miejscu pracy często jest taki – mówił Franciszek –   że siejemy wojnę: zniszczyć drugiego, znieważyć go. To nie jest miłość, to nie jest bezpieczny pokój, o który prosiliśmy. Jeśli tak postępujemy nie ma w tym Ducha Świętego. A przecież zdarza się to każdemu. Szybko pojawia się reakcja, by potępić drugiego. Niezależnie czy jest się świeckim, księdzem, zakonnicą, biskupem, czy papieżem. To diabelska pokusa, by wywołać wojnę”.

Racja. Też siejemy wojnę podsycając niechęć, złość, (nie)święte oburzenie; kiedy pielęgnujemy atmosferę podejrzliwości, oskarżeń, a  w działaniach bliźnich doszukujemy się głównie najgorszych intencji. I nie chodzi o to, by nie było sporów, ale by spierać się ciągle pamiętając o przykazaniu miłości, także miłości nieprzyjaciół. Wszyscy mamy przecież nad sobą tego samego Boga; Pana nieba i ziemi, który kiedyś przyjdzie sądzić żywych i umarłych. I wszyscy zdamy sprawę Bogu nie z tego, co osiągnęliśmy, ale czy faktycznie kochaliśmy.