Paliwa nienawiści

Czy stoimy na krawędzi kolejnej większej wojny? Zobaczymy

Paliwa nienawiści

O zabiciu generała Kasema Sulejmaniego od samego początku wiedzieliśmy sporo. Amerykanie przygotowali zamach i tyle. Powody, przynajmniej ich część, poznaliśmy później: zginął dowódca Al-Kuds, odpowiedzialny za śmierć wielu ludzi. Przygotowujący – otwarcie o tym mówił – nowe ataki. Zabicie go ewidentnie spowodowało wzrost napięcia w tym rejonie świata. Fatalnie. Co by się stało bez tego ataku – nigdy się nie dowiemy. Znać będziemy tylko jedną wersję historii. Tę, która się faktycznie wydarzy.

Przemoc rodzi przemoc. Wszyscy doskonale o tym wiemy. Niestety, w praktyce ciągle się o tym zapomina. Zapominają  Amerykanie naiwnie przekonani, że można zabijaniem z wolnych ludzi zrobić miłujących pokój obywateli. Zapomnieli też wcześniej Irańczycy i sam generał, przekonani, że mogą robić co chcą, a Ameryka bojąc się konsekwencji, nie odważy się na żaden radykalny krok. Przemoc, sama zrodzona zresztą z innej przemocy, zrodziła kolejną przemoc. A ta przemoc też zrodzi kolejną. I dopóki ktoś nie odważy się tego przeklętego pasma odwetu zatrzymać przez rezygnację z przemocy – kolejne jej akty będę rodziły następne. Aż do zniszczenia. Nikt z tego nie wyjdzie całkiem bez szwanku. Nawet zwycięzca będzie musiał ocierać łzy po tych, którzy w tym obłędnym paśmie odwetów zginęli.

Słusznie schemat ten nazywa się często nakręcaniem spirali nienawiści. Dokładnie tak to działa: każda agresja, będąca wyładowaniem nagromadzonej negatywnej „energii” nakręca takie same emocje po drugiej stronie. W przeciwieństwie jednak do świata fizyki ten mechanizm zdaje się działać na zasadzie perpetuum mobile. Nawet więcej: kolejne odwety sprawiają, że napięcie staje się jeszcze większe, grożąc jeszcze większym wybuchem. Jedynym wyjściem – jak przypomina Kościół i w tej sytuacji Stolica Apostolska – są negocjacje. „Polityka odprężenia”  mówiono o tym kiedyś. Tak, to jest wyjście. Ale wymaga dobrej woli obu stron. Tymczasem...

Paliwa nienawiści są znane od dawna. To przed wszystkim skażone grzechem ludzkie serca – powie teolog. A potem wymieni paręnaście czy parędziesiąt innych, starych jak świat. Niestety, wśród napędzających dzisiejsze konflikty istnieje kilka, których dawniej albo nie było albo odgrywały znacznie mniej ważną rolę. Ot, duma narodowa. W czasach wielonarodowych monarchii nie miała większego znaczenia. Mogli się żołnierze nieboszczki Austro-Węgier niezbyt palić się do wojny, bo niekoniecznie się ze swoim państwem identyfikowali. Dziś kwestia dumy narodowej odgrywa w wojnach znacznie większą rolę.  

Albo paliwo, które choć obecne w wojnach od zawsze, w dzisiejszych czasach wydaje się szczególnie niebezpieczne: masy wyszkolonych najemników. Dziś często nie regularne armie państw uczestniczą w konfliktach, ale armie prywatne, jedynie mniej czy bardziej otwarcie wspierane przez państwa. Gdy wojna się kończy „regularni” żołnierze wracają do koszar, otrzymują żołd, a potem przechodzą na emerytury. Żołnierze prywatnych armii w wypadku końca wojny tracą źródło utrzymania. Łatwo ich zwerbować do różnych awantur, zwłaszcza w krajach, gdzie władza centralna słaba, interesy ważne, a spodziewany zysk łatwy i wielki. A gdy wszystko podlać jeszcze sosem odpowiedniej ideologii, z wojny aż do unicestwienia  przeciwnika czyniąc cel życia...

W całym galimatiasie, jakim są we współczesnym świecie interesy różnych grup i grupek  nie sposób nie zauważyć jeszcze jednego: demokracja nie zawsze i nie wszędzie się sprawdza. Zaprowadzanie jej na siłę sprowadza na ludzi więcej nieszczęść, niż zgoda na dyktaturę. Koniecznie trzeba o tym pamiętać i przenigdy nie robić z demokracji bożka, który załatwi wszelkie problemy współczesnego świata. Tymczasem często tak właśnie się postępuje: walką o demokrację tłumaczy podpalanie całych regionów.

Przerabialiśmy to na przykładzie Iraku, Libii, w pewnym momencie Egiptu; przerabiamy ciągle w Syrii. Konkretniej: demokracja nie sprawdza się tam, gdzie istnieją grupy interesu gotowe dla realizacji swoich celów zabijać tych, którzy w ich realizacji są przeszkodą. Zwycięstwo takiej grupy w  demokratycznych wyborach zapala dla niej zielone światło dla eksterminacji inaczej myślących. Z perspektywy czasu okazuje się wtedy, że dla wielu zwyczajnych ludzi lepszy był tyran.

Tak, wiara w bożka demokracji też bywa paliwem dla nienawiści. No, może nie wiara, ale cyniczne jej wykorzystywanie, ale to już temat na inne rozważania. Jedno wydaje się w każdym razie pewne: nie da się zbudować pokoju, gdy szczerze nie szanuje się inności drugiego człowieka. A zwłaszcza jego życia.