Spacerologia

Marcin Jakimowicz

publikacja 30.07.2010 08:37

Idą naprzeciwko ciebie. Łapy w kieszeniach. Patrzą ci prosto w oczy. Uważaj! Oni mogą cię błogosławić!

Spacerologia Henryk Przondziono/Agencja GN Na własnej skórze przekonałem się, jak potężną moc ma błogosławieństwo – opowiada ks. Marcin Modrzyński

Karmelitanki z Lisieux były zdumione, widząc Małą Tereskę, która spacerowała sobie po ogrodzie… w intencji pewnego misjonarza. W ostatnich latach ta epidemia gwałtownie się rozprzestrzenia. Na ulice polskich miast ruszyły patrole. Modlą się za napotkanych ludzi, parafie, urzędy, domy publiczne, a nawet piłkarskie derby. Krok za krokiem. Mają „niebezpieczną” broń: błogosławieństwo.

Jak załatwia się pracę?
Na Piotrkowskiej w Łodzi wre jak w ulu. Na wystawie księgarni wyeksponowane książki: „Bóg śpi” Marka Edelmana i „Bóg urojony” Dawkinsa. W moim kierunku zbliża się dwoje ludzi. Rozmawiają o meczu Hiszpania–Holandia? O sztuce? Nie. Marzena Kalinowska (plastyczka, z pasją pisząca ikony) i Krzysztof Łatwiński (wiolonczelista, pracujący w Teatrze Muzycznym) zaciskają dłonie na różańcach. W Łodzi od kilku lat działa silna grupa modlitwy za miasto. To ponad 70 osób, które modlą się w tej intencji codziennie, a raz w miesiącu wychodzą na ulice. Proponują niezwykły sposób modlitwy… spacer.

Na ulicach miasta trwa batalia nie tylko między kibolami ŁKS-u i Widzewa, wzajemnie wyzywającymi się od „żydów”. Trwa potężna walka duchowa. Okna ośrodka wspólnoty Mocni w Duchu, w której modli się kilkaset osób, wychodzą na Galerię Łódzką. Modlicie się w supermarketach? – zaczepiam Marzenę i Krzysztofa. – Tak. Otaczamy modlitwą zmęczone kasjerki, prosimy, by kupujący nie ulegali duchowi konsumpcjonizmu. O co jeszcze się modlą? Łatwiej powiedzieć, czego nie błogosławią. Na cmentarzu żydowskim proszą Boga za wszystkich tam spoczywających, okrążają szkoły, urzędy, szpitale, stadiony piłkarskie, pogotowie ratunkowe... Nie omijają agencji towarzyskich i budek z piwem. Zawsze jedna grupa modli się za rządzących, inna za kurię, jezuitów, media.

Dlaczego błogosławimy? Bo prośbami byśmy zanudzali Pana Boga – uśmiecha się Ela Pozorska, odpowiedzialna za grupę. – W naszej wspólnocie było sporo ludzi bezrobotnych. Dziś wszyscy mają pracę. Czy to owoc tego, że błogosławiliśmy urząd miasta? Nie wiem – wybucha śmiechem pani Ela. – Osoby te chodziły po korytarzach urzędu, udawały, że czytają jakieś rozporządzenia, a naprawdę odmawiały dziesiątkę Różańca. Gdy ruszamy w miasto, by się modlić, w kościele zostaje grupa, która modli się „osłonowo”. Ruszamy zawsze spod ołtarza. Ojciec Remigiusz Recław, jezuita, prosi Jezusa, by Jego krew nas obmyła, chroniła. Rozsyła nas. Taki modlitewny spacer trwa godzinkę, półtorej. Pamiętamy o słowach: „Proście, a będzie wam dane”. Staramy się przede wszystkim wielbić Boga, wierząc, że ta modlitwa jest Mu szczególnie miła. Błogosławimy Go w mijanych przechodniach i miejscach. Staramy się być niezauważalni dla innych. Błogosławimy cicho, bez sztandarów i transparentów. To On działa, nie my – wyjaśnia. Dwoje modlących się w parku ludzi widzi jakąś parę, która potwornie się kłóci. Intencje nasuwają się same. Zaczynają szturm do nieba. Na ich oczach ci ludzie godzą się i przepraszają. To nie „opowieści z mchu i paproci”. To jedno ze świadectw, które usłyszeć można u jezuitów.

Pod rękę z Matką Boską
Dlaczego wy, charyzmatycy, wybieracie tak pokorne i monotonne formy modlitwy jak koronka czy Różaniec? Nie macie pokusy, by podchodzić do ludzi i nakładać na nich ręce, śpiewając przy tym językami? – pytam panią Elę. – Przecież ja spaceruję wówczas po ulicach Łodzi pod rękę z Matką Bożą, nieustannie z Nią rozmawiając! Ona osłania, przytula, zakrywa płaszczem. Naprawdę tego doświadczamy! A koronka? Idziemy i patrząc w twarze cierpiących, zagubionych, bezrobotnych ludzi, błagamy: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nich!”. Niemożliwe, by tego nie usłyszał. Przecież Faustyna jest patronką Łodzi.

Gdy dwa lata temu na 111 skrzyżowaniach miasta ludzie odmawiali wspólnie Koronkę do Bożego Miłosierdzia, łodzianie przecierali oczy ze zdumienia. – Zrobiliśmy to po to, by szerzyć Miłosierdzie Boże, duchowość najbardziej przyciągającą dziś do Kościoła – wyjaśnia opiekun grupy o. Remigiusz Recław. – Reakcje były przeróżne. Na jednym skrzyżowaniu w modlitwę włączyło się 70 osób, a na skrzyżowaniu, na którym ja stałem, rozpoczynałem modlitwę sam i kończyłem ją sam (śmiech). Chcieliśmy obudzić to miasto, przygotować grunt, zrobić ferment. Nie zostawialiśmy ludzi samych sobie, odsyłaliśmy ich na Mszę o uzdrowienie, do wspólnot.

Ściągam agresję
– Ja nie wstydzę się wyciągnąć na ulicy różańca – opowiada Krzysztof Łatwiński. – Paradoksalnie czuję się z nim o wiele silniejszy, uzbrojony w męstwo i odwagę. Wiem, że stoję po stronie mądrości.

– A czy modląc się w hipermarkecie, nie słyszysz w sobie pustego śmiechu demona: „Kim jesteś, szaraczku? Sam z tym swoim różańcem. Zobacz te tysiące ludzi, którzy pędzą w wyścigu promocji i wyprzedaży!” – pytam. – Jasne, że miewam takie myśli, ale staram się je przewalczyć. Nasza skryta modlitwa powoduje czasami, że z ludzi opadają maski. Stają w prawdzie. Jeśli ktoś tłumił agresję – ta agresja często wówczas wybucha. Doświadczyła tego na własnej skórze siostra Emmanuelle ze Wspólnoty Błogosławieństw. Jadąc autobusem, cicho modliła się za pasażerów.

Gdy modliła się za jednego człowieka, ten nagle warknął: „Ktoś cię prosił o modlitwę?”. – Modliłem się kiedyś, jadąc tramwajem – opowiada Krzysiek. – Nagle napadł na mnie agresywnie jakiś człowiek. Zaczął wyzywać jednego pasażera od pedofilów. Gdy stanąłem w jego obronie, wybuchnął jak gejzer: „A to ty też jesteś pedofilem!”. Bardzo upokarzająca sytuacja. Czułem, że ściągam na siebie całą jego narastającą agresję. – Zazwyczaj naszemu patrolowaniu nie towarzyszą jednak duchowe zawirowania – dopowiada Marzena. – Odmawiając Różaniec, czuję się bardzo bezpiecznie, ukryta pod płaszczem Maryi.

Babcia z krzesłami
Marcina Modrzyńskiego poznałem, gdy drałował przed rokiem pieszo do Rybna, zdany wyłącznie na Bożą opatrzność. I jeszcze (co za bezczelność!) prosząc ludzi o nocleg, nie przyznawał się, że jest diakonem. Dziś jest neoprezbiterem. On też rusza w miasta Wielkopolski. – Zawsze, gdy trafiam na nowe miejsce, mam jedną prośbę do Jezusa: „Pokaż mi, po co mnie tu przyprowadziłeś. Ukaż mi pragnienie Twego serca wobec tych ludzi”. Kiedyś w czasie wieczornej modlitwy usłyszałem: „Idź w miasto, weź różaniec i błogosław napotkanych ludzi”. Wydało mi się to niedorzecznością i zostałem w domu.

Następnego ranka usłyszałem w Ewangelii: „Piotrze, wypłyń na głębię”. Pan Bóg dopadł mnie przez słowo. Wypłynąłem. To znaczy ruszyłem na ulice Słupcy. Po to, by błogosławić. Biłem się z myślami: „Panie, czy będę widział jakieś owoce tej modlitwy, czy nie?”. Po jakimś kwadransie zrobiło mi się głupio i dałem spokój: „Panie Jezu, jeśli to jest od Ciebie, to ja nie muszę widzieć żadnych owoców, Tobie je oddaję”. I wówczas przyszedł ogromny pokój. Skończyłem wypowiadać te słowa, patrzę, a tu przede mną maszeruje pochylona kobiecina, dźwigając dwa ciężkie krzesła. – Może pani pomóc? – Ano z chęcią, panie, niosę je do koleżanki.

Już rąk nie czuję – odparowała. Wziąłem te krzesła i maszerujemy przez miasto. Idziemy i idziemy, po drodze gadu-gadu. – Ciężkie czasy, panie, roboty ni ma. A pan gdzie robi? – A jestem księdzem w sąsiedniej parafii. – O jeny, księdza spotkałam! – zamurowało ją. Wchodzimy do domu jej koleżanki, a ona od progu krzyczy: „Renia, momy kolinde w środku roku!”. Zaczęliśmy się śmiać. Tego wieczora długo rozmawialiśmy. Opowiadałem im o Bożej miłości. Wiedziałem, że miałem tu trafić.

To był dowód na moją niewiarę. Miały sporo pytań dotyczących wiary, długo modliliśmy się. Bardzo potrzebowały tej rozmowy. Mam z tą rodzinką kontakt do dzisiaj. Niedawno przywiozłem im ikonę Matki Bożej. Jestem dziś wikarym w Gnieźnie. Ruszam na wieczorne spacery na osiedla. Idę i modlę się. Ostatnio stanąłem między blokami, spojrzałem w oświetlone okna i zakłuło mnie serce. Pomyślałem: „Jezu, kto im opowie o Twojej wielkiej miłości?”. I wówczas, tkwiąc samotnie jak pionek na blokowisku, poczułem ból serca Jezusowego. Dziś idąc na ulice Gniezna, noszę go w sobie. Ból serca stęsknionego Boga.

Ludzie już mdleją!
No dobrze. Ale dlaczego błogosławieństwo? Czemu patrolując miasto, nie prosicie, błagacie, jęczycie? – pytam łódzkich ewangelizatorów. – Błogosławieństwo to bardzo pokorna forma modlitwy. Idziesz ulicą, widzisz jakiegoś pijanego człowieka i z góry błogosławisz Jezusa za jego życie, nie widząc żadnych owoców swojej modlitwy – opowiada Krzysztof Łatwiński. – Uwielbiasz Boga w tym, czego inni nie widzą. Ludzie pragną błogosławieństwa, naprawdę na nie czekają – zapala się ks. Marcin Modrzyński. – Przekonałem się o tym na własnej skórze w czasie ostatniej Lednicy. O 9.30 zacząłem udzielać błogosławieństwa pod wielkim namiotem. Ludzie podchodzili i podchodzili. O godzinie 14 (śmiech) podszedł do mnie jeden z organizatorów i mówi: „Proszę księdza, tu jest za duszno, ludzie już mdleją”. „To co, mam skończyć błogosławić?” – zaoponowałem. I dalej nakładałem ręce. Podszedł powtórnie: „Tu naprawdę jest zbyt duszno”. Wyszedłem przed namiot i dalej błogosławiłem. Jeszcze ze dwie godziny. Co najdziwniejsze, mimo tego maratonu nie czułem fizycznego zmęczenia.

Kolejka do Harisa
Pierwszą sformalizowaną modlitwę za miasto wypowiedział prawdopodobnie o. Józef Kozłowski. Przyjechał i zobaczył ogromną kolejkę ludzi, którzy okrążali kościół i szli do salek na spotkanie z bioenergoterapeutą Harisem. O. Józef wyszeptał: „Jezu, proszę Cię, by tu było inaczej. Proszę, by ludzie ustawiali się w kolejce do kościoła”. I zaczęli się ustawiać. Po latach. – Przed sześciu laty usłyszałam opowieść ludzi, którzy modlili się za Częstochowę – opowiada pani Ela. – Zaznaczali na planie miasta miejsca modlitwy pinezkami. Ku ich zdumieniu utworzyły one kształt krzyża. Ktoś rzucił: „Pan Jezus umiera za Częstochowę”. I wówczas pomyślałam: „A Łódź? Ta moja »czerwona« Łódź?”. I powstała silna grupa pod wezwaniem. Ludzie walili drzwiami i oknami. Zapisały się… trzy osoby (śmiech). Ale pomyśleliśmy: „Jezus mówiąc »gdzie dwóch lub trzech«, nie podawał liczb w tysiącach”. Po trzech tygodniach było nas 12. Dziś jest ponad siedemdziesiątka. – Na początku wielu z nas było niecierpliwych. „Czemu tak niewielu wychodzi na ulice?” – pytali. I wtedy o. Marcin Gryz, który wówczas się nami opiekował, ostudził gorące umysły. Spokojnie. Wyjdą dwie osoby, czyli, jak nazwały nas media, „patrol modlitewny”, i mogą omodlić całe miasto. Kiedyś o. Marcin podszedł do mnie i wypalił: „Musicie coś zrobić. Przyjeżdża tu sama Terry Bork!”. – No dobra, ale kto to jest???

Terry okazała się niezwykłą osobą. Jest członkiem krajowej organizacji przygotowującej Narodowy Dzień Modlitwy w USA. W pierwszy czwartek maja Amerykanie – od Meksyku po Kanadę i od Pacyfiku po Atlantyk – zaczynają szturm do nieba. Proszą o błogosławieństwo dla państwa, miasta, rodzin. Za prezydentury Georga Busha Terry miała nawet etat w Białym Domu! Jej zadaniem była modlitwa za poszczególne stany. Gdy przyjechała do Łodzi, cytowała proroka Jeremiasza: „Starajcie się o pomyślność kraju, do którego was zesłałem. Módlcie się do Pana za niego, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność” (29,7). „Nie bójcie się spacerować! – zachęcała łodzian. – Idąc z Jezusem Chrystusem, jesteśmy silni jak armia wojowników!”.

Parada pada
No dobrze, a jakie są owoce tej modlitwy? – zapyta wielu. Członkowie wspólnoty nie oczekują, by po pobłogosławieniu derbów Łodzi kibole spod znaku „Destroyers” wstępowali szturmem do łódzkiego seminarium. – My nie sprawdzamy Pana Boga – zastrzega z łobuzerskim uśmiechem Ela Pozorska. Ale o historiach związanych z modlitwą za miasto może opowiadać godzinami. – Ktoś prosił nas, byśmy modlili się za jakąś szkołę. Źle się w niej działo. Jedna z nauczycielek poprosiła swą córkę: „Idź, pomódl się”. Poszła. Szła spokojnie z chłopakiem korytarzami i błogosławiła. Nauczycielka też ruszyła z katechetką. Uczniowie myśleli, że spacerując, plotkują. A one błogosławiły. Niebawem wybrano nową dyrekcję szkoły. Dziś śmiejemy się, że jest w niej więcej krzyży niż u jezuitów. Szkoła zmieniła się wewnętrznie – opowiada.

Łódź przez lata znana była jako stolica polskiego techno. Gdy miała się tu odbyć parada techno, któryś z chłopaków rzucił: „A dlaczego nie modlimy się o to, by nie doszła do skutku? Bądźmy radykalni”. Zaczęliśmy się o to modlić. I nie odbyła się. Oficjalny powód? Organizatorzy nie znaleźli pieniędzy. Ale mnie nie interesuje „dlaczego”. Ktoś rzucił: „To teraz impreza przeniesie się do Krakowa”. No to niech się Kraków modli! Im więcej prosisz, tym więcej otrzymasz. Wielokrotnie przerobiłam to na własnej skórze. Błogosławieństwo się rozlewa. To działa w obie strony. Jedna z kobiet (43 lata) wylosowała modlitwę za miasteczko studenckie. „Dlaczego ja? – pytała. – Nie mam nawet matury”. Modliła się za akademiki tak intensywnie, że niebawem zrobiła maturę i poszła na studia. Jest dziś na trzecim roku.

Ruszaj w miasto!
Podobnych grup jest nad Wisłą coraz więcej. Ruszają na modlitewne spacery na ulice Piotrkowa, Zgierza, Lublina. W Katowicach za miasto modlą się od lat przedstawiciele różnych Kościołów chrześcijańskich. – Twoje zawierzenie, mała deklaracja wiary, może ocalić olbrzymie miasto – opowiadał w Warszawie o. Antonello Cadeddu, pracujący w slumsach São Paolo. – W 1917 r. Maryja obiecała trojgu dzieciom z Fatimy, że ich uległość może ocalić Portugalię. Nieprawdopodobne. A jednak…. Zawierzenie Franciszka czy Hiacynty spowodowało, że front się zatrzymał, a Portugalia ocalała. – Bóg czeka na twą konkretną decyzję – dodaje Ela Pozorska. – Gdy jeden z chłopaków zaczął opowiadać nam o tym, co widywał na pobliskiej dyskotece, włos jeżył się na głowie. Narkotyki, zniewolenia, agresja. Sporo ludzi zaczęło się za nią modlić. I co? Nie chodzi nawet o to, że tę dyskotekę zamknęli. Oni rozebrali ten budynek...