Prosta historia o trudnym krzyżu

Agata Puścikowska

publikacja 29.07.2010 08:37

Krzyż jest trudny. Kłócą się o niego. Chcą przenosić albo przeciwnie – chcą traktować jak złotego cielca. Jak powstał i po co? Mało kto pamięta.

Prosta historia o trudnym krzyżu Jakub Szymczuk/Agencja GN W dniach narodowej żałoby setki harcerzy biegało między górami kwiatów i tysiącami zniczy przynoszonych przed Pałac Prezydencki. Przynieśli krzyż, żeby łączył ludzi modlących się tu za dusze zmarłych w katastrofie pod Smoleńskiem

Tłumy, tłumy, tłumy. Załzawione oczy, w drżących rękach – różaniec albo święty obrazek. Albo zdjęcie zmarłego prezydenta i prezydentowej. Ból, wielki żal, mieszający się z brakiem wiary w to, co się stało. I żeby przetrwać ten brak wiary – to właśnie wiara potrzebna najbardziej. – Zdrowaś Maryjo, łaski pełna… – rozlegało się wśród tłumu delikatnie, a za chwilę jednoosobowa, prawie szeptem wypowiadana modlitwa rosła w kilkusetosobową siłę. I łączyła się z inną modlitwą, z przeciwległej strony Krakowskiego Przedmieścia: – Ojcze nasz, któryś jest w niebie… Wśród wciąż napływającego, falującego tłumu uwijają się harcerze z całej Polski. Dzień zlewa się im z nocą, a pracy chyba więcej niż przez niejedne całe harcerskie życie młodego druha. Niektórzy po raz pierwszy chyba naprawdę czują, że ta ich służba jest ojczyźnie potrzebna. I trzeba siły i młodości ducha, żeby to wszystko znieść: brak snu, krótki odpoczynek, łyk zupy i znów do pracy... Ale te wszystkie świeczki, te znicze, co parzyły palce, ten brak tlenu od morza małych ogników mniej bolały niż miliony oglądanych ludzkich łez.

Krzyż prosty
Nikomu nie trzeba było tłumaczyć, że to, co się dzieje, to moment historyczny. Że umarła elita, a tragedii nie da się opisać i trudno ją przetrwać. Ale jednocześnie jest w tej atmosferze żałoby coś więcej. Jest przedziwne poczucie, że mimo zwykłych, polskich podziałów i podzialików rozumiemy się. Pękła tama, a potop trudnej nadziei wylał się z Krakowskiego Przedmieścia na całą Polskę. Wtedy właśnie, gdy tysiące harcerzy biegało między górami kwiatów a naprędce skleconym szpitalem polowym, bez zbędnego gadania stawało się jasne, że czasu tej żałoby zapomnieć nie wolno. I że trzeba zrobić coś, by ci, co przyjdą po nas, popatrzyli, przeczytali i wiedzieli.

Żeby wiedzieli, że to po 10 kwietnia 2010 roku, chyba po raz pierwszy, dla Polski działali razem druhny i druhowie ze Związku Harcerstwa Polskiego, Związku Harcerzy Rzeczypospolitej i Skauci Europy. W pewnej chwili do Piotra Trąbińskiego, podharcmistrza ZHR, zadzwonił telefon. Znajomi, rodzice młodszych harcerzy, zapytali wtedy po raz pierwszy o ten krzyż. Powiedzieli, że jest zrobiony, gotowy. Taki prosty, drewniany. I zapytali, czy można przywieźć na Krakowskie Przedmieście i ustawić przed Pałacem Prezydenckim. Teraz nawet trudno sobie przypomnieć, kiedy to dokładnie było – którego dnia, o której godzinie. Piotr Trąbiński jak w kalejdoskopie widzi ludzi, którzy płakali i cieszyli się jednocześnie, gdy krzyż zaczął górować nad górą kwiatów i pamiątek. Taki punkt zaczepienia myśli, modlitwy. Punkt oparcia. Żadnych krzyżowych „kontrowersji”, niesnasek i wojenki. Normalność. A harcerze, wszyscy, i ci z ZHP, i z ZHR, i Skauci, czuli, że tak jest dobrze, że wypełniają obowiązek, którego nikt wcześniej wypełnić się nie podjął.

Krzyż przegięty
Mijały dni. Mniej było łez i mniej świec przed Pałacem Prezydenckim. A krzyż stał nadal. A harcerze, jak to przed krzyżem wcześniej bywało, spotkali się pod koniec kwietnia wszyscy. I razem o krzyżu rozmawiali. Byli przekonani o tym, że warto pomyśleć, co dalej, że może ten krzyż przenieść do przestrzeni sakralnej, gdzie jego miejsce. I może gdzieś w pobliżu pałacu postawić pomnik upamiętniający i 10 kwietnia, i narodową żałobę, która w nieprzewidywalny, wyjątkowy sposób połączyła dotąd niepołączonych? Pod koniec maja harcerze przyczepili obok krzyża tablicę: „Ten krzyż to apel harcerek i harcerzy do władz i społeczeństwa o zbudowanie tutaj pomnika w hołdzie tragicznie zmarłym 10 kwietnia 2010 r. w drodze do Katynia oraz dla upamiętnienia dni żałoby narodowej, która zjednoczyła nas ponad wszelkimi podziałami”.

Narodowa żałoba zjednoczyła (jak się okazało chwilowo), ale krzyż – jak to ma w zwyczaju od ponad dwóch tysięcy lat – podzielił. Na wyścigi, przed mikrofonami i kamerami telewizyjnymi, w bardziej i mniej poważnych gazetach, o krzyżu zaczęto deliberować. Z prostego jednoczącego znaku, symbolu, stał się krzyż kontrowersyjnym. Krzyż modlitwy został zamieniony w krzyż przetargowy. Gdzieś umknęło harcerskie przesłanie pokoju, zgody i wyciszenia. Zapodział się gdzieś harcerski pomysł, żeby krzyż przez wakacje przed Pałacem Prezydenckim został, bo harcerze nie chcą na łapu-capu go zabierać. Bo krzyżowi szacunek, a ludziom modlitwa się należy. Ale żeby po wakacjach – z honorami – uroczyście krzyż przenieść, a przy okazji powołać komitet honorowy, który zbierałby pieniądze na pomnik. O tym, że krzyż jest harcerski i ludzki, a nie polityczny, zapomniano.

Droga krzyżowa
I krzyczą jedni, że to koniec żałoby, że Pałac Prezydencki nie jest ani miejscem kultu, ani cmentarzyskiem. I inni alarmują, że to wojna, że trzeba o niego walczyć, bo „nie zdejmę krzyża z mojej ściany”. Więc przykro się harcerzom zrobiło. Dostało im się – od jednych, że w ogóle tak bez pozwolenia i uzgodnienia ten krzyż postawili, a od drugich za to, że teraz nie bronią go zbyt mocno i nie walczą, jak przystało na prawdziwych harcerzy. Harcerze (nieoficjalnie) poczuli się dotknięci. Nie zamierzają głośno krzyczeć, ale też nie chcą, po cichu, za mundurową pazuchę krzyża chować i z nim gdzieś w atmosferze krzyżowego skandalu uciekać. W rozmowach na temat krzyża – prócz przedstawicieli Kancelarii Prezydenckiej i warszawskiej kurii – oczywiście uczestniczą. Ale ponieważ tyle krzyku wokół krzyża – więcej mówić o tym nie chcą. Nieoficjalnie wiadomo, że krzyż może być przeniesiony do kościoła Świętego Krzyża lub Świątyni Opatrzności Bożej. Nieoficjalnie też wiadomo, że harcerze chcieliby wypełnić własny, bez presji czasu i niemiłych niesnasek plan względem krzyża. Czy im się uda? A krzyż nadal pod pałacem stoi. I jest nadal prosty. Trudni są ludzie.