Strefa zero

Jacek Dziedzina; GN 44/2019

GOSC.PL |

publikacja 02.12.2019 06:00

Święty Paweł miał łatwiej na ateńskim Areopagu niż współcześni ewangelizatorzy w centrum Londynu, Paryża… Warszawy. W Europie wyrosło pokolenie, które nie tylko nie zna Ewangelii, ale nie rozpoznaje podstawowych kodów kulturowych.

Kolonia (Niemcy). Zapewne tylko niewielka część przechodniów rozpoznaje w tym pochodzie procesję Bożego Ciała. Kolonia (Niemcy). Zapewne tylko niewielka część przechodniów rozpoznaje w tym pochodzie procesję Bożego Ciała.
HENRYK PRZONDZIONO /foto gość

Gdyby apostołowie mieli taki grunt i warunki, jakie my mamy dzisiaj, Dobra Nowina o Jezusie rozprzestrzeniłaby się jeszcze szybciej… Na pewno?

Nieznany Bóg

Owszem, gorliwość pierwszych chrześcijan w połączeniu z dzisiejszymi możliwościami szybkiego przemieszczania się – to mogłaby być misyjna petarda. Problem jednak w tym, że dziś może i są możliwości logistyczne oraz komunikacyjne, ale z gorliwością ewangelizacyjną już trochę słabiej. Co więcej – pierwsi uczniowie może i zaczynali od zera, głosząc „nową naukę”, ale mimo wszystko mogli odwoływać się do pewnych zrozumiałych dla odbiorców kodów kulturowych: Żydzi przyjmowali chrzest, gdy usłyszeli i uwierzyli, że Jezus jest zapowiedzianym przez proroków Mesjaszem; Grecy przyjmowali chrzest, gdy usłyszeli, że „nieznany bóg”, którego czczą, choć go nie znają, jest jedynym Bogiem, który objawił się w Jezusie Chrystusie. W 17 rozdziale Dziejów Apostolskich Apostoł Narodów staje na ateńskim Areopagu. Słuchają go z uwagą nawet filozofowie, bo choć Paweł głosi zupełnie nową dla nich naukę, to jednak trafnie odwołuje się do tego, co jest dla nich zrozumiałe i bliskie. Ba, w pewnym sensie kokietuje słuchaczy, mówiąc, że na tle innych miast Hellady ateńczycy są nawet bardziej pobożni: bo oprócz licznych posągów bożków postawili pomnik właśnie „nieznanemu bogu”. I wtedy mówi z mocą: „Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając!”. I zaczyna nauczać o Bogu Stwórcy wszystkiego, o Bogu, który pozwala się szukać i znajdować.

O ile trudniej byłoby apostołom, gdyby nie mogli odwołać się do pewnych rozpoznawalnych kodów kulturowych: czy to w filozofii greckiej, czy właśnie w religijności, w której było miejsce na „nieznanego boga”, a którego św. Paweł pomógł rozpoznać jako Boga prawdziwego. My jesteśmy przekonani, że dzisiaj jest łatwiej – że pomimo laicyzacji, jaka dokonała się w społeczeństwach europejskich, górujące w krajobrazie wieże katedr, cyklicznie obchodzone święta, inspirowane chrześcijaństwem dzieła sztuki i sam język – że to wszystko daje grunt, jakiego nie mieli pierwsi apostołowie. Dopóki nie zrozumiemy, jak bardzo złudne jest takie przekonanie, nie zrozumiemy również tego, czym jest tzw. nowa ewangelizacja.

Jezus w konopiach

Cromwell Road w centrum Londynu. W przyciemnionym wnętrzu kawiarni dostrzegam na ścianie przedziwny obraz: postać Jezusa Zmartwychwstałego, ale z pewnymi „autorskimi” dodatkami: zamiast krzyża na zwycięskim sztandarze – niezrozumiałe dla mnie znaki, w rękach radioodbiornik, na nogach w roli butów liście konopi… Generalnie obraz sprawia wrażenie co najmniej prześmiewczego, jeśli nie bluźnierczego. Bardziej jednak z ciekawości niż oburzenia pytam kelnera, skąd taki wizerunek Jezusa. Ten woła właściciela, któremu stawiam to samo pytanie. Mężczyzna patrzy zdumiony to na mnie, to na obraz. Nie rozumie, o co pytam, więc dopytuję, kto jest autorem tego wizerunku Jezusa. Właściciel, coraz bardziej zdumiony, pyta: to jest Jezus? Przy czym wypowiada to imię niepewnie w taki sposób, jakby po raz pierwszy je słyszał. Nie mam ciągle pewności, czy mężczyzna żartuje sobie ze mnie, czy też podejrzewa mnie o to samo, ale wyjaśniam spokojnie, że to postać Jezusa, który przez chrześcijan jest uznawany za Boga i Zbawiciela. Właściciel sympatycznej skądinąd kafejki przeprasza mnie na chwilę i odchodzi na bok. Otwiera laptopa i zaczyna czegoś szukać, co chwilę spoglądając na obraz i znowu na ekran laptopa, jakby porównując to, co znalazł w internecie, z wiszącym na ścianie „dziełem”. Po chwili podchodzi do mnie i… przeprasza, że wcale nie miał zamiaru urazić moich uczuć religijnych, ale naprawdę nie wiedział, że na obrazie jest „jakaś postać religijna”.

„Piłat Apostoł”

Parę godzin później opowiadam o tym zdarzeniu ­Nicky’emu Gumbelowi, pionierowi kursów Alpha, i pytam, jak to możliwe, że pewne symbole, kody kulturowe są dla niektórych zupełnie obce. Nie trzeba przecież być chrześcijaninem, by kojarzyć wizerunek Jezusa. Tak jak nie muszę być muzułmaninem, by wiedzieć, czym jest Koran, kim był Mahomet. A właściciel kawiarni nie sprawiał nawet wrażenia, że jest potomkiem imigrantów, wahałem się tylko, czy więcej w nim Anglika, czy Szkota.

– Mnie to w ogóle nie dziwi – odpowiedział Nicky. – Mamy na kursie Alpha ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o Jezusie, którzy nie wiedzieli, że Jezus umarł na krzyżu. Poziom niewiedzy religijnej jest w Wielkiej Brytanii ogromny – mówi pionier kursów, w czasie których głoszona jest Ewangelia na całkowicie podstawowym poziomie ludziom, którzy swoje spotkanie z Jezusem zaczynają dosłownie od zera.

W 2012 roku dziennik „Sunday Telegraph” w swoim wielkanocnym wydaniu opublikował wyniki sondażu, jaki redakcja przeprowadziła wśród Brytyjczyków. Okazało się, że tylko nieco ponad 30 proc. badanych wiedziało, co wydarzyło się w Wielki Piątek i w Niedzielę Zmartwychwstania, a także kto zdradził Jezusa i kim był Piłat. Ważne zastrzeżenie: respondentów losowano z różnych grup wiekowych i społecznych, ale celowo pominięto imigrantów z krajów arabskich i ich potomków. Chodziło o sprawdzenie znajomości Wielkanocy wśród osób wywodzących się z kultury chrześcijańskiej i europejskiej. Połowa odpowiedzi była błędna: okazało się, że Wielki Piątek ma „coś wspólnego z zającem”, a Piłat znalazł się nawet w gronie apostołów. Do tego postać Judasza była mylona ze św. Piotrem, a nawet… z zespołem Judas Priest.

Czytając o wynikach tych badań, znalazłem wypowiedź brytyjskiego teologa Nicholasa Lasha, który kilka lat wcześniej pisał: „Nie doceniamy zagrożenia, jakie stwarza dogłębna nieznajomość chrześcijaństwa w kulturach współczesnego Zachodu. Podejrzewam, że w Wielkiej Brytanii owa ignorancja częściej przybiera trudniejszą do zidentyfikowania formę milczącego założenia, że »wszyscy wiedzą«, co głosi chrześcijaństwo, i że »wszyscy wiedzą«, że to fałszywe przesłanie”.

Prezydent odprawia Mszę

Parę tygodni temu wdałem się w dyskusję z pewną osobą zamieszkującą od lat we Francji. Na swoim facebookowym profilu zamieściła zdjęcie z gazety, która informowała, że Mszy pogrzebowej za zmarłego prezydenta Chiraca… „będzie przewodniczył prezydent Macron”. Oczywiście z ironicznym komentarzem owej, skądinąd bardzo mądrej osoby, że stopień ignorancji religijnej wśród Francuzów przekracza już stan krytyczny. Gdy pozwoliłem sobie na uwagę, że niewiedza co do szczegółów liturgicznych wynika chyba jednak z braku wiary, a brak wiary z braku tych, którzy ją głoszą, usłyszałem, że pewne kody kulturowe powinny być znane, niezależnie od poziomu wiary i niewiary. A zwłaszcza gdy mowa o dziennikarzach, których obowiązkiem jest wiedzieć, że Mszy przewodniczy ksiądz, a nie prezydent.

I trudno odmówić racji tej logice – ja również, pisząc o islamie, mam obowiązek jak najlepiej orientować się nawet w takich szczegółach jak organizacja kultu. A co dopiero w przypadku dziennikarzy, którzy piszą o Kościele w kraju może i post-, ale jednak chrześcijańskim. Tyle tylko, że już dawno jesteśmy za etapem rozpoznania, że ignorancja religijna w Europie jest faktem. I dla Kościoła wyzwaniem jest nie tyle ciągłe ubolewanie nad tym i oczekiwanie od niewierzących „religioznawstwa”, ile potraktowanie na serio wezwania do nowej ewangelizacji. Czyli do uznania, że Europejczykom trzeba głosić „nową naukę”. Nową, mimo całych wieków przenikniętych duchem i kulturą chrześcijańską.

Kraj misyjny Polska

Usypiani przez lata zadowalającymi statystykami nie zauważyliśmy, że problem nie tylko niewiary, ale też postępującej ignorancji religijnej dotyczy także Polski. Nie braliśmy przez długi czas na serio słów, jakie Jan Paweł II wypowiedział podczas homilii na placu Defilad na zakończenie trzeciej pielgrzymki do ojczyzny w 1987 roku: „Wy wszyscy (...) nie zapominajcie, że nasza własna, polska Ojczyzna wciąż potrzebuje nowej ewangelizacji. Podobnie jak cała chrześcijańska Europa”. Rok wcześniej w czasie Kongresu Mariologicznego w Lublinie uczestników wbiły w siedzenia mocne słowa ks. prof. Romualda Raka, który opierając się na badaniach, stwierdził, że „około 60 proc. chrześcijan w Polsce trzeba właściwie uznać za pogan. Mimo chrztu nigdy nie zaznali smaku nowego wina, wina życia w Chrystusie”. Niedawno usłyszałem od znajomego księdza, że w jednej z klas, w której uczy, na 31 uczniów z katechezy wypisało się aż 25. W „najpobożniejszej” parafii w jednej z „pobożniejszych” diecezji odsetek chodzących co niedzielę do kościoła wynosi poniżej 40 proc. Przyzwyczailiśmy się, że misje i ewangelizacja dotyczą „dalekich krajów”, ewentualnie sąsiadów zza południowej czy zachodniej granicy. Trudniej uznać, że tereny misyjne mamy pod ręką, może nawet za ścianą lub we własnym domu.