Wiara kardynała Saraha

ks. Tomasz Jaklewicz; GN 44/2019

publikacja 29.11.2019 04:55

Kardynał Robert Sarah próbuje obudzić Kościół i cały Zachód ze swoistego letargu wiary. „Wybaczcie, jeśli niektóre moje słowa wami wstrząsną” – pisze we wstępie. „Ta książka to krzyk mojej duszy”. Czy zostanie usłyszany?

Wiara kardynała Saraha Bogdan Gancarz /Foto Gość

To już trzeci tom rozmów afrykańskiego kardynała z Nicolasem Diatem. Poprzednie dwie książki: „Bóg i nic” oraz „Moc milczenia” stały się bestsellerami, wywołały poruszenie, przetłumaczono je na kilkanaście języków. Do tej drugiej przedmowę napisał papież emeryt, nazywając kard. Saraha „nauczycielem milczenia i modlitwy wewnętrznej”. Benedykt XVI podziękował także papieżowi Franciszkowi za to, że takiego nauczyciela duchowości postawił na czele kongregacji odpowiedzialnej za liturgię.

„Wieczór się zbliża i dzień już się chyli” to kolejny wywiad rzeka, dopełnienie tryptyku będącego świadectwem głębokiej wiary watykańskiego hierarchy z Afryki. Tym razem koncentruje się on na diagnozie sytuacji Kościoła i świata, zwłaszcza zachodniego. Obraz, który kreśli, jest dość ponury. To jakby lament proroka nad światem i nad Kościołem.

Książkę objęła patronatem Konferencja Episkopatu Polski; miała swoją promocję w siedzibie episkopatu w Warszawie. Arcybiskup Stanisław Gądecki, prezentując polskie wydanie, podkreślił, że „to odpowiedź na kryzys Kościoła i świata z perspektywy autentycznie katolickiej”.

Kardynał Robert Sarah,
Nicolas Diat
WIECZÓR SIĘ ZBLIŻA I DZIEŃ JUŻ SIĘ CHYLI
Wydawnictwo Sióstr Loretanek 2019

Wobec Judasza

We wprowadzeniu kard. Sarah nawiązuje do sytuacji przygnębienia, które zapanowało wśród świeckich i duchownych w związku z bombardowaniem wiadomościami o księżach, którzy dopuścili się wykorzystywania seksualnego. Przywołuje w tym kontekście postać Judasza. To on już podczas Ostatniej Wieczerzy przyjął pierwszą świętokradzką Komunię w historii. Przyznam, że nigdy nie pomyślałem o tym w ten sposób. Autor zauważa, że tajemnica Judasza się szerzy: „przeżywamy tajemnicę nieprawości, tajemnicę zdrady, tajemnicę Judasza”. Dramat zdrady Jezusa zaczyna się od zaniedbania modlitwy. „Ten, kto przestał się modlić, już zdradził. Już jest gotów na wszelkie kompromisy ze światem. Idzie drogą Judasza” – twierdzi kardynał.

„Chrześcijanie drżą, chwieją się, wątpią. Chciałem, by ta książka była dla nich. Chciałem im powiedzieć: nie popadajcie w zwątpienie! Trwajcie niewzruszenie przy doktrynie! Trwajcie przy modlitwie! Chciałem, by ta książka była pokrzepieniem dla chrześcijan i dla wiernych księży” – deklaruje autor. Tak, ta książka jest pokrzepieniem, bo nazywa po imieniu to, co wielu z nas, wierzących, intuicyjnie czuje, ale boi się nazwać. Kardynał się nie boi, bo wierzy.

Ta książka jest gorącym wezwaniem do tego, abyśmy jako chrześcijanie nie poszli drogą Judasza. I po drugie, żebyśmy nie zwątpili w Kościół osłabiony dziś przez grzechy niektórych duchownych. „Wobec zalewu grzechów w szeregach Kościoła kusi nas chęć, aby wziąć sprawy w swoje ręce. Kusi nas chęć oczyszczenia Kościoła własnymi rękami. Byłoby to błędem. Co zrobilibyśmy? Założylibyśmy jakąś partię? Jakiś front? To najgroźniejsza pokusa: zamaskowany podział. Pod pretekstem czynienia dobra ludzie się dzielą, krytykują, rozdzierają. A demon szyderczo się śmieje. Kościoła nie zreformujemy podziałem i nienawiścią”.

Co wobec tego powinniśmy robić, widząc słabnący Kościół? Umacniać jego jedność – twierdzi kard. Sarah. Jedność ta nie ma nic wspólnego z duchem korporacji, ale opiera się na czterech filarach: modlitwa, doktryna katolicka, umiłowanie Piotra i wzajemna miłość.

Kryzys wiary

Pierwsza część książki to próba opisu duchowej kondycji współczesnego Kościoła. Już tytuły kolejnych jej rozdziałów mówią wiele: „Kryzys wiary”, „Kryzys kapłaństwa”, „Kryzys Kościoła”, „Acedia i kryzys tożsamości”. Jak widać słowo „kryzys” powraca wielokrotnie. Zapyta ktoś: czy naprawdę jest tak źle ze współczesnym Kościołem? Czy obraz nie jest zbyt czarny? Sedno leży nie w emocjach, ale w pytaniu, czy jest to obraz prawdziwy.

Nie brak głosów, także nad Wisłą, że nie jest tak źle, że trzeba więcej optymizmu i nie powinno się uderzać w kasandryczne tony. Podam przykład. W ostatnim numerze GN znalazłem wywiad z jednym z warszawskich proboszczów („Obcy. Decydujące starcie”). Duszpasterz mówi tak: „Ogólna tendencja jest spadkowa, ale myślę, że to dobrze”. Twierdzi też, że choć Kościół się kurczy, to jednak się wzmacnia, oczyszcza, a w ogóle to dla Kościoła jest błogosławiony czas. Jestem od roku proboszczem w wielkim mieście i moje odczucia są zgoła inne. To trudny czas dla Kościoła, czas przesilenia, duchowej walki. Jeśli coraz mniej ludzi chodzi do Kościoła, coraz mniej się spowiada, to znaczy, że coraz więcej ludzi porzuca Boga, Chrystusa, Kościół i wybiera jakąś formę życia bezbożnego. W związku z tym ich wieczne zbawienie jest zagrożone, czy tak? Jeśli jako duszpasterze marzymy o pełnych kościołach, to nie dlatego, że kierujemy się tęsknotą za Kościołem triumfującym lub nostalgią za dawnymi czasami. Przecież ostatecznie chodzi o wieczne zbawienie, którego chcemy dla wszystkich.

Kardynał Sarah jak biblijny prorok bije na alarm. Zwraca uwagę, że w Kościele przestaliśmy myśleć kategoriami wiecznego zbawienia, zamykamy się w doczesności. Koncentrujemy się na celach społecznych (ekologia, imigranci), zaniedbując zasadniczy cel Kościoła, jakim jest prowadzenie ludzi do nieba i ratowanie ich od wiecznej zguby. „Kościelnego” optymizmu nie należy mylić z nadzieją.

Sarah wielokrotnie odwołuje się do diagnozy Benedykta XVI, że sednem obecnego kryzysu Kościoła jest kryzys wiary. Kościół po Soborze Watykańskim II zwrócił się z entuzjazmem do świata, szukając w nim sojusznika w głoszeniu Ewangelii. Dziś widać, że było to działanie naiwne. Zamiast ewangelizować z nową mocą świat, to świat zaczął przerabiać Kościół na swoje. Ten proces uległ dziś jakby przyspieszeniu, co widać np. w działaniach episkopatu niemieckiego napomnianego ostatnio przez papieża Franciszka. Kościół i w naszych czasach musi pozostać „znakiem sprzeciwu” wobec błędów obecnych w tym świecie, przekonuje Sarah. Nie możemy, idąc do świata, odwracać się od Krzyża.

Wiara Afrykanina a płynny ateizm

Druga część książki poświęcona jest kryzysowi antropologii, czyli fałszywej wizji człowieka dominującej we współczesnej kulturze. Trzecia natomiast odnosi się do pewnych negatywnych przemian zachodzących w świecie, takich jak zanikanie pojęcia prawdy, błędne pojęcie wolności, rozkład moralności i słabość polityki.

„Europa chce otworzyć się na wszystkie kultury i na wszystkie religie świata” – zauważa kard. Sarah. „Ale przestała kochać samą siebie”. Polityka multi-kulti jest zdeformowaną formą miłości uniwersalnej. Afrykanin, dla którego tak ważną wartością są korzenie, zwraca uwagę europejskim elitom, że myślą wyłącznie w kategoriach ekonomii, ignorując wartość, jaką stanowią tożsamość i kultura każdego narodu. „Wystarczy zobaczyć ostentacyjną poradę [technokratycznych władz Europy] wobec władz Polski” – zauważa kardynał.

Co najlepszego Europa może dać przybyszom? Swoją tożsamość, cywilizację dogłębnie przepojoną chrześcijaństwem. „Co jednak ofiarowała muzułmańskim przybyszom, jeśli nie bezbożność i barbarzyński konsumpcjonizm?” – pyta gorzko kardynał. „Uważam, że jeśli migranci przybywający do Europy w końcu zaczynają nią gardzić, to w gruncie rzeczy dlatego, że nie odkrywają w niej nic świętego”. I dodaje: „Afrykanin nie może pojąć świata bez Boga”.

Wiele opinii w tej książce porusza, często budzi wyrzut sumienia. Uderza w niej jakiś rodzaj prostej, powiedziałbym, afrykańskiej wiary, połączonej z erudycją. Kardynał przyjmuje Boga jako oczywistość, wiara jest dla niego światłem, które pozwala mu oceniać całą rzeczywistość. Jednocześnie w swojej refleksji sięga często po znakomite cytaty z ojców Kościoła, diagnozy Ratzingera, Chantal Delsol, de Lubaca czy Sołżenicyna. Choć sporo w tej książce krytyki Kościoła czy świata, to jednak jest ona pełna nadziei. Jest wolna od kościelnej wersji politycznej poprawności. Jest gorącym apelem o żywą wiarę.

„Jakie przesłanie chciałby Ksiądz Kardynał zostawić na zakończenie?” – pyta Diat. W odpowiedzi słyszy, że przestrogę przed zjawiskiem „płynnego ateizmu”. Cóż to takiego? To podstępna i niebezpieczna choroba. To ateizm w wersji soft, który nie wojuje wprost z religią czy Bogiem, ale łagodnie przenika chrześcijański sposób myślenia, życia i działania. Krąży w naszych żyłach, nie wyjawiając swojego imienia. I stopniowo prowadzi do letargu wiary, który wyraża się znieczuleniem na błąd, zamazaniem granic między dobrem i złem, ugodą z kłamstwem. Jak się temu przeciwstawić? „Nie mamy tworzyć stronnictw w Kościele. Nie chodzi o atakowanie czy krytykowanie. Chodzi o to, by pozostać wiernym Jezusowi Chrystusowi. Jeśli nie można zmienić świata, to można zmienić samego siebie. Gdyby każdy pokornie podjął tę decyzję, wówczas system kłamstwa rozpadłby się samoistnie. Gdyż jedyną jego siłą jest miejsce, jakie mu robimy w sobie: płynny ateizm karmi się tylko moimi kompromisami z jego kłamstwem”.

„Zachować ducha wiary znaczy wyrzec się wszelkiego kompromisu, nie zgodzić się patrzeć na rzeczy inaczej jak poprzez wiarę. Znaczy utrzymać naszą dłoń w dłoni Boga”.

Trudno wobec tej książki przejść obojętnie. Choć zapewne płynny ateizm będzie starał się ją przemilczeć.