Święci z misją specjalną

Franciszek Kucharczak; GN 44/2013

publikacja 28.11.2019 06:00

Prosimy o pomoc bliźnich na ziemi. Więc czemu nie tych w niebie?

Po co nam święci patroni, skoro Bóg sam może wszystko? Na tym polega hojność Boga: dzieli się swoją mocą z tymi, których kocha. HENRYK PRZONDZIONO /foto gość Po co nam święci patroni, skoro Bóg sam może wszystko? Na tym polega hojność Boga: dzieli się swoją mocą z tymi, których kocha.

Gdy Aleksandra Matuszczyk-Kotulska z Rydułtów miała urodzić trzecie dziecko, okazało się, że złapała jakąś paskudną bakterię. Żeby nie zaszkodzić maleństwu, musiała zjawić się w szpitalu najpóźniej 6 godzin przed porodem – chodziło o podanie antybiotyku. Ola była przestraszona. Bała się, że nie zmieści się w czasie. – Co robić, co robić – myślała gorączkowo. Wtedy znajoma ni stąd, ni zowąd, w czasie rozmowy pod przedszkolem poradziła jej, żeby modliła się do św. Ignacego ­Loyoli. Utkwiło jej to w głowie, nie na tyle jednak, żeby z rady skorzystać. Ale nazajutrz załatwiała jakąś sprawę w odległej parafii. Przed probostwem zaczepił ją nieznany mężczyzna. Czekał na nią w strugach deszczu, chroniąc się pod parasolem. Podał Oli książeczkę, którą trzymał w ręku. – Nie dawało mi to spokoju, czułem, że powinienem to pani dać – powiedział. I poszedł, zostawiając zdumioną kobietę z książeczką w wyciągniętej dłoni. Nigdy wcześniej nie widziała tego człowieka i nigdy go już nie spotkała. Spojrzała na napis na okładce: „Modlitwy do św. Ignacego Loyoli”. – Myślałam, że się przewrócę. No i oczywiście zaczęłam się modlić z tej książeczki – mówi. Jeden ze znajomych, któremu opowiedziała tę historię, utwierdził ją w przekonaniu, że może być spokojna, bo Loyola wszystkim się zajmie.

Było już po planowanym terminie, gdy zaczęły się bóle. Ola pojechała do szpitala – jak się okazało, w idealnym momencie: 6 godzin przed porodem. Wszystko zostało zrobione jak trzeba. Urodziła córkę 31 lipca. Po wszystkim zawiadomiła znajomych SMS-em. Wtedy zadzwonił do niej znajomy, z którym wcześniej rozmawiała. – Ty wiesz, co dziś za dzień? – zapytał. – Wspomnienie św. Ignacego Loyoli…

To nie mały bóg

Święty Ignacy Loyola jest patronem kobiet oczekujących potomstwa oraz rodzących. Wiąże się to z wydarzeniem z 1545 roku, gdy założyciel zakonu jezuitów towarzyszył modlitwą Małgorzacie Austriackiej w trakcie jej trudnego porodu. Panowało powszechne przekonanie, że Ignacy wyprosił wówczas kobiecie szczęśliwe rozwiązanie. Przekonanie to pozostało w wiernych także po jego śmierci, a nawet wzrosło. To logiczne: skoro modlitwa świętego była tak skuteczna na ziemi, to tym bardziej w niebie, gdzie wpatruje się on w oblicze Boga.

Na tym polega istota kultu świętych: święci w niebie to nie mali bogowie, to nasi bracia i siostry, którzy wstawiają się za nami do Boga. Dlatego o ile Boga – i tylko Jego – prosimy w rozmaitych modlitwach formułą „zmiłuj się nad nami”, o tyle świętym mówimy: „módl się za nami”. Prosimy ich o modlitwę tak samo, jak zwracamy się o to do naszych bliźnich żyjących jeszcze na ziemi. Nie ma to więc nic wspólnego z bałwochwalstwem, to konsekwencja wiary, że „dusze sprawiedliwych są w ręku Boga” (Mdr 3,1).

Na tej także zasadzie tworzy się tradycja modlitwy do konkretnego świętego w sprawie, w której jest on „specjalistą”.

Na każdą okazję

Katalog świętych patronów od różnych rzeczy jest bardzo długi. Każdy znajdzie kogoś dla siebie. Mają swojego patrona strażnicy więzienni (św. Adrian) i więźniowie (św. Dobry Łotr), sędziowie (św. Iwo) i skazańcy (św. Dyzma), mają dentyści i ci, którzy cierpią z powodu bólu zębów (św. Apolonia). Patrona mają lekarze (św. Łukasz) i aptekarze (św. Damian). Święty Barnaba Apostoł oręduje podczas kłótni i pomaga zasmuconym. A gdy człowiek nie wie, co zrobić, gdy wydaje mu się już wszystko stracone i znikąd nie widzi nadziei, to są patroni od spraw beznadziejnych: św. Juda Tadeusz i św. Rita.

Wielu patronów ma jakiś życiowy związek z dziedziną, którą mu przypisano.

Święty Tomasz Morus jako kanclerz królestwa Anglii osobiście dowiódł, że politykę można robić czysto. Zapłacił za to życiem, ale dzięki temu mają w nim swojego orędownika politycy.

Święty Franciszek Ksawery nie bez powodu jest patronem misji katolickich i rozkrzewiania wiary, a do tego Indii i Japonii. Trudno wskazać kogoś, kto z równą gorliwością i podobnym rozmachem głosił Ewangelię jak właśnie on. Ale nie bez przyczyny patronką misji jest także św. Teresa od Dzieciątka Jezus, która swoje niedługie życie spędziła za murami klasztoru. „Nie mogąc być misjonarką czynną, pragnę nią być mocą miłości i pokuty” – napisała kiedyś. Słowa te popierała wierną modlitwą za misjonarzy.

Święty Franciszek Salezy jest patronem pisarzy, literatów, dziennikarzy i prasy katolickiej. Co prawda w XVI wieku, gdy żył, te środowiska praktycznie jeszcze nie istniały, ale święty miał szczególny dar nawiązywania kontaktu z ludźmi. Posługiwał się też „mediami”: na murach i parkanach rozlepiał ulotki, w których zwięźle wyjaśniał prawdy wiary.

Są też święci, którym przypisano patronaty w sprawach, o jakich za ziemskiego życia nie mieli pojęcia. Tak jest ze św. Klarą, którą Pius XII w 1958 roku ogłosił patronką telewizji. Co żyjąca w XIII wieku zakonnica mogła mieć wspólnego z wynalazkiem późniejszym o 600 lat? Coś jednak miała: Klara, która w noc Bożego Narodzenia 1252 roku z powodu choroby nie mogła uczestniczyć w Pasterce w bazylice św. Franciszka, zobaczyła jej „transmisję” wyświetloną na ścianie swojej celi niczym na ekranie.

A co wspólnego z lotnictwem może mieć żyjący w XVII wieku św. Józef z Kupertynu? Cóż – nie było w historii Kościoła świętego, który by tyle latał. Tyle że nie samolotem, lecz w ramach mistycznego zjawiska zwanego lewitacją. Ten franciszkański święty unosił się w powietrzu zawsze, gdy wpadał w zachwycenie, a wpadał wielokrotnie. Czasem wystarczyło, że usłyszał dźwięk dzwonu wzywającego na modlitwę albo pobożny śpiew lub też słowa o Bogu. Nawet w przeddzień śmierci, ciężko chory, oderwał się od łóżka i poleciał do kaplicy. Ale lotnictwo to niejedyna specjalizacja Józefa. Jest także patronem studentów zdających egzaminy, zwłaszcza gdy mają problemy z nauką. Bo on takie problemy miał, i to ciężkie. Gdyby nie pomoc nieba, nie miałby szans zostać kapłanem.

Nie ma portfela!

To jest bogactwo Kościoła. I sami święci nieraz przypominają ludziom, że nie siedzą w niebie bezczynnie, nawet gdy ci o ich „specjalności” nie wiedzieli. Coś takiego przydarzyło się kilka dni temu Marcie, która z duszą na ramieniu jechała swoim nienowym samochodem na przegląd techniczny. Nie jest majętna, a niedawno miała poważną awarię, która pochłonęła trzy czwarte wypłaty. Bała się więc, żeby wynik badania nie okazał się niepomyślny. W drodze, nie wiedząc czemu, w kółko modliła się do św. Wawrzyńca. Okazało się, że przegląd wypadł nad wyraz pozytywnie. Po powrocie do domu zajrzała do biografii św. Wawrzyńca: jest między innymi patronem ubogich.

Ksiądz Waldemar kiedyś w nocy zderzył się z sarną. Od tamtej pory, gdy wyrusza w nocną jazdę, modli się do świętych z „branży leśnej”: „Św. Hubercie i św. Franciszku, trzymajcie zwierzęta w lesie”. Trzymają. Choć minęło kilkanaście lat, żadnych kolizji ze zwierzętami od tamtej pory już nie miał. – Co więcej: kilka razy wchodzące na drogę zwierzęta cofały się i wracały do lasu – zauważa.

Wiele świadectw nadprzyrodzonej ingerencji odnosi się do św. Antoniego. Może dlatego, że ludzie wciąż coś gubią, a Antoni uchodzi za specjalistę od znajdowania tych rzeczy. Często po modlitwie o jego wstawiennictwo komuś przychodzi na myśl, żeby poszukać zguby w jakimś konkretnym miejscu. Zdarzyło się to na przykład pani Małgorzacie, której czteroletni syn porwał jedyny kluczyk do pożyczonego samochodu i zgubił go w gęstym dywanie liści. Szukanie igły w stogu siana to dla śmiertelników trudne zadanie. Kobieta zrozpaczona wezwała św. Antoniego i rozgarnęła liście w pierwszym miejscu, jakie jej przyszło na myśl. To było to miejsce: kluczyk się znalazł.

Zdumiewającą historię opowiada też pani Joanna. Jej syn zgubił portfel z większą gotówką, kartami i paroma innymi rzeczami. Jak się potem okazało, portfel jeździł przez wiele godzin autobusem. W tym czasie rodzina przypuściła modlitewny szturm do św. Antoniego, po czym syn wybrał się na przystanek, żeby zapytać w jakimś autobusie, czy ktoś nie oddał zguby. – Podjechał akurat ten właściwy autobus, a gdy drzwi się otworzyły, syn zobaczył na samym środku portfel, nienaruszony, z całą zawartością. Cud – mówi pani Joanna.

Pomocniczość

Świadectwa aktywności świętych można mnożyć w nieskończoność. Ale przecież te wszystkie łaski może nam dać sam Bóg! – powie ktoś. Ależ oczywiście. Jednak taki jest właśnie Pan Bóg: hojny. Dzieli się z nami swoją mocą, bo nas kocha. To przecież radość móc zrobić coś dobrego, a Bóg chce nam sprawiać radość. Można powiedzieć, że w swojej dobroci stosuje zasadę pomocniczości: to, co mógłby sam zrobić, pozwala robić nam. Nie dziwi, że aby okazywać ludziom swoją miłość, posługuje się nami na ziemi, dlaczego więc dziwi kogoś, że to samo pozwala robić świętym w niebie?•