Bernadetta – skromny gigant

Franciszek Kucharczak; GN 43/2019

publikacja 22.11.2019 06:00

Dlaczego Maryja wybrała tę dziewczynę? „Gdyby znalazła gorszą ode mnie, wybrałaby ją” – powie o sobie sama Bernadetta. To rys jej świętości.

Bernadetta – skromny gigant materiały dystrybutora filmu

W lutym u podnóża Pirenejów jest bardzo nieprzyjemnie. Dni są chłodne, a ziąb wzmaga wszechobecna wilgoć. To dlatego Bernadetta Soubirous ze swoją siostrą Toinette i przyjaciółką Jeanne Abadie wybrała się po chrust, bo w domu nie było już ani odrobiny opału. Ludwika, jej matka, nie chciała wypuścić dziewczyny, bo aura zdecydowanie nie służyła astmatykom, a Bernadetta od 6. roku życia cierpiała na tę przypadłość. Jakby tego było mało, jako dziewięciolatka zachorowała na cholerę, z której cudem wyszła. Problemy ze zdrowiem sprawiły, że wolniej rosła – osiągnęła tylko 140 cm wzrostu. Rodzice nie bardzo mogli jej pomóc. Ojciec Franciszek, młynarz, po kilku latach materialnego powodzenia splajtował. A potem było coraz gorzej i gorzej. Choć spadek po matce Ludwiki pozwolił rodzinie wynająć lepiankę niedaleko Lourdes, i tam się nie ostali.

Dziewczyna pomagała w domu, jak mogła, ale ataki astmy nie pozwalały jej na zbyt wiele. Z powodu biedy i stanu zdrowia nie chodziła do szkoły. Była analfabetką, nie znała francuskiego, posługiwała się tylko miejscowym narzeczem. Znała podstawowe modlitwy, nie rozstawała się z różańcem. Nawet z nauczeniem jej katechizmu przed Pierwszą Komunią św. był problem, bo nauka zbyt łatwo do głowy jej nie wchodziła.

Potem była przeprowadzka do ciasnej rudery w Lourdes, ale i na nią państwu Soubirous w końcu nie starczyło pieniędzy. Zamieszkali w klitce udostępnionej im przez krewnego Ludwiki.

Mogło być gorzej? Mogło. Któregoś dnia Franciszek, zatrudniony u piekarza Maisongrosse, został oskarżony, że ukradł dwa worki mąki. Spędził za to 9 dni w więzieniu. Po wyjściu na wolność zapadł się w sobie i całymi dniami leżał skulony na łóżku. Wpłynęło to negatywnie także na żonę – stała się lękliwa i nerwowa. W tych rozpaczliwych warunkach rodzina Soubirous dociągnęła jakoś do pamiętnego dnia, gdy w nędznym i ciasnym mieszkaniu nie było już nawet czym napalić. Był 11 lutego 1858 roku.

To prawda!

Tu nastąpił zwrot, którego nikt nie mógł przewidzieć. Żyjąca w nędzy schorowana analfabetka dostąpiła zaszczytu, o jakim nie śmiał marzyć żaden ze śmiertelników: ujrzała Matkę Bożą i rozmawiała z Nią. Nie oznaczało to ustania kłopotów. Przeciwnie – Lourdes zatrzęsło się od plotek, władze zareagowały wrogością i szykanami, w świat poszła wersja o niezrównoważonej histeryczce. A jednak nic nie było w stanie zatrzymać planów Bożych. Przeciwnicy i sceptycy przyczynili się tylko do uwiarygodnienia objawień. Dla Bernadetty oznaczało to konieczność zmierzenia się z wieloma przeciwnościami. Testowana na rozmaite sposoby, wzięta w krzyżowy ogień pytań, po prostu opowiadała, jak było. Ona sama zresztą była świadectwem prawdy. Świadkowie zdumiewali się, widząc autentyzm, z jakim dziewczyna przeżywała spotkania ze „Zjawą”. Jak miałaby w taki sposób udawać? Albo jak to możliwe, że gdy mówiła do Maryi, nie było słychać jej głosu? Widok Bernadetty podczas objawień przekonał niektórych do wiary w prawdziwość objawień.

Ku zdumieniu sceptyków „testy” potwierdzały prawdziwość relacji Bernadetty. Miejscowy doktor Dozous, który podczas ekstazy chciał udowodnić coś przeciwnego, ze zdziwieniem musiał przyznać, że nie stwierdza u dziewczyny niczego, co pozwoliłoby mu ogłosić, że to oszustwo albo wynik obłędu. Rzecz jasna, kluczową rolę grały tu znaki z nieba. Wielu przekonał „cud świecy”: brak reakcji Bernadetty na płomień świecy, który lizał jej dłoń, gdy trwała w zachwyceniu. Po zakończeniu objawienia doktor stwierdził, że na ręce nie ma nawet śladu oparzenia. Szybko też sławne stało się źródło, które na polecenie Maryi Bernadetta „wygrzebała” w ziemi. Cudowne uzdrowienia po użyciu płynącej z groty wody były dla wielu argumentem nie do odparcia.

Pokuty!

Ludzie skłonni wierzyć Bernadetcie szybko zorientowali się, że dziewczynę tę łączy z Maryją szczególna więź. To ona pośredniczyła w przedziwnym dialogu potrzebujących z „Panią”. Bernadetta przekazywała Jej prośby ludzi i od „Pani” słyszała konkretne odpowiedzi. Na przykład taką, że ta i ta osoba zostanie uzdrowiona, niech tylko przez rok w jej domu odmawia się Różaniec. Odmawianie tej modlitwy stało się zresztą głównym motywem orędzia Maryi w Lourdes.

W czasie piątego widzenia Matka Boża nauczyła Bernadettę modlitwy, którą tylko ona miała odmawiać każdego dnia przez całe życie. Uczyła ją cierpliwie, powtarzając słowo po słowie, licząc się z jej ograniczeniami.

Maryja mówiła Bernadetcie rzeczy, które pozostały między nimi. W środę 24 lutego, gdy obserwowało ją już pół tysiąca ludzi, dziewczyna musiała usłyszeć coś smutnego, bo jej twarz, początkowo zdradzająca zachwyt, zasępiła się. Nie znamy treści tej rozmowy, ale możemy przypuszczać, że dotyczyła żałosnej kondycji ludzkości pogrążonej w grzechach. Świadczy o tym trzykrotny okrzyk: „Pokuty... pokuty... pokuty!”, który dobył się z ust wizjonerki na zakończenie ekstazy.

Od Maryi wreszcie Bernadetta usłyszała słynne słowa: „Nie obiecuję ci, że uczynię cię szczęśliwą na tym świecie, lecz na tamtym”.

Istotnie, czekały ją przeciwności, które będą ją wiele kosztowały, ale też przyczynią się do duchowego rozwoju. Dla niej przeciwnością była już na przykład konieczność rozmowy z otaczającymi ją ludźmi. Wielu domagało się pamiątek, niektórzy nawet próbowali przed dziewczyną klękać. Wtedy z pomocą przyszedł jej proboszcz, ks. Peyramale, który przekazał ją pod opiekę miejscowych zakonnic. Dzięki nim Bernadetta zdobyła elementarne wykształcenie. Pozostała też sobą – zwyczajną dziewczyną. Zakonnice wspominały, że była posłuszna i „nader budująca”, choć czasem okazywała się uparta. Stwierdziły też, że ma pogodny charakter i towarzyszy jej skłonność do figli, „nawet podczas lekcji”. Zdaniem sióstr Bernadetta nie wyróżniała się niczym szczególnym, z wyjątkiem modlitwy. Wrażenie robiła już znakiem krzyża – nietrudno się domyślić, że naśladowała sposób, w jaki robiła to Maryja. Świadkowie byli też zbudowani, słysząc, jak wypowiada „Zdrowaś, Maryjo”. Różaniec zawsze miała przy sobie. Gdy się kładła, owijała go wokół ręki, a w czasie napadów kaszlu przyciskała go do piersi.

Chcę do zakonu

Gdy w 1862 r. bp Laurence, ordynariusz diecezji Tarbes, podpisał dekret uznający objawienia w Lourdes za prawdziwe i zezwalający na kult Matki Bożej Massabielskiej, Bernadetta nie mogła już opędzić się od ciekawskich. W maju 1866 r. przy budującej się już w Lourdes bazylice napierający tłum o mało dziewczyny nie zadusił. Welon, który miała na głowie, był pocięty, bo ludzie chcieli mieć jego kawałki na pamiątkę. Mogło być gorzej, gdyby łowców relikwii nie powstrzymały zakonnice, które otoczyły dziewczynę szczelnym kordonem.

„Żeby Bóg mnie zabrał albo żeby mi dozwolił co prędzej wejść do grona Jego oblubienic. Jest to moje wielkie, choć niegodne pragnienie” – pisała do znajomego księdza. Pisząc o oblubienicach, miała na myśli zakonnice. Od dawna chciała być jedną z nich, ale nie było jej stać na wiano. Nie wiedziała, że wiele zgromadzeń zabiegało o włączenie jej w swoje szeregi. Ostatecznie w lipcu 1866 r. wstąpiła do Sióstr Miłości i Wychowania Chrześcijańskiego w Nevers.

„Odwagi! Ten krótki czas, który mamy jeszcze spędzić na ziemi, trzeba dobrze zużytkować. Jestem zadowolona, że odjeżdżam” – pocieszała płaczącą rodzinę.

W zakonie wraz z habitem otrzymała imię Maria Bernarda. Życie w klasztorze ustawiła jej przełożona generalna, która postanowiła zadbać, aby dziewczyna nie wpadła w pychę. Polegało to na tym, że była traktowana gorzej od pozostałych sióstr. Już mistrzyni nowicjatu nie umilała jej życia. Ponieważ Bernadetta nie zwierzała się jej ze szczegółów swego życia wewnętrznego, uznała ją za bezwartościową zakonnicę. Nie szczędziła jej uszczypliwości, na przykład podkreślając jej niski status społeczny. Często publicznie strofowała Bernadettę, ta jednak wyjaśniała zdziwionym takim traktowaniem towarzyszkom, że mistrzyni ma rację. „Bo ja mam dużo pychy” – przyznawała. Nowicjuszki widziały, że często płacze. Nie skarżyła się jednak. Na co dzień nie traciła też właściwej sobie wesołości i nie skupiała się na swoich problemach. Doceniły to zwłaszcza siostry, które obsługiwała w infirmerii, czyli klasztornej izbie chorych. „Tyle wnosiła pokoju i pociechy” – wspominały. Praca przy chorych była spełnieniem jej pragnień, jednak jej własne dolegliwości niedługo oderwały ją od tych zajęć. Siostry starały się dostosować pracę do fizycznych możliwości Bernadetty, ale te możliwości stawały się coraz mniejsze.

Trudne przejście

W październiku 1875 r. przełożone zwolniły ją ze wszystkich zajęć. Jedyną aktywnością, jaką w tym czasie podejmowała, była modlitwa. W tym czasie doświadczyła duchowego oczyszczenia, co teologia nazywa nocą ducha. Do pogłębiających się cierpień fizycznych doszły duchowe. Bernadettą zaczął targać lęk, że nie dość dobrze odpowiada na Boże wezwanie. Pociechy i zapewnienia ze strony sióstr i kapłanów niewiele jej pomagały. Najgorsze były diabelskie ataki. Czuwające przy niej siostry często słyszały, jak walczy z napierającą ciemnością. Te przeżycia ofiarowała za grzeszników.

Krótko przed śmiercią powiedziała: „Boję się... Tyle łask otrzymałam, a tak mało z nich skorzystałam”. Zmarła w środę 16 kwietnia 1879 roku. W chwili śmierci jej twarz natychmiast stała się pogodna. 30 lat później, w związku z procesem beatyfikacyjnym, otwarto trumnę. Bernadetta wyglądała, jakby spała. Wygląda tak… do dzisiaj.

Sądzi się często, że Bernadetta jest święta jakby „z nadania” – dlatego, że ziemskimi oczyma widziała Maryję. Tak nie jest. To, co stało się z jej ciałem, wydaje się znakiem z nieba, że mamy do czynienia z duchowym gigantem. Świadectwem tego są liczne cuda i łaski otrzymywane za wstawiennictwem Bernadetty. Kościół potwierdził to uroczyście, kanonizując ją 8 grudnia 1933 roku.