Matka Scynśliwyk Powrotów

Barbara Gruszka-Zych; GN 43/2019

publikacja 23.11.2019 06:00

– To takie zawierzenie, jakby pani dziecku zrobiła krzyżyk na czole – mówi Adam Szafraniec, który od lat przyjeżdża do Matki Bożej od Szczęśliwych Powrotów. – Ona też mi go kreśli, kiedy idę w Tatry.

Droga na Mszę św. wiedzie nad Morskim Okiem. ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ Droga na Mszę św. wiedzie nad Morskim Okiem.

Anna Wątorska, z zawodu muzyk, przez lata występująca z chórem Polskiego Radia, lubi samotnie zatrzymywać się na drodze z Morskiego Oka na Szpiglasową Przełęcz. Z tej perspektywy dobrze widać morenę nad Morskim Okiem z kamieniem służącym za ołtarz. Obok na limbie błyska szybka, a za nią w kapliczce stoi figura Matki Bożej od Szczęśliwych Powrotów. To właśnie Anna po długich staraniach doprowadziła do tego, że Maryja wróciła na swoje dawne miejsce na trasie prowadzącej od schroniska nad Morskim Okiem nad Czarny Staw. Turyści zatrzymujący się, by popatrzeć na szczyty od Kazalnicy po Miedziane, zaczynają się tu modlić. – Cieszy mnie, kiedy odmawiają Różaniec, adorują Maryję – mówi. To fenomen, że razem z grupą przyjaciół wokół małej kapliczki stworzyła ogromną wspólnotę tych, którzy przyjeżdżają tu nie tylko z „jej” Krakowa, ale i z całej Polski, żeby się modlić i pobyć ze sobą. – Ktoś tu kogoś zaprasza i tak robi się „ciąg dalszy” – opowiada Włodzimierz Wróbel, prawnik, który bywa tu z żoną Alicją i dziećmi. – Zebrani w tym miejscu są świadectwem obecności Boga. – Częstość naszych spotkań nie wpływa na jakość wspólnoty – podkreśla Piotr Pałka, który razem z Anną dał wspólnocie początek. Jest muzykiem, kompozytorem, dyrygentem i właśnie odebrał Totusa za swoje dokonania. – Spotykamy się w konfiguracji, która może się już nie powtórzyć, ale czujemy się dobrze w tej wspólnocie chwili. Jej jedność buduje liturgia, będąca centrum każdego spotkania – dodaje.

Talent do talentu

– Widocznie Matka Boża wybrała sobie to miejsce – wierzy Anna Wątorska, do której wszyscy zwracają się Anula. Grupa startowa wspólnoty zawiązała się w schronisku nad Morskim Okiem 21 lat temu przy udziale młodych muzyków z Krakowa. – Z czasem uczestniczący w naszych spotkaniach pobierali się, rodziły im się dzieci, krąg stale się powiększał – opowiada Anula. Każda osoba wciąż przyciąga swoich znajomych. Anna Wątorska rozdawała obrazki z litanią do MB od Szczęśliwych Powrotów podczas podróży zagranicznych z koncertami chóru Polskiego Radia i fama o „ich” Matce Bożej niosła się po świecie.

Opowieści zebranych na tegorocznym październikowym spotkaniu, jak śpiew w jednym chórze, układają się w historię wspólnoty. Od początku udziela im gościny gospodyni schroniska Maria Łapińska z rodziny legendarnych Czesława i Wandy Łapińskich, gazdujących nad Morskim Okiem od przedwojnia. Ojciec Michał Pac, dominikanin z Warszawy, bierze udział w spotkaniach od 2005 roku. W maju 2011 r. poświęcił kapliczkę zaprojektowaną przez muzyka i architekta Jana Karpiela Bułeckę z Zakopanego, a wykonaną przez Pawła Kołtasia z Chochołowa. – Ponoć sto lat temu w tym miejscu zeszła lawina śnieżna, która porwała robotników wyrąbujących lód z jeziora dla potrzeb schroniska – mówi zakonnik. – Aby upamiętnić ich śmierć, ufundowano kapliczkę. Po latach oryginalny wizerunek zastąpiono metalową płaskorzeźbą, która wisiała tu do roku 1992. O przywrócenie kapliczki zaczęli zabiegać o. Leonard Węgrzyniak OP z sanktuarium MB Królowej Tatr na Wiktorówkach i właśnie Anna Wątorska. Od 1998 r. zaczęto odprawiać regularne Msze św. w schronisku, a z czasem także przy kamieniu koło kapliczki. Cała reszta spotkań to integracja zebranych – niezapomniane „rozmowy przy szarlotce”, którą częstuje szefowa schroniska. Taką nazwę wymyślił jeden z najwierniejszych uczestników, Włodzimierz Wróbel, profesor prawa. Ale, jak mówi Anula, tu wszyscy porzucają tytuły naukowe i pełnione funkcje.

Na początku spotykali się częściej, nie tylko w październiku na święto Matki Bożej od Szczęśliwych Powrotów. Za to teraz poszerzyli repertuar wieczorów – grają i śpiewają, ale słuchają także wykładów i świadectw. W tym roku grą na lirze korbowej zachwycił Joachim Mencel ze swoim zespołem. – Muzyka sprawia, że nie wszystko musi być dopowiedziane – podkreśla organizatorka. – Wszyscy wiemy, że zależy nam na przypomnieniu wartości, powrocie do korzeni, pielęgnowaniu tradycji uważnej rozmowy. Młodsza o pokolenie Wiktoria Chorobik, grająca na altówce w orkiestrze w Krakowie, przyznaje, że nosi w portfelu obrazek tutejszej Matki Bożej. Jest pewna, że to miejsce wydobywa ukryte możliwości przyjeżdżających: – Za każdym razem gra ktoś inny, a do kolejnych spotkań każdy dokłada jakieś swoje talenty.

Wojtyła i Frassati

„Matko Scynśliwyk Powrotów, dziś błagamy Ciebie, ratuj nos w każdej potrzebie” – pieśń zaczynającą się od tych słów skomponował Piotr Pałka, kiedy Anula zaprosiła go nad Morskie Oko po raz pierwszy. – Żeby nadać pieśni charakter tego miejsca, skonsultowałem tekst z góralem, który poił konie w Morskim Oku – mówi. Odtąd każde spotkanie rozwija się w rytmie podniosłej muzycznej modlitwy. – Szczęśliwe powroty mogą być różne – zamyśla się Anula. – Matka Boża pomaga powracać do Boga i do drugiego człowieka. Obraziłeś Pana Boga, ale idziesz do spowiedzi, bo zawsze przed Mszą św. księża czekają w pokojach schroniska. Ktoś cię obraził, a ty mimo wszystko podajesz mu rękę – dodaje. – Wezwanie „Matko Boża od szczęśliwych powrotów…” towarzyszy mi w chodzeniu po górach, szczególnie jednak – kiedy pogubię się w życiu – mówi Piotr Pałka. – W 2003 r., podczas gdy tutaj odbywało się spotkanie, na świat przychodził jako wcześniak mój synek. Walczył o życie, a tu wszyscy modlili się w jego intencji i dziś jest z nami.

Adam Szafraniec, poeta i pisarz z Jury Krakowsko-Częstochowskiej, utożsamia się z tą wspólnotą od kilkunastu lat. Uważa, że nikt tu nie jest sobie obojętny. – Mój kult Matki Bożej nie wziął się ot, tak sobie. Uniknąłem spowodowanej brawurą śmierci pod Rysami. To był czerwiec, a ja wymyśliłem, że będę zjeżdżać po płatach śniegu, by szybciej zejść. Ostatni zwężający się język był tak stromy, że zacząłem bezwładnie spadać. Dzięki kamieniowi na drodze w ostatnim momencie się zatrzymałem. O świcie, gdy wychodziłem na szlak, zaszedłem pod kapliczkę i powierzyłem drogę Matce Bożej, a wracając, dziękowałem za ocalone życie. Ufam, że poranna modlitwa przez Jej ręce trafiła do Boga.

Anula przypomina, że zawsze są tu obecne duch i przesłanie Karola Wojtyły, który w latach 50. i 60. XX w. bez koloratki, wychodząc z młodymi na szlaki, pokazywał w praktyce, na czym polega nowa ewangelizacja.

Na ołtarzu w trakcie Eucharystii sprawowanej podczas tegorocznego spotkania nad Morskim Okiem zwracały uwagę obrazek i relikwie drugiego, też zakochanego w górach, świętego alpinisty – Piera Giorgia Frassatiego, patrona Ciemnych Typów. Przywiózł je ks. Krzysztof Nowrot, orędownik kultu błogosławionego, który przyjechał z grupą ze Śląska. Należąca do Ciemnych Typów Ania Marek, uczestnicząca w spotkaniu pierwszy raz, jest pewna, że Pier Giorgio czułby się tu szczęśliwy.

Na granicy

– Przyjeżdżają tu ludzie, którzy są na co dzień blisko Pana Boga, albo przychodzą Go szukać w górach – mówi o. Pac. Anula, która od młodości ma kontakt z górami, wie, że tutaj wszystko jest bardziej na serio, bo odbywa się na granicy życia i śmierci. Kiedy jako studentka pracowała sezonowo w bufecie schroniska, nieraz widziała, że ktoś, kto rano wyruszył na szlak, nie wracał żywy. – Rano sprzedawałam mu butelkę wody, a wieczorem widziałam, że zwożą jego ciało z gór.

Kilka dramatycznych godzin przeżył na Rysach uczestniczący w spotkaniach Pavel Cebulak z Czech. – Miałem wtedy 29 lat, byłem na szczycie, kiedy zaczęło się ściemniać. Na dodatek przyszedł śnieg. Nie było widać oznaczeń szlaku. Widziałem w dole jezioro, wiedziałem, że trzeba iść w lewo, ale tam było stromo – opowiada. Nagle, kiedy zrobił krok, zjechał kilkanaście metrów po skałach. Zatrzymał się na wąskiej półce skalnej – na skraju głębokiej przepaści. Po wezwaniu pomocy siedział tam przykurczony ponad pięć godzin. – Lubię malować, ale wtedy pomyślałem, że moje obrazy nie mają żadnego znaczenia. Była ładna pogoda, widać było gwiazdy. Czułem wobec nich swoją małość i winę – kontynuuje. Gdy wreszcie dotarli do niego ratownicy, był przemarznięty, miał na oku sopel, zdołał im tylko powiedzieć: „Przepraszam i dziękuję”. – Kiedy zeszliśmy do schroniska, poznałem Anulę, która przygotowała mi jedzenie – mówi. – Jestem tu, bo lubię śpiewać religijne piosenki, chcę być częścią tej wspólnoty. Ale w Boga nie wierzę – dodaje.

– Jesteśmy tu po raz dwudziesty pierwszy – opowiada małżeństwo Wróblów. – Na początku było tak, że jednego dnia modliliśmy się za tych, którzy zginęli w górach, a następnego przy kapliczce była Msza św. Teraz jednego i drugiego dnia są sprawowane Msze św. Kiedy idzie się w góry, przestrzeń oczywista zostaje w dole, a tu zaczyna się nieoczywistość – dodaje. Zastanawiamy się razem z Anulą nad urodą litanii i pieśni do Matki Bożej znad Morskiego Oka. Pojawiają się w nich słowa: droga, ścieżka, szczęśliwy powrót. Wszystkie mają metaforyczne znaczenie. Tak jak te spotkania.