Jeden był taki prałat

Andrzej Grajewski

publikacja 27.07.2010 11:02

Ks. prałat Henryk Jankowski na zawsze pozostanie jedną z twarzy Sierpnia '80, kiedy rodziła się "Solidarność" i nasza wolność.

Jeden był taki prałat PAP/CAF/gn Ks. Henryk Jankowski z Lechem Wałęsą i ks. Jerzym Popiełuszką w Gdańsku we wrześniu 1984 r.

Niespodziewana śmierć w wieku 74 lat wydobyła go z mroku zapomnienia, w którym znajdował się od kilku lat. Przypomniano sobie jego wielkie zasługi, a czarna legenda poszła w zapomnienie. Ponieważ ks. prałat Jankowski był postacią historyczną i za taką sam się uważał, jego biografia musi być konfrontowana z faktami, nawet jeśli czasami są one dla niego niewygodne. Jedno nie ulega wątpliwości: był to kapłan wyjątkowy, a jego życie wywarło wpływ na epokę, w której żył.

Duszpasterz stoczniowców
Stocznia im. Lenina w Gdańsku leży na terenie parafii św. Brygidy, więc to tam w sierpniu 1980 r. przyszli stoczniowcy z prośbą o wsparcie duchowe w czasie strajku. Ks. Jankowski nie miał kontaktów z opozycją przed Sierpniem, jak kilku innych wybitnych kapłanów z Wybrzeża: przede wszystkim niezłomny i skromny ks. Hieronim Jastak z Gdyni, zwany „królem Kaszubów”. Ks. Jankowski zasłynął tym, że w ciągu 10 lat odbudował z ruin jedną z piękniejszych gdańskich świątyń – kościół pw. św. Brygidy, spalony podobnie jak wiele innych w mieście przez żołnierzy Armii Czerwonej w styczniu 1945 r. W sierpniu 1980 r., zanim poszedł do stoczniowców, zapytał o zgodę swego biskupa Lecha Kaczmarka, który także był ostrożny, i zaczął sondować, co o tym myślą władze. Gdy wszyscy się zgodzili, ks. Jankowski przyszedł 17 sierpnia do stoczni i szybko zdobył serce strajkujących robotników. Wtedy także poznał Lecha Wałęsę. Później przywódca „Solidarności” wielokrotnie korzystał z jego pomocy i wsparcia. Nic dziwnego, że razem pojechali do Watykanu na historyczną audiencję u Jana Pawła II w styczniu 1981 r. Ks. Jankowski nigdy o Wałęsie nie zapomniał, odwiedzał go w czasie internowania i otaczał opieką jego rodzinę. Był już wtedy oficjalnym kapelanem „Solidarności”, gdyż taki tytuł na wniosek związkowców przyznał mu w kwietniu 1981 r. kard. Stefan Wyszyński.

Gra z bezpieką i szykany
Od grudnia 1980 r. do maja 1982 r. ks. Jankowski był prowadzony w dokumentacji Wydziału IV KW MO w Gdańsku jako kontakt operacyjny (KO) „Libella” oraz pod drugim pseudonimem „Delegat”. Praktycznie cała dokumentacja tych kontaktów została zniszczona w sierpniu 1990 r. W wyniku żmudnej kwerendy pracownicy IPN odnaleźli w różnych materiałach kilkanaście meldunków operacyjnych, z których wynika, że KO „Libella” był uznawany za ważnego agenta wpływu oraz wykorzystywany do rozpracowania NSZZ „Solidarność” i Kościoła. Ks. Jankowski zaprzeczał, jakoby miał agenturalne kontakty z SB, choć potwierdzał spotkania i rozmowy z funkcjonariuszami. Miało to jednak być częścią gry politycznej toczonej z aparatem bezpieki. Prof. Jan Żaryn, który obszerniej pisał na ten temat, teraz w rozmowie z „Gościem” podkreśla, że ks. Jankowski z całą pewnością nigdy nie był agentem bezpieki.

W nomenklaturze Wydziału IV, który się nim zajmował, kontakt operacyjny oznaczał osobę, z którą prowadzono rozmowy, ale ona nie musiała wiedzieć, że jest traktowana jako osobowe źródło informacji. – Problem ks. Jankowskiego polegał na tym – ocenia prof. Żaryn – że uznał siebie za rzecznika dialogu między Kościołem, władzami państwowymi a Lechem Wałęsą. Nikt jednak do takiej roli go nie wyznaczył. Major Ryszard Berdys, zastępca naczelnika Wydziału IV w Gdańsku, który z nim rozmawiał, traktował te spotkania jak rutynowe działania operacyjne, a nie fragment większego planu politycznego, jak to widział ks. Jankowski. Księdzu po prostu pomyliły się role i na tym polegał jego błąd – mówi Żaryn. W lipcu 2006 r. IPN przekazał ks. Jankowskiemu listę 56 funkcjonariuszy SB, którzy brali udział w jego inwigilacji oraz zwalczaniu. Niewiele było wówczas w Polsce osób, przeciwko którym tajna policja rzuciłaby siły równie potężne. Nie wszyscy jednak świadkowie z tamtych czasów wydają o nim sąd równie oględny jak prof. Żaryn. Krzysztof Wyszkowski, jeden z założycieli Wolnych Związków Zawodowych i najbardziej niezłomnych działaczy opozycji antykomunistycznej, nie chciał z nami o księdzu rozmawiać, podkreślając, że o zmarłym można mówić albo dobrze, albo wcale.

Bastion „Solidarności”
W stanie wojennym jego parafia jako jedna z pierwszych organizowała pomoc dla potrzebujących. Ksiądz już wcześniej posiadał dobre kontakty wśród gdańskich Niemców, którzy pomagali mu w odbudowie kościoła. Teraz także odpowiedzieli na jego prośbę o pomoc, a potrzebujących po grudniu 1981 r. w jego otoczeniu było wielu. W najbardziej ciemnej godzinie stanu wojennego okazał się solidarny, pomagając blisko 450 rodzinom aresztowanych, internowanych oraz wyrzuconych z pracy działaczy „Solidarności”. Dla partyjnych mediów stał się symbolem oporu wobec władzy. Na jego temat ukazywały się wredne teksty w prasie. Rozpuszczano obrzydliwe plotki, także z wykorzystaniem agentury kościelnej, która miała dostęp do ucha biskupa gdańskiego. W lipcu 1984 r. został oskarżony przez Prokuraturę Wojewódzką w Gdańsku o „nadużywanie wolności sumienia i wyznania”. Sprawę zakończyła kilka tygodni później amnestia. Był zaprzyjaźniony z ks. Jerzym Popiełuszką, którego wspierał i zapraszał do Gdańska. Wspólnie inicjowali pielgrzymkę ludzi pracy na Jasną Górę, która w drugiej połowie lat 80. stała się ważnym wydarzeniem, nie tylko duszpasterskim. W referacie programowym kierownictwa SB na temat „przestępczości kleru z pobudek politycznych w okresie kontrrewolucyjnego zagrożenia kraju i stanu wojennego w Polsce” ks. Jankowski jest wymieniany jako jeden z głównych wrogów PRL.

Będący z nim wówczas w bliskich relacjach Aleksander Hall, jeden z liderów opozycji przedsierpniowej na Wybrzeżu, wspominając ten okres w życiu ks. prałata, podkreśla, że „parafia św. Brygidy była wówczas bastionem »Solidarności«. Była ważną bazą dla Lecha Wałęsy, gdy po internowaniu wrócił do pracy w stoczni i był coraz bardziej izolowany. Bardzo ważne były także Msze św. za Ojczyznę, podtrzymujące ducha solidarności w narodzie. W maju i sierpniu 1988 r. ta parafia stała się ważnym ośrodkiem przywództwa strajkowego nie tylko dla Wybrzeża”. Trzeba dodać, że za pośrednictwem ks. Jankowskiego podziemne struktury „Solidarności” otrzymywały sprzęt i materiały poligraficzne, przemycane w zagranicznych transportach z pomocą żywnościową. Systematycznie gościli u niego działacze opozycji z całego kraju. Tutaj lider „Solidarności” przyjmował premier Margaret Thatcher, senatora Edwarda Kennedy’ego i wielu innych znakomitych gości. W sierpniu 1988 r. na parafii św. Brygidy działała podziemna Krajowa Komisja Koordynacyjna, która kierowała strajkami w całym kraju.

Kłopoty z wolnością
Po 1989 r. ks. Jankowski próbował znaleźć miejsce dla siebie w nowej rzeczywistości. Nadal starał się być aktywny i swoją energią zarażał otoczenie do coraz to nowych pomysłów. Gdy w szpitalach wszystkiego brakowało, dzięki międzynarodowym kontaktom potrafił wyposażyć w leki i sprzęt medyczny nie tylko placówki na Wybrzeżu. To w dużej mierze dzięki jego staraniom wróciły do Gdańska w 1998 r. siostry brygidki, którym pomógł przejąć i wyremontować siedzibę w dawnym dworze gdańskich patrycjuszy w Oliwie. Jeszcze w 1989 r. stanął na czele Gdańskiej Fundacji Oświatowej, która zapoczątkowała rozwój szkolnictwa niepublicznego na Wybrzeżu. W prowadzonych przez fundację szkołach dyrektorem była Katarzyna Hall, obecna minister edukacji.

Inicjował pojednanie między policjantami a stoczniowcami, próbował także coś zrobić dla upadającej Stoczni Gdańskiej, ale bez sukcesu. Nie było tajemnicą, że marzył o godności biskupa polowego. W tej sprawie do Watykanu z misją sondażową pojechał, jak się wtedy mówiło, wiceminister obrony narodowej Bronisław Komorowski, ale niczego nie wskórał. Prałat został w swojej parafii i frustrował się coraz bardziej. Złą sławę, nie tylko w Polsce, przyniosły mu kazania, w których mówił, że „nie można tolerować mniejszości żydowskiej w polskim rządzie”, oraz zawierające elementy antysemickie dekoracje grobu Pańskiego przygotowywane z okazji świąt Wielkanocy. Dla światowych mediów ks. Jankowski stał się dyżurną ilustracją tezy o wiecznym polskim antysemityzmie. Różnie układały się jego stosunki z własnym biskupem. Abp Gocłowski po wielokrotnych upomnieniach ukarał go w 1997 r. i w 2004 r. okresowym zakazem głoszenia kazań, a w końcu odwołał z funkcji proboszcza św. Brygidy.

Media szeroko pisały o sygnowanej przez niego marce wina „Monsignor”, nie zawsze dodając, że dochód z tego przedsięwzięcia miał być przeznaczony na ukończenie budowy bursztynowego ołtarza w kościele św. Brygidy. W 2004 r. musiał się także zmierzyć z oskarżeniami matki jednego z ministrantów o to, że miał rzekomo molestować jej syna. Prokuratura uwolniła go od zarzutów, ale część mediów zdążyła go napiętnować i skazać. Często pokazywano go w wytwornych garniturach, luksusowych samochodach i na wystawnych przyjęciach. – Media w tym czasie wyrządziły mu wiele krzywdy – wspomina Aleksander Hall. – Zresztą był to mechanizm działający w dwie strony. Ksiądz odczuwał potrzebę występowania, a media, znając jego słabości, nie bacząc na zły stan zdrowia, kiedy nie zawsze ogarniał rzeczywistość, prowokowały go do bulwersujących wypowiedzi – dodaje.

Z pewnością lubił blichtr. Jednocześnie jednak był wielkim jałmużnikiem. Rozdawał żebrakom wszystko, co miał, nikt od niego nie wychodził z pustymi rękoma. Ważne świadectwo o jego postawie dał obecny metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź. Wspominając ubiegłoroczną uroczystość przejścia ks. Jankowskiego na kapłańską emeryturę, powiedział: „Ustawił się rząd gdańskich biedaków z foliowymi torbami, żeby ucałować jego ręce; w tym rzędzie nie było osób, które kiedyś jadły bażanty i kuropatwy na jego plebanii”. – W mojej pamięci, a zapewne wielu z nas, ks. Jankowski pozostanie jako kapelan „Solidarności”, który w latach 80. bardzo nam pomógł w odzyskaniu wolności – mówi Aleksander Hall. Dzisiaj przywracane mu jest należne miejsce w naszej historii.