Święta rodzina

Barbara Gruszka-Zych; GN 42/2019

publikacja 16.11.2019 06:00

Będziemy mieć nową świętą rodzinę. Syn Karol już został wyniesiony na ołtarze. Niebawem rozpocznie się proces beatyfikacyjny jego rodziców: Emilii z domu Kaczorowskiej i Karola Wojtyły.

Emilia z domu Kaczorowska  i Karol Wojtyłowie. Reprodukcja Marek Wachowicz /TVP/PAP Emilia z domu Kaczorowska i Karol Wojtyłowie.

Ze zdjęciem, na którym matka przytula go jako niemowlaka, Jan Paweł II nigdy się nie rozstawał. Nie mówił jednak o niej wiele. Zmarła, kiedy Karol miał 9 lat. O ojcu wspominał często, nawet kilka dni przed swoją śmiercią. Do 20. roku życia zastępował mu oboje rodziców. „Ciężar tych złotych obrączek/ (…) to nie ciężar metalu,/ ale ciężar właściwy człowieka” – mówi bohater dramatu „Przed sklepem jubilera”. Nie wiem, czy zachowały się obrączki rodziców, ale kiedy to pisał, musiał pamiętać, jak błyszczą na ich dłoniach. Wymienili się nimi w Krakowie 10 lutego 1906 roku. On uczył się od rodziców, że: „Po drugiej stronie tych wszystkich miłości, które wypełniają nam życie – jest Miłość” („Przed sklepem jubilera”).

Tu się zaczęło

W Wadowicach z okien wynajmowanego przez małżeństwo Wojtyłów mieszkania w domu Chaima Bałamuta widać było zegar słoneczny na kościele ozdobiony sentencją „Czas ucieka, wieczność czeka”. To przypomnienie sprawiało, że proste domowe gesty nabierały niezwykłego znaczenia. Może dlatego po śmierci żony ojciec Lolka zdecydował, że salon, w którym zmarła, pozostanie na zawsze zamknięty. On, zawodowy wojskowy, który walczył na wojnie, nie był w stanie powiadomić o odejściu matki syna będącego wtedy w szkole. Poprosił o to jego nauczycielkę. W rocznicę śmierci Emilii zabrał Lolka do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie zwykli pielgrzymować. Młodszy od przyszłego papieża Jan Kuś zapamiętał, że spotkał ich w tamtym czasie w parafialnym kościele. „Zobaczyłem starszego pana, nieco pochylonego, z siwą jak gołąbek brodą, prowadzącego za rękę mojego kolegę”.

Ojciec Karola zaraz po pogrzebie przeniósł się do znajdującego się między salonem a kuchnią pokoju syna. Obok jego wąskiego łóżka ustawił swoje i spał przy nim przez dziewięć lat, dopóki obaj w 1938 r. nie przeprowadzili się do Krakowa. Syn wiedział, o czym pisze, kiedy jako papież w „Liście do rodzin” zwracał uwagę, że „rodzina sama jest wielką Bożą tajemnicą”. Tajemnicą było ciche i wierne okazywanie mu miłości przez ojca. Może dlatego w 1939 r. przyszły papież mógł przyznać w wierszu, że kiedy stoi nad grobem matki, panuje w nim wewnętrzny pokój: „Nad Twoją białą mogiłą,/ od lat zamkniętą/ cisza jasna promienieje/ jakby w górę coś wznosiło/ jakby krzepiło nadzieję”. W testamencie zanotował: „W miarę jak zbliża się kres mego ziemskiego życia, wracam pamięcią do jego początku, do moich Rodziców”. Bo przecież „tu, w tym mieście, w Wadowicach wszystko się zaczęto” – mówił dużo wcześniej, 16 czerwca 1999 r., zdradzając najprostszą prawdę o sobie – człowieku, który został papieżem.

Piękna w kapeluszu

„Matkę straciłem jeszcze przed I Komunią św., w wieku 9 lat i dlatego mniej ją pamiętam i mniej jestem świadom jej wkładu w moje wychowanie religijne, a był on z pewnością bardzo duży” – napisał Jan Paweł II w „Darze i Tajemnicy”. Marta Burghardt w „Wadowickich korzeniach” stawia tezę, że od matki papież nauczył się cierpienia. André Frossard w „Portrecie Jana Pawła II” potwierdza: „Swoją matkę znał właściwie wyłącznie jako osobę chorą. (...) Jego wspomnienia o matce są dosyć mgliste; pamięta jednak, że było mu przykro, kiedy raz pojechała do Krakowa bez niego, pewnie po poradę lekarską”.

Emilia przyszła na świat jako piąta z ośmiorga rodzeństwa 26 marca 1884 r. w Krakowie, w mieszczańskiej, rzemieślniczej rodzinie Feliksa Kaczorowskiego, z zawodu siodlarza, i Anny Marii Scholtz, gospodyni domowej. Milena Kindziuk w książce „Matka Papieża” pisze, że w niosących najwięcej informacji na jej temat „Spisach ludności miasta Krakowa” widnieje adnotacja: „język towarzyski” – niemiecki i polski. Oznacza to, że rodzice i dzieci biegle posługiwali się dwoma językami, co nie było takie powszechne. Emilia ukończyła przyklasztorną żeńską szkołę prowadzoną przez Siostry Miłości Bożej. M. Kindziuk, analizując na zdjęciach stroje Emilii, twierdzi, że w ówczesnej przeciętnej rodzinie dziewczęta nie miały tak pięknych fryzur, nakryć głowy, bucików i sukien: „Na jednej z ocalałych fotografii Emilia trzyma torebkę w ręku. Obok matki stoi kilkunastoletni syn Edmund. Ubrana w ciemną, długą, prawdopodobnie podróżną suknię, doskonale wpisuje się w styl epoki przełomu wieków: XIX i XX. (...) Taki strój mogła mieć w tamtych czasach Helena Modrzejewska”. Można sobie wyobrazić, jak zakochany był w swojej pięknej żonie Karol. „Miłość prawdziwa (…) to ta, w której mężczyzna wybiera kobietę, a kobieta mężczyznę nie tylko jako »partnera« życia seksualnego, ale jako osobę, której chce oddać życie” – napisał po latach ich syn w „Miłości i odpowiedzialności”, z pewnością odnosząc się do relacji między rodzicami.

Wojskowy

Emilia, lubiąca nosić kapelusze i suknie z falbanami, tak kochała męża, że pojechała nawet za nim na front. Karol początkowo zajmował się krawiectwem, ale od 1900 r. służył w armii cesarza Franciszka Józefa. Do końca życia był nazywany przez wadowiczan „kapitanem”. Kiedy się pobrali, mieszkał w Krakowie i pracował w kwatermistrzostwie. Do Wadowic małżonkowie przenieśli się prawdopodobnie w 1918 roku.

Karol senior urodził się 18 lipca 1879 r. w Lipniku koło Bielska w rodzinie Macieja i Anny Marii Przeczek. Ukończył szkołę podstawową i trzy klasy gimnazjalne. Z „Kalendarium z życia Karola Wojtyły” opracowanego przez ks. Adama Bonieckiego dowiadujemy się, że powołano go do stacjonującego w Wadowicach 56. Pułku Piechoty hr. Dauna. Po roku awansował na starszego szeregowca i został przeniesiony do Lwowa, gdzie pełnił służbę „nadzoru” w szkole kadetów piechoty. W 1904 r., jako dowódca plutonu, wrócił do macierzystego pułku w Wadowicach i otrzymał awans do stopnia podoficera rachunkowego. W archiwum wojskowym zachowały się zapiski, że „włada językiem polskim i niemieckim w mowie i w piśmie”, bardzo dobrze redaguje „koncepty”, że „ma czystopisy bardzo poprawne” i „szybko pisze na maszynie”. W 1908 r. w rubryce „cechy usposobienia i charakteru” zanotowano: „nadzwyczaj dobrze rozwinięty, prawego charakteru, poważny, dobrze ułożony, skromny, dbały o honor, z silnie rozwiniętym poczuciem obowiązku, bardzo dobroduszny (łagodny) i niezmordowany (pracowity)”.

Kiedy po 12 latach starał się o przeniesienie do cywilnej służby państwowej, wybuchła wojna. Po przełamaniu frontu przez Rosjan Kraków i Wadowice znalazły się w ogniu artyleryjskim. Za zasługi w walce Wojtyła otrzymał Żelazny Krzyż Zasługi z wieńcem. W 1915 r. mianowano go urzędnikiem-aspirantem ewidencji wojskowej; tym samym wszedł w skład korpusu oficerskiego. Wniosek o awans podkreśla m.in. „godne zachowanie Wojtyły w stosunkach pozasłużbowych”. Na podstawie „Roczników Oficerskich” wiadomo, że po odzyskaniu niepodległości był zawodowym porucznikiem zatrudnionym w kancelarii Powiatowej Komendy Uzupełnień w Wadowicach. Ze względu na stan zdrowia w 1927 r. przeszedł w stan spoczynku.

Traceni

„Moralna siła kobiety, jej duchowa moc, wiąże się ze świadomością, że Bóg w jakiś szczególny sposób zawierza jej człowieka” – zapisał w „Mulieris dignitatem” Jan Paweł II. Jego matka zajmowała się domem, dorabiała jako szwaczka, ale przede wszystkim, jakby czując moc tego zawierzenia, poświęciła się dzieciom. Pierwszy na świat przyszedł Edmund – w sierpniu 1906 r. W lipcu 1916 r. urodziła się córeczka, która zmarła po szesnastu godzinach walki z dusznościami. Przedtem matka zdążyła ją ochrzcić wodą. Miała trzydzieści sześć lat, kiedy jesienią 1919 r. znany w Wadowicach ginekolog położnik dr Jan Moskała potwierdził, że jest w ciąży, ale zagrożonej, a na dodatek niebezpiecznej dla jej życia. Zasugerował, że powinna pozbyć się dziecka. Nie posłuchała go i 18 maja 1920 r. około siedemnastej urodziła zdrowego syna. „Zwracam się do kobiet z naglącym wezwaniem: »Pojednajcie ludzi z życiem«” – jej syn w „Evangelium vitae” najlepiej ujął to, co zrobiła matka, decydując się na jego urodzenie. „Rodzenie jest kontynuacją stworzenia” – podkreślał w „Liście do rodzin”. Matka proroczo mówiła, że jeden z synów zostanie lekarzem, a drugi księdzem. Jak wspominał papież, to ona nauczyła go znaku krzyża i pierwszej modlitwy. Zaskoczył Edwarda Gerlicha – laboranta w Solvayu, przyznając, że u nich w domu matka i ojciec czytali dzieciom Pismo Święte. Edmund wybrał medycynę, jednak zaraził się od chorej szkarlatyną i zmarł 4 grudnia 1932 roku. Na biurku papieża leżał stetoskop ukochanego starszego o 14 lat brata.

Sąsiadka Wojtyłów Helena Szczepańska wspominała, że pewnego razu podczas rozmowy Emilia nachyliła się nad wózkiem z małym Lolkiem i powiedziała: „Będzie kiedyś wielkim człowiekiem”. „Wielkim osiągnięciem jest zawsze dostrzegać wartości, których inni nie dostrzegają, i afirmować je. Jeszcze większym jest wydobywanie w drugich wartości, które bez nas by przepadły” – napisał jej syn w liście do Teresy Heydel, świadomy, jaką siłę dostał od matki. Po urodzeniu Lolka Emilia zaczęła chorować. Jak wspominała sąsiadka Maria Janina Kaczorowa, już w roku 1927 martwiła się, że czuje się bezsilna: „Cierpiała na bezwład nóg. W Wadowicach ludzie mówili, że ma coś z kręgosłupem albo z wątrobą”. W słoneczne dni mąż, który przejął opiekę nad domowym gospodarstwem, wynosił ją na leżaku na balkon. Nie zachowały się ani jedna recepta, żaden zapis medyczny dotyczący choroby. Zmarła przy mężu 13 kwietnia 1929 roku. W świadectwie zgonu odnotowano: „zapalenie mięśnia sercowego i niewydolność nerek”. Miała 45 lat, jak jej matka. Może odziedziczyła po niej jakąś wadę serca?

Na kolanach

Kiedy Lolek przybiegł do domu, pocałował zmarłą w policzek. „Nie cierpieliście ani nie cierpicie na próżno: ból przynosi wam dojrzałość w duchu, oczyszcza wasze serca” – powiedział papież do chorych w Rzymie w 1979 roku.

Został z ojcem, który zajął się domem – robił zakupy, posiłki, sprzątał, prał. Odwiedzający ich widzieli, jak szyje, przerabia stare ubrania, ceruje skarpetki. Eugeniusz Mróz, kolega Lolka, opowiadał, że ojciec wpoił synowi zamiłowanie do sportu. Nieraz zastawał ich rozgrywających w domu mecz piłką szmacianką. Syna i jego kolegów pan Wojtyła uczył pływania kajakiem po Skawie, chodził z nimi w góry. Podarował Lolkowi pierwszą parę nart. Znajdował czas, żeby zapoznawać chłopców z historią Polski, uczył ich niemieckiego. Po latach okazało się, jak mocno na życie duchowe papieża wpłynął ten starszy, zajmujący się prozaicznymi zajęciami ojciec. Jan Paweł II lata dzieciństwa nazwał przecież „domowym seminarium”. „Nieraz zdarzało mi się budzić w nocy i wtedy zastawałem mego Ojca na kolanach, tak jak na kolanach widywałem go zawsze w kościele parafialnym” – napisał w „Darze i Tajemnicy”. „Widziałem, jak umiał od siebie wymagać, widziałem, jak klękał do modlitwy. To było najważniejsze w tych latach, które tak wiele znaczą w okresie dojrzewania młodego człowieka. Ojciec, który umiał sam od siebie wymagać, w pewnym sensie nie musiał wymagać od syna. Patrząc na niego, nauczyłem się, że trzeba sobie samemu stawiać wymagania” – zanotował A. Frossard w „Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II”. Dlatego w 1987 r., jako Ojcu Świętemu, łatwiej było mu mobilizować polską młodzież słowami: „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali”. Karol zachęcał Lolka do ministrantury. „Mój ojciec, spostrzegłszy moje niezdyscyplinowanie, powiedział: »Nie jesteś dobrym ministrantem. Nie modlisz się dosyć do Ducha Świętego«. I pokazał mi jakąś modlitwę. (…) Nie zapomniałem jej. Była to ważna lekcja duchowa, trwalsza i silniejsza niż wszystkie, jakie mogłem wyciągnąć w następstwie lektur czy nauczania, które odebrałem. Z jakim przekonaniem mówił do mnie Ojciec! Jeszcze dziś słyszę jego głos” (A. Frossard, „Portret Jana Pawła II”).

Razem z synem przeniósł się do Krakowa. Kiedy w lutym 1941 r. Karol wrócił z pracy w kamieniołomie, znalazł go martwego. Nie mógł sobie darować, że nie był przy jego śmierci. Tak naprawdę jednak ojciec towarzyszył mu do końca. Jak i matka, która także z nim była, choć rzadziej o niej wspominał.

W swojej ulubionej adhortacji „Familiaris consortio” papież przypomniał, że „przyszłość ludzkości idzie przez rodzinę”. On przyszedł do nas ze swojej świętej rodziny.