Sam na sam

Marcin Jakimowicz; GN 42/2019

publikacja 17.11.2019 06:00

Dlaczego Jezus znikał na całe noce? Nie wystarczała Mu dzienna dawka przylgnięcia, bliskości, komunii i relacji z Ojcem? Czy samotność może być dobra?

Sam na sam Jakub Szymczuk /foto gość

Pytano starca Bożego, jaki powinien być ksiądz. I rzekł: „Moim zdaniem samotny przed obliczem Samotnego” – napisał na dziesięciolecie swych ślubów zakonnych dominikanin Krzysztof Pałys. Te słowa mocno we mnie rezonują.

Wiem, wiem, pisanie o tym, że samotność może być dobra, w czasach, gdy socjologowie biją na alarm, że młode pokolenie jest najbardziej samotnym w historii, a w Wielkiej Brytanii powstało Ministerstwo do spraw Samotności, grozi śmiercią lub trwałym kalectwem. A jednak to prawda: w życiu duchowym jest ona dobra. Dlaczego Jezus znikał na całe noce? Nie wystarczała Mu dzienna dawka przylgnięcia, bliskości, komunii i relacji z Ojcem? Widocznie nie, skoro znikał z pola widzenia apostołów, by w mroku przebywać z Nim sam na sam. Wielokrotnie szukał samotności (Łk 6,12; 9,18,28-29; 11,1).

Dla współczesnego świata samotność stała się przekleństwem. Żonglujemy zatrważającymi statystykami, z których wynika, że w co drugim szwedzkim domu mieszka jeden lokator, a Stary Kontynent staje się wyspą samotnych ludzi. „Daily Mail” już przed dekadą alarmował, że nad Tamizą o 140 procent wzrosła sprzedaż naczyń kuchennych przeznaczonych na pojedynczą porcję.

Zdumieni czytamy słowa, które wyśpiewał św. Jan od Krzyża: „W samotności mieszkała i w samotności uwiła swe gniazdo, w samotności ją wodził sam jej Umiłowany, też w samotności raniony miłością”.

Ogień i woda

Czy Bóg jest samotny? I tak, i nie. Przecież On może być jednocześnie Pierwszym i Ostatnim, wszechmocnym, straszliwym Panem zastępów i bezbronnym, ociekającym krwią skazańcem. Pasterz staje się barankiem, pozostając przy tym lwem. Najwyższy przyjmuje za symbol żyjącą na dnie rybę. Jego Ducha określają symbole wody i… ognia. Łączy w sobie przeciwności. Nie jest samotny, bo tworzy idealną wspólnotę. Tak przedstawia się już na pierwszej stronie Biblii. W oryginale Księgi Rodzaju w zdaniu: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” tekst hebrajski zawiera słowo Elohim, czyli rzeczownik… w liczbie mnogiej! Nie „Bóg”, ale „Bogowie”? Nie. Jeden Bóg w trzech osobach. Ten, który ma prawo powiedzieć: „Uczyńmy człowieka podobnego nam”, tworzy idealną wspólnotę. Przez całą wieczność Ojciec oddaje się Synowi, a Ten odpowiada Mu w Duchu Świętym tym samym. Żadna z trzech Osób Trójcy nie żyje tylko dla siebie.

Wracanie do domu

Nie jest samotny. I jednocześnie jest, bo desperacko szuka relacji ze swym stworzeniem. Szuka człowieka. Czym jest radość, gdy nie ma drugiej osoby, z którą można się cieszyć? „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń” – woła przez Ozeasza (Oz 6,6). Ma wszystko, „do Niego należy ziemia i wszystko, co ją napełnia”, i jednocześnie tęskni. W Biblii określany jest jako echad, a słowo to można przetłumaczyć nie tylko jako „jedyny”, ale i „samotny”.

Znakomicie obrazuje to midrasz, który od wielu lat robi na mnie ogromne wrażenie. „Pewnego dnia rabbi Baruch szukał sposobu, aby wyjaśnić, że Bóg jest towarzyszem wygnania, kimś samotnym, nierozpoznanym przez ludzi” – czytam w „Szalonej miłości Boga” Paula Evdokimova. „Pewnego dnia wnuk rabbiego grał w chowanego z innym małym chłopcem. Chował się, ale inny nie chciał go szukać i odszedł. Dziecko poszło z płaczem poskarżyć się dziadkowi. Wówczas, również z oczyma pełnymi łez, rabbi Baruch wykrzyknął: »Bóg mówi to samo: chowam się, ale nikt nie przychodzi mnie szukać«”.

− Warto rozgraniczyć dwa pojęcia: samotności i osamotnienia – wyjaśnia siostra Bogna Młynarz, doktor teologii duchowości. – Osamotnienie to stan izolacji, zawsze zły. Bóg w Trójcy, Bóg, który stał się człowiekiem, by być bliżej nas, jest Bogiem relacji. Gdybym miała określić jednym słowem chrześcijaństwo, użyłabym słowa „relacja”. Jesteśmy stworzeni do relacji i poczucie odłączenia od innych jest dla nas destrukcyjne. Natomiast samotność, która jest potrzebna w życiu duchowym, nie jest izolacją, ale… formą relacji. Jest czasem przebywania z Bogiem i z samym sobą. Paradoksalnie to właśnie umiejętność trwania w ciszy, z samym sobą, z Bogiem, sprawia, że jesteśmy bardziej otwarci na relacje z ludźmi. Jeśli potrafisz odnaleźć Boga w swoim wnętrzu, przebywać z Nim, usłyszeć własne serce, uczucia, a to właśnie dzieje się w dobrej samotności, wracasz do ludzi bardziej pogodzony ze sobą, pełen miłości i otwarty. Bez samotności tracisz kontakt ze sobą, żyjesz jedynie na zewnątrz, w coraz większym niepokoju, bo biegasz, szukając tego, co masz wewnątrz: Boga, który mieszka w tobie. Dla mnie powracanie w samotności do własnej duszy, do Boga, który jest tam obecny, jest jak wracanie do domu. Odnajduję tam mój środek ciężkości, a dzięki temu – równowagę.

Bez zamienników

Co dla zakonnika, który ruszył na misje na Czarny Kontynent, było najtrudniejsze? – zapytałem przed miesiącem o. Piotra Dąbka z Ugandy: – Samotność – odpowiedział franciszkanin. – Doświadczamy jej w każdym rodzaju powołania, ale nigdy nie spotkałem się z nią na taką skalę wcześniej. Mam na myśli samotność, która jest niezależna od stanu, wieku, doświadczenia zawodowego, statusu społecznego, płci i tego, ile osób masz we wspólnocie życia. Chodzi mi o samotność jako ciszę, w której przychodzą pytania o sens tego, co robisz i jak żyjesz; która odziera cię z autoprezentacyjnych masek i ostatecznie otwiera na obecność Tego, który ukochał cię do końca. I teraz decyzja: wchodzisz w to czy szukasz zamienników?

„Ostatecznie zawsze stajemy przed Bogiem w samotności. Słowa pochodzące od pierwszych pustelników na pustyni egipskiej, którym św. Augustyn nadał nowe znaczenie, a które w nowszych czasach zostały wypowiedziane przez kard. Newmana: »Bóg i moja dusza, poza tym nic«, obowiązują i tu” − wyjaśnia Romano Guardini. „Modlitwa dokonuje się w wewnętrznej i świętej samotności. Ludzie nie stoją przed Bogiem tuzinami, lecz każdy jest dla Boga takim, jakby istniał tylko on sam. Swój ostateczny wyraz ten związek znajduje w cudownych słowach Apokalipsy: »Zwycięzcy dam manny ukrytej i dam mu biały kamyk, a na kamyku wpisane imię nowe, którego nikt nie zna oprócz tego, kto [je] otrzymuje« (Ap 2,17)”.

Lew ściśnięty kratą

„Jak zdefiniować duchowość trapistów?” – zastanawia się o. Michał Zioło w książce „Po co światu mnich?”. „Chodzi o naśladowanie Chrystusa ubogiego, samotnego i mieszkającego z apostołami. Kiedy ktoś nie chce być samotny, to i tak musi być samotny. Trzeba przejść przez to doświadczenie, by zrozumieć, po co się tu jest. W samotności Pan Bóg daje nam doświadczenie konfrontacji z samym sobą, pokazując, że życie dla wspólnoty może być też formą ucieczki od siebie. Tymczasem życie monastyczne polega również na byciu przypartym do muru, by dać nam szczepionkę. Użyję porównania do obrazu lwa w klatce, który musi przyjąć lekarstwo. Najpierw dodają je do mięsa, ale on to wypluwa. Potem na kiju, ale on gryzie w rękę. Kuszą go słodkim, ale on nie chce. W końcu najeżdża na niego krata, która go dociska do ściany tak, że w efekcie leży rozpłaszczony i unieruchomiony. Podchodzi do niego lekarz, podaje szczepionkę i potem go uwalniają. Widziałem na filmie. Kratą w naszym wypadku jest samotność. Żeby nas zaszczepić szczepionką Pana Boga. Szczepionka M, czyli miłość. Kiedy jesteśmy samotni, to pierwszy raz mamy szansę usłyszeć coś od Pana Boga. Oczywiście jest też zła samotność. Uciekamy wtedy od ludzi z nadzieją, że przyniesie nam to ulgę. Chcemy się odseparować od problemów i tak bardzo się skupiamy na odcięciu od świata, że każdy szelest doprowadza nas do szału. I nigdy nie jest wystarczająco cicho, żebyśmy mogli to zaakceptować. Dzieje się tak, bo nie opuściliśmy tłumu, który jest w nas. Nie da się bez przerwy uciekać od ludzi, izolować we własnym egoizmie i dialogować ze sobą albo z wiewiórką. Prawdziwa samotność to przestrzeń, którą mam w sobie. Należy ją zagospodarować i zaakceptować. Ona domaga się obecności Boga. U nas się mówi, zresztą bardzo słusznie, że mnich nie szuka samotności, bo samotność już go znalazła. Samotność jest czymś bardzo dobrym, choć ogromnie trudnym środkiem spotkania z Panem Bogiem. Wcześniej czy później każdy z nas jej doświadczy, tak jesteśmy stworzeni. Spotkanie z Panem Bogiem musi się odbyć sam na sam. Bo, niestety, często wpadamy w pułapkę relacji z drugim człowiekiem, która w naszej ocenie nas zaspokoi. A tak nie będzie”.

„Modlitwa szuka samotności” − nie ma wątpliwości dr Johannes Hartl z Domu Modlitwy w Augsburgu. „Bycie samemu ze sobą jest takie trudne. Co wydarza się, kiedy nic się nie dzieje? Najczęściej szukamy sobie wówczas jakiegoś zajęcia” – opowiada Johannes Hartl. „Włożyć pizzę do piekarnika, zająć się porządkami, napisać maila czy po prostu włączyć telewizję. Cisza i NIC to stany, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni. Zawsze można nałożyć słuchawki na uszy. Zawsze można zajrzeć na Facebooka. Zawsze można do kogoś zadzwonić. Ale właściwie dlaczego? Czy chodzi o strach przed ciszą i samotnością? Co by w tym było złego, gdyby tak wejść w NIC? Co by się wtedy stało? Większość ludzi spędza całe swoje życie, uciekając przed tym NIC, które zaskakuje ich w chwilach samotności i kiedy nie mają co robić. Są nauczeni, by w takich sytuacjach jak najszybciej coś włączyć, zjeść, wypić, obejrzeć lub zrobić, byle tylko nie zatrzymać się w swoim spokoju. Byle tylko uciec. Problem polega na tym, że NIC i samotność i tak wcześniej czy później nas dopadnie”.

A wówczas zachwyceni powtórzymy za Benedyktem XVI: „Jeśli nikt mnie już więcej nie słucha, Bóg mnie jeszcze słucha”.