Wyproszone na Różańcu

Agata Puścikowska; GN 41/2019

publikacja 12.11.2019 06:00

Dla byłych narkomanów i wszystkich tych, którzy wolą pasje od używek…

Siostra Jolanta Glapka na placu budowy Młodzieżowego Centrum Rozwoju Artystycznego i Duchowego (2018 rok). Henryk Przondziono /foto gość Siostra Jolanta Glapka na placu budowy Młodzieżowego Centrum Rozwoju Artystycznego i Duchowego (2018 rok).

Mija 10 lat, od kiedy s. Jolanta Glapka rozpoczęła budowę wielkiego centrum profilaktyki uzależnień. Rozpoczęła i… skończyła, bo 2 października oficjalnie zostało otwarte. Młodzieżowe Centrum Rozwoju Artystycznego i Duchowego to miejsce, w którym osoby po terapii narkotykowej mają swoje miejsce do życia: bezpieczny hostel. A młodzież zyskała punkt oparcia, zajęcia i grupy, w których może rozwijać pasje. Pasje bowiem są silniejsze niż narkotyki. To najlepsza profilaktyka uzależnień.

Aż 10 lat…

Dekada. Dużo to czy mało, by zbudować ośrodek, który kosztował ok. 10 mln zł? – Sądziłam, że uda się szybciej oddać centrum do użytku, nie planowałam tak długo ciągnących się prac. Bo kto planuje? – śmieje się s. Jolanta Glapka. – Ale w końcu udało się.

Początki były trudne. 10 lat temu mało kto słyszał o zakonnicach tak aktywnie działających i podejmujących wielomilionowe inwestycje. Poza tym chodziło o pomoc dla narkomanów, co mogło wywoływać kontrowersje i pytania. Lub komentarze: „przecież sami sobie winni”. – Ludzie czasem pukali się w głowę i nie bardzo wierzyli. Może też nie sprawiałam wrażenia aż tak konsekwentnej i, gdy trzeba, umiejącej zawalczyć o każdy grosz. Nie wszyscy widzieli potrzebę wspierania dzieła pomocowego skierowanego właśnie na profilaktykę.

Jak więc skromna zakonnica zebrała 10 mln zł? Siostra Jolanta przyznaje, że wiedzę i doświadczenie zdobywała wraz z budową i latami. – Nie miałam pojęcia o profesjonalnych zbiórkach, budowie, całej tej organizacji. Otaczali mnie jednak wspaniali ludzie, którym ufałam i którzy działali. Wspierały siostry ze zgromadzenia. Udało się też stworzyć dobrze funkcjonujący zespół, a wspomagały nas wolontariacko dziesiątki osób. Dlatego mury rosły i w końcu centrum działa – cieszy się s. Jolanta.

A że nie święci garnki lepią, to i zakonnica może zbudować centrum profilaktyki uzależnień. – Wszystkiego się można nauczyć, ale przyznam, że gdybym miała tę wiedzę, którą mam teraz, byłoby mi łatwiej. Teraz po prostu do intuicji, przekonania o słuszności działania i konieczności budowy dołączył profesjonalizm.

Więc dom powstał trochę dzięki łasce, a trochę dzięki wiedzy. I sprawdziło się siostry intuicyjne przekonanie, że na świecie jest wiele dobrych ludzi, którzy chcą pomagać i wspierać dzieła charytatywne. Trzeba tylko do nich dotrzeć i zachęcić do wsparcia konkretnej inicjatywy.

Cuda też były

Siostra Jolanta jest o tym przekonana. – Dla mnie cudem była sytuacja, gdy po zbudowaniu parteru, kiedy wszystko stanęło w martwym punkcie i zaczęło dziać się nieprzyjemnie, bo budowa niszczała, otrzymaliśmy niesamowitą pomoc. W ciężkim strapieniu rozpoczęliśmy nowennę do matki Józefy Menendez, prosząc o ratunek. Jednocześnie oczywiście działałam: pisałam, dzwoniłam, prosiłam. W jednym z listów poprosiłam Fundację Rodziny Waksmundzkich o pożyczkę… Dokładnie ostatniego dnia nowenny przyszła odpowiedź: nie pożyczą, lecz… zbudują całe piętro. Tak się stało. Pamiętam, że latałam z radości od kaplicy do komputera sprawdzać, czy to prawda. Od tego czasu sługa Boża Józefa jest (duchowo) w zarządzie Fundacji Pasja Życia. Cudami bywały i takie sytuacje, gdy nie musiałam się starać, a coś „nagle” przychodziło i pozwalało kontynuować budowę: na przykład cegły od wujka jednej z naszych sióstr – opowiada s. Glapka.

Jednak cuda cudami. A na co dzień po prostu s. Jola i osoby z fundacji ciężko pracowały. Jak mówi – mimo czasem skrajnego zmęczenia ani razu nie straciła nadziei, nie załamała się. Jak przystało na taterniczkę, którą s. Jolanta jest od młodości. Z rakami i czekanem, gdy niebezpiecznie, ale zawsze do przodu – to jej dewiza.

– Niepowodzenia prowokują mnie do większego działania. Podobnie gdy ktoś patrzy na to, co robię, z odrobiną sceptycyzmu. Wtedy myślę sobie: „no to jeszcze zobaczysz” – śmieje się s. Jolanta. – Kiedy dostaliśmy teren pod budowę centrum od miasta Legionowa, pewna pani zapytała: „ale z czego to siostra zbuduje”? Odparłam, dość oszołomiona, w emocjach, że będziemy piekli ciasteczka i sprzedawali na festynach. Oczywiście to był skrót myślowy i, przyznam, mogło zabrzmieć dość niefrasobliwie. W tej samej chwili zobaczyłam więc w oczach mojej rozmówczyni mieszaninę politowania z niedowierzaniem, a w myślach słyszałam pytanie: „jak ta szalona zakonnica to sobie wyobraża”? Pani natomiast wycedziła przez zęby: „no ze sprzedaży rogalików to raczej się siostrze nie uda”.

Te oczy i wyraz twarzy wiele lat siostrę… mobilizowały. Oczywiście nie do pieczenia rogalików, lecz do wszelakich aktywności. Centrum powstało z przeróżnych zbiórek, dziesiątków aktywności i dzięki ofiarodawcom z całego niemal świata.

Skąd siły?

Praca non stop. Momenty trudne. Więc skąd brać energię i siłę do dalszej walki? – Wiem, że to banalnie może zabrzmieć w ustach zakonnicy, ale po prostu z modlitwy. Z powierzenia się Matce Bożej, z modlitwy na różańcu. Wszyscy w fundacji wisieliśmy niemal na różańcu, modliły się na nim także siostry z mojego zgromadzenia w intencji centrum. A teraz podopieczni, którzy już pracują i mieszkają w hostelu, nie rozstają się z różańcem. Mówią, że bez niego nie daliby rady pracować i trzeźwo żyć. Motywację znajdowaliśmy więc w modlitwie, ale i w drugim, potrzebującym człowieku.

Mieszkańcy centrum tworzą wspólnotę. Razem przygotowują posiłki, modlą się, żyją jak w rodzinie. Jest tu wspólna kuchnia, wspólne sprzątanie, dobra kawa z kawiarni Cafe Pasja (otwartej dla wszystkich chętnych). – Żałuję tylko, że dopiero teraz w niewykończonej (bo nie mamy pieniędzy na wykończenie) kaplicy będzie Najświętszy Sakrament. Wcześniej nie wprowadzaliśmy do kaplicy Pana Jezusa, bo był bałagan, bo wydawało mi się, że to niegodnie. To był błąd. Jezus powinien być z nami nawet wtedy, gdy wokół trwała budowa. On zawsze przecież był i jest z wykluczonymi… – mówi s. Jolanta.

W Młodzieżowym Centrum Rozwoju Artystycznego i Duchowego znajdują schronienie trzeźwiejący narkomani, ale na różne zajęcia przychodzi też młodzież. Wybuchowe to i nieco ekstremalne połączenie – mogłoby się wydawać. – Każdy u nas ma własne miejsce. Już działa hostel dla osób, które po terapii chcą zmienić swoje życie i nie zamierzają wracać do dawnego świata. Natomiast młodzież ma własne zajęcia, szeroko rozumianą profilaktykę. Stawiamy na rozwój talentów, uczymy np. programowania. Prowadzimy też punkt konsultacyjny dla dzieci i młodzieży, bo coraz wyraźniej widać, że potrzebne jest im wsparcie psychologiczne i psychiatryczne. Gdy 10 lat temu zaczynałam budowę, świat był jednak nieco inny. Obecnie wciąż stajemy przed nowymi problemami, technologia sprawia, że trzeba mieć się na baczności i reagować na pojawiające się zjawiska. Młodzież naprawdę potrzebuje wszechstronnego wsparcia...

Nowe cele?

Ostatnio coraz częściej mówi się o przemocy, w tym przemocy seksualnej. Czy ofiary będą mogły również liczyć na pomoc w centrum? – Zawsze pracowałam z ludźmi, którzy byli ofiarami przemocy. Wiele osób uzależnionych doświadczyło różnorakiej przemocy w młodości. Jeśli chodzi o przemoc seksualną, to coraz poważniej myślimy o konieczności pomocy ofiarom. Są wśród nas specjaliści wysokiej klasy, są psycholożki – otwarte, mądre siostry zakonne. Może to będzie również nasza droga na przyszłość, bo ofiary wciąż bywają traktowane lekceważąco i nie mają odwagi mówić o problemie lub nie znajdują profesjonalnego wsparcia, takiego, które udzielane jest w atmosferze zaufania, bezpieczeństwa, bez szumu medialnego, przy nastawieniu, że wszyscy kochamy Kościół, chociaż czasem ludzie Kościoła zawodzą…