Siostry zza wielkiego muru

Franciszek Kucharczak; GN 41/2019

publikacja 13.11.2019 06:00

Zakonnice z Chin to w Polsce rzadki widok. W Chinach… jeszcze rzadszy.

Zakonnice z Chin w Polsce: „Czujemy się tu takie wolne”. Roman Koszowski /Foto Gość Zakonnice z Chin w Polsce: „Czujemy się tu takie wolne”.

Którejś nocy siostra Limei* miała wyrazisty sen. Biegła, czując, że ktoś chce ją zabić. Nagle ujrzała przed sobą trzy osoby. Wysoka postać w środku powiedziała: „Nie wolno jej zabić, ona należy do mnie”. Sen utkwił jej w pamięci. Miała wtedy 16 lat, a Chiny po roku 1980 nieco łagodziły swoją politykę po koszmarze rewolucji kulturalnej. Zaczęła myśleć o Chrystusie, o którym wcześniej tylko się szeptało. Coraz częściej się modliła. Gdy w ręce wpadł jej jakiś tekst religijny, czytała go łapczywie i przepisywała. Pewnego dnia zrozumiała, że Jezus ją woła. Poszła do zakonu, jest w nim już ćwierć wieku. Być zakonnicą w Chinach to nie to samo co w Polsce. Tam oznacza to życie nieomal tułacze, wśród prześladowań i w ciągłej niepewności w obliczu zmiennej, ale z zasady nieprzychylnej polityki władz.

Ale tu wolność

Klasztor jezuitów w Starej Wsi na Podkarpaciu. Duża sala na drugim piętrze, pełna regałów z książkami. Przy stolikach pół setki kobiet, wszystkie skośnookie i czarnowłose. Niektóre w habitach. Notują, stawiając w zeszytach dziwne znaczki. – Każda siostra zakonna jest zaproszona, żeby być matką – mówi stojący przy tablicy jezuita. Wyjaśnia, że chodzi o duchowe macierzyństwo. – Żadna siostra nie powinna być starą panną – kontynuuje. Siedzący przy stoliku młody chiński ksiądz tłumaczy. Chyba trafnie oddał termin „stara panna”, bo kobiety wybuchają śmiechem.

– To zakonnice z 39 zgromadzeń zakonnych w Chinach – wyjaśnia s. Aleksandra Huf ze Zgromadzenia Misyjnego Sióstr Służebnic Ducha Świętego (werbistek). Misjonarka, którą Chinki nazwały „Hu-mama”, reprezentuje Stowarzyszenie Sinicum im. Michała Boyma SJ, zajmujące się pomocą Kościołowi w Chinach. Stowarzyszenie zaprosiło siostry do Polski na miesięczny kurs dla formatorek z Chin, organizowany przez Szkołę Formatorów w Krakowie pod patronatem Ignatianum. To pierwszy etap. Bierze w nim udział 49 sióstr z 25 chińskich prowincji. Gdy odwiedzamy je pod koniec września, zakonnice zwiedziły już kawałek Polski. Są zachwycone naszym krajem. Wiele z nich podkreśla pobożność Polaków. – Jestem zaskoczona widokiem dzieci, które przychodzą z rodzicami i przez całą Mszę są spokojne. Jak wy to robicie? – dziwi się siostra Mei.

– Czuję się tu taka wolna, wyzwolona – uśmiecha się promiennie siostra Liyuan. – W Chinach tak nie jest. Tam zwykle się boję – przyznaje, poważniejąc.

Wierzę!

Siostry na kursie w Polsce pochodzą z różnych środowisk. Część jest związana z Kościołem „oficjalnym”, a część z „podziemnym”. – To skomplikowana kwestia, trudna do zrozumienia dla osób z zewnątrz – tłumaczy s. Aleksandra, która zna tamtejszą sytuację m.in. z własnego doświadczenia. Przyznaje, że list Franciszka do katolików chińskich, w którym papież zaapelował o przezwyciężenie podziałów, na razie nie spowodował zmniejszenia napięć. Chińskie władze też nie łagodzą kursu. – Mówi się o porozumieniu, ale działalność Kościoła jest kontrolowana i ograniczana. W niektórych regionach zamyka się kościoły (pod różnymi pretekstami), niszczy się symbole religijne, dzieci mają zakaz wstępu do kościoła – wylicza s. Aleksandra. – Owszem, widywałam tam na Mszach wiele dzieci, ale teraz władze przykręcają śrubę, egzekwując obowiązujący wcześniej przepis. I wszyscy mogą zostać ukarani, czy rodzice, czy ksiądz, który przyjmuje dzieci na terenie swojej parafii – opowiada.

Nie znaczy to, że tamtejsi katolicy się poddają. Misjonarka widziała, jak w tym roku któregoś majowego wieczoru pod nowy, przed rokiem poświęcony kościół w Handan podjechały dźwigi. Robotnicy zdjęli z wieży krzyż, a potem zburzyli jeszcze część wieży. – To był przejmujący obraz. Wciąż widzę światła dźwigów w mroku i słyszę szczęk pracujących maszyn. Następnego dnia byłam na porannej Mszy w innym kościele wraz z 50 chłopakami w wieku gimnazjalnym. Ksiądz, przygnębiony zdarzeniem, opowiedział, co się stało, dodając: „Wiecie, że jesteście tu nielegalnie, że nie wolno wam tu być”. Chłopcy odpowiedzieli: „Wiemy”. Na to ksiądz: „A gdyby przyszedł ktoś i zapytał cię, czy wierzysz w Jezusa, co byś odpowiedział?”. Na to jeden z chłopców, taki mały, krzyknął: „Wierzę!”. Aż mi serce zadrżało, gdy to zobaczyłam. A potem ten ksiądz jeszcze mówił: „Choćby zabronili wam chodzić do kościoła i poniszczyli krzyże, nie możecie pozwolić wyrwać sobie wiary z serca” – wspomina s. Aleksandra. – Tak tam wygląda „katecheza dla gimnazjalistów”: młodzi chrześcijanie są wychowywani do dawania świadectwa pomimo trudności – opowiada z uznaniem.

Ten kapłan zawiózł potem s. Aleksandrę do swojego domu rodzinnego. – Dom składający się z jednego pomieszczenia, zamiast podłogi klepisko, warunki bardzo prymitywne. Ale ten żar w oczach dziadka i babci! Dziadek, 94 lata, codziennie odmawia cały Różaniec, cztery części. A babcia powiedziała, że modli się i cały czas przygotowuje do śmierci. Mówiła, że już jej nic nie interesuje, tylko niebo. „Ja chcę iść do nieba” – powtarzała z ogromnym przekonaniem i radością. Doczekała się: zmarła kilka dni po naszej wizycie. To tacy ludzie przechowali wiarę podczas rewolucji kulturalnej i przekazali ją kolejnym pokoleniom. Teraz ich wnuk jest księdzem – uśmiecha się zakonnica.

Płakali jeden dzień

Siostry, z którymi rozmawiamy, podkreślają kluczową rolę rodziny w przekazywaniu wiary w Chinach. Prawie wszystkie mówią, że powołanie zrodziło się w ich katolickich domach. Nie znaczy to, że rodzinom jest łatwo przyjąć decyzję dzieci. – Gdy mój brat poszedł do seminarium, rodzice płakali trzy dni – mówi siostra Aixin. – Gdy ja poszłam do zakonu, płakali jeden dzień – śmieje się. Dodaje, że ma jeszcze jedną siostrę… i ona też chce iść do zakonu. W ogóle wioska, z której pochodzi, jest nadzwyczajna. Mieszka tam 150 katolików i z tego środowiska wyszło trzech kleryków i jedna zakonnica – czyli ona. Jej zgromadzenie liczy 48 sióstr, jest też jedna postulantka. Ponieważ należą do Kościoła oficjalnego, do niedawna mogły prowadzić przedszkole – ale w tym roku władze odebrały im tę możliwość. Na razie prowadzą jeszcze dom starców. Mają tam kaplicę i tylko tam widnieje niewielki krzyż – na tabernakulum. W innych miejscach nie wolno eksponować symboli wiary ani prowadzić „religijnej agitacji”.

Czasem rodzice opierają się, gdy córki chcą pójść do zakonu. Bywa, że boją się, mając w pamięci czasy, gdy katolicy byli bici i zabijani. Siostra Mei musiała długo czekać, aż mama i tata zmiękną. Po kilkunastu latach poszła do zgromadzenia. Łatwo nie było. Często z siostrami zmieniały mieszkania, nie mogły też legalnie ewangelizować. – Ale ludzie wiedzą, że ja żyję dla miłości Jezusa i tę miłość chcę im okazywać – uśmiecha się.

Siostra Xia zapragnęła pójść do zakonu, gdy spotkała siostry mieszkające niedaleko jej wioski. Gdy miała 15 lat, była na pielgrzymce w sanktuarium maryjnym. Tam upadła na kolana i przed figurą Maryi zwierzyła się ze swojego pragnienia. Matka Boża poprowadziła ją do zgromadzenia. Teraz i ona uczestniczy w trudach życia dla Ewangelii. Jej zgromadzenie miało „dom generalny” nad chlewnią dla świń, ale i to lokum straciło. Zakonnice jednak modlą się – a tego nikt im nie zdoła zabronić. Spotykają się też w ramach swojej formacji, słuchają wykładów w wynajmowanych lokalach.

Przebije się

– Religijność chińska jest bardzo tradycyjna w naszym rozumieniu. Dużo recytowanych głośno modlitw, pielgrzymek – zauważa s. Aleksandra. Zaznacza jednak, że nowsze formy religijności też się dobrze przyjmują. Od pewnego czasu rozwija się tam Ruch Światło–Życie. – Namiot spotkania, czytanie Pisma Świętego, dzielenie się nim. To jest dla tamtejszych ludzi ogromnie ważne, są bardzo chłonni – opowiada misjonarka. Dodaje, że ludzie, którzy przeszli formację oazową w Polsce, prowadzą tam w parafiach kursy rekolekcji oazowych dostosowane do ich możliwości.

Czy to wszystko daje nadzieję, że Ewangelia w Chinach się przebije? – Przebije się – mówi stanowczo s. Aleksandra. Zwraca uwagę na statystyki sprzed czasów rewolucji kulturalnej, które wykazywały 3 mln katolików w Chinach. – Później nastał komunizm, który, jak się wydawało, totalnie zniszczył Kościół od strony personalnej i materialnej. Tymczasem okazało się, że teraz katolików jest tam około 14 mln. Wiara przetrwała w sercach ludzi. Chociaż zniszczono struktury, rodziny przechowały skarb wiary. Gdy wróciło trochę wolności, wiara wyszła na jaw – zwraca uwagę. I dodaje: – Kościół w Chinach potrzebuje naszej modlitwy. To ważne. O nią też wszystkich prosimy!

Siostry z Chin również bardzo dziękują za modlitwę i są umocnione faktem, że Kościół w dalekiej Polsce o nich pamięta.