Bogaci płacą więcej

GN 41/2019

publikacja 09.11.2019 06:00

O wzorcowym chorale, liturgii jako podatku od luksusu i o nowoczesności (nie)pogodzonej z tradycją opowiada Marcel Pérès.

Bogaci płacą więcej Henryk Przondziono /Foto Gość

Jacek Dziedzina: Papież Franciszek powiedział, że dzięki muzyce liturgicznej „ludzie czują się pociągani przez piękno, które jest odtrutką dla przeciętności”. Pan, wchodząc do kościołów, ma zawsze takie doświadczenie?

Marcel Pérès: To pewien ideał, ale niestety, nie zawsze można tego doświadczyć.

Profesjonalista ma trudniej, bo zawsze będzie miał przekonanie, że zrobiłby to lepiej.

(śmiech) Staram się być krytyczny konstruktywnie. Próbowałem kiedyś przeanalizować, co stało się z muzyką liturgiczną między XIX a XX wiekiem. I pierwszy wniosek jest taki, że porzuciliśmy w Kościele katolickim tradycyjne śpiewy liturgiczne. Oczywiście wszystko zależy od kraju. Na przykład w Polsce cały czas śpiewa się stare pieśni. Tutaj jest dużo śpiewów ludowych, one są ciągle popularne. W innych krajach ta tradycja zanikła. Są wyjątki we Włoszech, gdzie różne bractwa śpiewają takie pieśni. Co się stało z tą tradycją? Wydaje się, że po Soborze Watykańskim II nastąpiło jakieś nieporozumienie. Dla wielu osób był to koniec śpiewu po łacinie.

A przecież teksty soborowe wyraźnie zachęcają do kultywowania tradycyjnego śpiewu Kościoła.

Więcej, to pierwszy sobór, który potwierdza, że łacina jest oficjalnym językiem Kościoła. To też pierwszy sobór, który mówi, że wszystkie skarby Kościoła muszą być zachowane i kultywowane. Zamiarem soboru było umieszczenie śpiewu łacińskiego w centrum. To również pierwszy sobór, który otworzył się na liturgie wschodnie – uznano, że musimy się dużo nauczyć od wschodnich tradycji. Moja praca to nie tylko próba pokazania tego, co się stało z liturgią przez te wszystkie lata, ale też praktyka śpiewu liturgicznego. Mam taką jego wizję, która jest odseparowana od dzisiejszych problemów. Bo siłą liturgii Kościoła jest to, że jest ponadczasowa. Musimy wiele się nauczyć od chrześcijan z wszystkich wieków. A pod koniec XX wieku zapanowała jakaś skleroza liturgiczna. Trzeba więc otworzyć się na minione stulecia.

„Bogu należy się to, co najlepsze” – mówi Franciszek i wskazuje chorał gregoriański jako doskonały wzór muzyki liturgicznej.

Bo chorał łączy nas z pierwszym tysiącleciem chrześcijaństwa. Ten okres jest ważny także dla Kościoła prawosławnego, mamy z nim w tym czasie wspólne dziedzictwo teologiczne, liturgiczne i duchowe.

Papież w tym samym przemówieniu dodał jednak, że ważne jest, by „muzyka liturgiczna była powszechna, aby wszyscy mogli ją pojąć i w niej uczestniczyć”. Tymczasem chorał wydaje się zbyt elitarny, za trudny dla większości uczestników liturgii.

Myślę, że trzeba na nowo zrozumieć pierwotny sens słowa „liturgia”. W starożytnej Grecji oznaczało to podatek dla najbogatszych obywateli. Jeśli ktoś dał za mało, a ludzie wiedzieli, że jest bogaty, to był wyśmiany. Należało płacić podatek na rzecz miasta, aby się rozwijało. Pierwsi chrześcijanie zapożyczyli sobie to słowo i mieli w głowach, że również muszą dać jak najwięcej. Bo ludzie ochrzczeni byli najbogatsi w sensie duchowym. Chrzest oznacza, że jesteśmy najbogatsi, bo mamy wszystko. Ten „podatek”, który mamy z tego tytułu płacić, nie jest określony, ale wiemy, że powinniśmy dać z siebie jak najwięcej. Popatrzmy na katedry, kościoły, które zostały wybudowane w dawnych wiekach – przecież ci ludzie mieli w głowach to, że muszą dać z siebie jak najwięcej. Trzeba zawsze szukać tego, co najlepiej możemy zrobić. Dziś często rozdziela się religię i kulturę, a dla naszych przodków to była jedna całość. Właściwie należy powiedzieć, że to liturgia stworzyła cywilizację zachodnią. Gdy Hiszpanie przywędrowali do Ameryki Południowej, to pierwszą rzeczą, jaką zrobili, była budowa kościołów. I wracając do chorału – może i jest obawa, że to trochę zbyt elitarne, ale kultywując ten śpiew, niejako płacimy „podatek”, dajemy innym to bogactwo, dajemy z siebie to, co najlepsze.

Każda epoka daje coś, co jest jej bogactwem. Kiedyś to był chorał, ale mamy też późniejsze tradycje muzyki liturgicznej, nieraz bardziej przystępnej, jak chce papież, dla wiernych.

Tyle tylko, że nawet jeśli w późniejszych wiekach tworzono nową muzykę, inne style, to ludzie i tak potrafili wykonywać chorał w dużo większym stopniu niż obecnie. Trzeba też sprecyzować, co właściwie mamy na myśli, gdy mówimy o chorale. Dzisiaj najczęściej rozumie się pod tym pojęciem takie jego wykonanie, które ukształtowało się na początku XX wieku, a które miało ślady reform papieża Piusa X. Ale trzeba iść głębiej, cofnąć się bardziej w czasie. Są też takie edycje chorału, o których zapomnieliśmy, np. chorał starorzymski. Paradoks tej nazwy polega na tym, że aktualnie w Rzymie nikt nie śpiewa chorału w taki sposób. (śmiech) Ten śpiew jest bardzo ważny, bo po pierwsze jest z Rzymu, po drugie łączy nas z Kościołami wschodnimi. To nasze wspólne dziedzictwo sprzed schizmy. Trzeba nie tylko umieć śpiewać, ale też rozumieć, jak ten śpiew może nas połączyć ze starą liturgią.

Muzyka liturgiczna jako nośnik pamięci?

To pierwsza funkcja śpiewu liturgicznego. Po ostatnim soborze trochę odcięto nas od tej pamięci.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że przyjęcie bardziej współczesnych form w liturgii oddaliło wiernych od jej ponadczasowego wymiaru. Ale przecież chorał gregoriański też był echem swojej epoki. Czy współczesna epoka nie powinna mieć własnego odbicia w liturgii? Łatwo przecież pielęgnowanie chorału zamienić w jakiś rodzaj muzealnictwa.

Problem polega na tym, że owa współczesność, nowoczesność jest wszędzie. Z tego powodu człowiek nie ma do niej dystansu. Jaka jest rola Kościoła w tym wszystkim? Czy Kościół też ma być tak samo nowoczesny? Czy jest taki wymiar w człowieku, który jest ponad tą nowoczesnością? Liturgia, tradycyjny śpiew, to może być właśnie jedyna przestrzeń, w której jesteśmy połączeni z innym wymiarem niż ten, który daje nam współczesność. Jesteśmy przyzwyczajeni, że wszystko musi się dziać natychmiast. A jedną z ról religii jest otwarcie człowieka na inne przestrzenie. Wyobraźmy sobie idealny kościół, tzn. taki, o którym ja marzę: nie ma w nim elektryczności, są świece wieczorem, światło słońca za dnia, nie ma mikrofonów, tylko naturalny głos ludzki, nabożeństwa liturgii godzin odbywają się zgodnie z czasem słonecznym. Religia jako coś, co łączy, pozwala być w relacji – tutaj w relacji z całym kosmosem. Ponieważ słońce codziennie wschodzi o parę minut wcześniej lub później, to w dzisiejszych czasach raczej trudno byłoby sprawować liturgię dokładnie według tego rytmu. My mówimy, że to niewykonalne, ale muzułmanie to robią, godzina modlitwy zmienia się u nich każdego dnia.

W kościołach to by nie przeszło.

To jasne, że w żadnej parafii tego nie zrobimy. Ale mogą być takie wspólnoty, które to praktykują, i jakiś człowiek z zewnątrz może zechce wejść w taki wymiar. Jest jeszcze inny wymiar w chrześcijaństwie, który nie jest brany pod uwagę: mówimy o powszechności Kościoła, ale nie chodzi w niej tylko o geografię. Chodzi również o powszechność w czasie, a to oznacza kontynuację, ciągłość. Liturgia jest narzędziem, aby być w łączności z tym, co było dawniej.

Problemy z muzyką liturgiczną w kościołach biorą się chyba z braku takiego całościowego myślenia o liturgii. A gdy już „wystąpi” jakiś lepszy chór czy schola, można usłyszeć podziękowania za „ubogacenie” liturgii, tak jakby to był jakiś nadzwyczajny dodatek, a nie integralna część celebracji. Z jednej strony mamy całą serię warsztatów muzyki liturgicznej, na które jeżdżą tłumy, z drugiej strony nie widać, by ich popularność przekładała się na odnowę liturgiczną w parafiach. Bo brakuje albo odwagi świeckich do wzięcia odpowiedzialności, albo zielonego światła ze strony proboszczów.

Tu też widać różnicę między podejściem katolickim a prawosławnym. Pewien prawosławny mnich powiedział, że katolicy śpiewają podczas Mszy, a prawosławni śpiewają Mszę. Nam, katolikom, brakuje często myślenia, że śpiew tworzy liturgię. Piękny śpiew traktuje się jako coś, czemu, jeśli wypadnie ładnie, bije się brawo.

Panu udaje się przekonać francuskich biskupów i proboszczów do swoich marzeń o muzyce liturgicznej w kościołach?

Jestem raczej mało znany we Francji, bo kogo obchodzi śpiewanie po łacinie. (śmiech) Dla bardziej nowoczesnych śpiewam zbyt stare rzeczy, dla tradycjonalistów zaś wyję jak Arab. Ja wierzę, że liturgia jest tym, co stworzyło naszą cywilizację. Natomiast taka liturgia, jak jest teraz rozumiana, nie może być czynnikiem tworzącym cywilizację. Biegniemy cały czas za nowoczesnością, chcemy być nowocześni, dlatego nie doświadczamy liturgii, bo ta powinna proponować coś zupełnie innego niż nowoczesność, powinna otwierać nas na inne wymiary.

Marcel Pérès - urodzony w Algierii francuski kompozytor, badacz średniowiecznej muzyki liturgicznej, teoretyk i popularyzator oryginalnego sposobu wykonywania chorału gregoriańskiego, założyciel grupy Ensemble Organum.