Fanatyk przejmujący się kapłaństwem

Jakub Jałowiczor; GN 40/2019

publikacja 02.11.2019 06:00

Pragnie być wzorem cnót kapłańskich – pisała Służba Bezpieczeństwa o jezuicie o. Hubercie Czumie.

Fanatyk przejmujący się kapłaństwem Tomasz Koryszko /pap

Byliśmy z żoną jedną z wielu par pobłogosławionych przez o. Huberta – wspomina Sławomir Janicki, działacz antykomunistycznej opozycji, a później prezydent Lublina. Janicki należał do kierowanego przez o. Huberta Czumę duszpasterstwa akademickiego. – Nie było takiej osoby, która poznawszy go bliżej, nie związałaby się z nim na stałe – mówi dziś o dawnym opiekunie, który jeszcze w 1980 r. ochrzcił jednego z jego synów.

Ojciec Czuma pracował z lubelskimi studentami od 1963 do 1971 roku. Jak wspomina Sławomir Janicki, siedzibą duszpasterstwa akademickiego był barak stojący na terenie kampusu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, będący w czasach zaborów stajnią. W ramach formacji prowadzono konferencje na tematy duchowe i nie tylko. Regularnie odbywały się potańcówki, stanowiące alternatywę dla imprez w akademikach. Organizowano letnie wyjazdy w Bieszczady, gdzie trzeba było myć się w zimnej wodzie, ale za to był spokój. Ojcu Hubertowi mogło go brakować, bo jego działalność była solą w oku bezpieki. Jezuita spędził nawet kilka miesięcy w areszcie.

Nie będę zeznawał

Urodzony w 1930 r. w Lublinie i pochodzący z rodziny z patriotycznymi tradycjami Hubert Czuma już w liceum należał do tajnej antykomunistycznej organizacji. Jako 18-latek wstąpił do zakonu jezuitów i w 1955 r. przyjął święcenia kapłańskie. Posługiwał jako duszpasterz akademicki w Łodzi, a później w Gdańsku. Już w pierwszym z tych miast zwrócił na siebie uwagę władz – rozesłał do rodziców licealistów listy przypominające, że dzieci potrzebują zgody na udział w lekcjach religii. Był też inwigilowany, gdy wyjechał ze studentami w Tatry. Później w Lublinie został ukarany grzywną wynoszącą 5 tys. zł (4-miesięczne zarobki nauczyciela) za zorganizowanie nielegalnego zgromadzenia. Chodziło o procesję z kopią obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej z okazji Millennium Chrztu Polski. Z kolei w 1968 r. komuniści uznali, że o. Czuma był jednym z prowodyrów protestu studentów. „Należy do najbardziej gorliwych kapłanów spośród wszystkich jezuitów w Lublinie. Pragnie być wzorem cnót kapłańskich – typ fanatyka mocno przejmującego się swoim kapłaństwem” – notowała Służba Bezpieczeństwa w dokumencie z 1969 r. cytowanym przez portal dzieje.pl.

Tymczasem, jak zaznacza Sławomir Janicki, w duszpasterstwie nie poruszano jawnie spraw ściśle politycznych. – W praktyce zaś wszystko miało aspekt polityczny, bo jak się w czasach zakłamania i terroru mówiło prawdę, to już to była polityka – tłumaczy dawny opozycjonista.

W 1970 r. o. Czuma trafił do aresztu na warszawskim Mokotowie. Podejrzewano go o udział w organizacji „Ruch”. –„Ruch” był pierwszą dużą organizacją antyreżimową po 1956 r. – mówi Jacek Wegner, autor książki „Zamach na Lenina”. Grupa działała od 1965 r., częściowo jawnie, a częściowo w konspiracji. W szczytowym momencie liczyła ok. 100 członków. Jej liderami byli m.in. dwaj bracia o. Huberta – Andrzej i Benedykt Czumowie, a także Stefan Niesiołowski i Emil Morgiewicz. Działacze „Ruchu” prowadzili działalność wydawniczą, ale też akcje ekspropriacyjne, poprzez które zdobywali powielacze i maszyny do pisania. W sierpniu 1968 r. Niesiołowski i Benedykt Czuma zrzucili z Rysów w Tatrach tablicę ku czci Lenina. 2 lata później „Ruch” postanowił wysadzić w powietrze Muzeum Lenina w Poroninie. W wyniku donosu w przeddzień akcji doszło do aresztowań. Za kraty trafili m.in. bracia Czumowie: Andrzej, Benedykt i Łukasz, który o sprawie jedynie wiedział, ale nie brał w niej udziału, a także Hubert. – Ojciec Hubert miał identyczne poglądy jak jego bracia, ale nie był organizacyjnie związany z „Ruchem”. Łapano wszystkich, żeby ich przesłuchać – tłumaczy Jacek Wegner. Duszpasterz z Lublina był (obok Andrzeja i Łukasza oraz Jana Kapuścińskiego) jednym z czterech zatrzymanych, którzy zupełnie odmówili zeznań. Na Mokotowie spędził ponad pół roku. Wyszedł w styczniu 1971 r. dzięki staraniom prymasa Wyszyńskiego.

W obronie studenta

Po zwolnieniu pozostał w Lublinie tylko kilka miesięcy. Służba Bezpieczeństwa, która od dawna starała się go pozbyć, przyjęła wiadomość o jego wyjeździe z zadowoleniem. Jezuita trafił do Kalisza, Bydgoszczy i wreszcie do Szczecina, gdzie znowu zajął się duszpasterstwem akademickim. – Nasze spotkania miały patriotyczny charakter. Rozmawialiśmy o czasach przedwojennych, Armii Krajowej, socjalizmie – wspominał później w „Gazecie Lubuskiej” Jacek Smykał, jeden z ówczesnych studentów Pomorskiej Akademii Medycznej. Ojciec Czuma stanął w obronie Smykała, gdy ten został wyrzucony z uczelni za pytanie, czemu w Polsce stacjonują radzieckie wojska.

Ojciec Hubert zaangażował się też w tworzenie w Szczecinie Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, a także Studenckiego Komitetu Solidarności, który powstał w stolicy Pomorza Zachodniego w 1978 roku. – Były najścia na zebrania, ale studenci mieli święte prawo, żeby być wolnymi ludźmi. Sami tego chcieli. To tłumaczyłem ks. bp. Jerzemu Strobie [ówczesny ordynariusz szczecińsko-kamieński – J.J.] – mówił po latach zakonnik portalowi szczecin.naszemiasto.pl.

Z panną „S” do końca życia

Szczecin okazał się kolejnym miejscem, gdzie władza nie życzyła sobie nieposłusznego jezuity. Ojciec Czuma został wysłany na krótkie studia do Rzymu, a potem wskutek ultimatum postawionego bp. Strobie przeniesiono go do Radomia. Rok później wybuchły strajki na Wybrzeżu, a o. Hubert aktywnie poparł Niezależny Samorządny Związek Zawodowy. – Był ojcem radomskiej Solidarności – mówi o nim Zdzisław Maszkiewicz, wieloletni szef związku w regionie. Działalność zakonnika stała się szczególnie ważna w stanie wojennym. Ojciec Czuma uczestniczył w organizacji pomocy dla prześladowanych i pod własnym nazwiskiem pisał teksty do prasy opozycyjnej. – Całe podziemie radomskie ogniskowało się wokół kościoła Świętej Trójcy, gdzie posługiwał o. Hubert – opowiada Zdzisław Maszkiewicz. – Jak każdy w podziemiu brał udział w kolportażu wydawnictw. W domu jezuitów organizował comiesięczne wykłady, które głosili najlepsi wykładowcy z naszego seminarium i uniwersytetów. Korzystaliśmy z tego.

Ksiądz z Lublina odprawiał też Msze św. w intencji ojczyzny, na które przychodziły tłumy wiernych. „Módlmy się za naszą ojczyznę, aby jak najszybciej został zlikwidowany stan wojny, aby przestano zabijać, bić ludzi, okaleczać ludzi, aby Solidarność mogła normalnie działać, abyśmy doszli do pełnej niepodległości i wolności” – mówił w jednym z kazań.

Oczywiście cały czas był inwigilowany przez SB i często przesłuchiwany. Operacja nosiła kryptonim „Fanatyk”.

W 1989 r. działał na rzecz zwycięstwa wyborczego „drużyny Wałęsy”. Z Solidarnością pozostał związany do końca życia. Jeździł z nią na Jasną Górę, do papieża Jana Pawła II i na Monte Cassino. Od 2001 r. pełnił funkcję duszpasterza świata pracy. Prowadził też audycje radiowe, pisał książki i posługiwał jako kapelan więzienny. – Potrafił oddać potrzebującym wszystko, co posiadał – mówi Zdzisław Maszkiewicz. – Zawsze miał rozwiązanie. I różaniec w ręku. Powtarzał, że jeśli Bóg jest z nami, to wszystko się uda.

Zmarł 19 września 2019 r. w Warszawie, mając 89 lat. W radomskiej katedrze żegnali go dawni podopieczni z duszpasterstw akademickich, związkowcy i wielu przyjaciół.