Jak wierzą młodzi?

Ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 24.10.2019 04:20

Łatwiej nam złapać młodzież na doznania, zachęcić atmosferą zbiorowego entuzjazmu. Ale badania wskazują, że to działa jak plaster. Potem zaczyna się codzienność.

Jak wierzą młodzi? ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Ksiądz Szauer przeprowadził interesujące prace badawcze i opublikował ich rezultaty. Ks. dr Remigiusz Szauer Ur. 1980, kapłan diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, doktor nauk społecznych, socjolog, politolog, teolog, duszpasterz akademicki, duszpasterz nauczycieli, zaangażowany w Ruch Światło–Życie.

„Między potrzebą doznań a trwałością postaw” – taki tytuł nosi opublikowana niedawno książka przedstawiająca wyniki badań socjologicznych na temat religijności młodzieży w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. O badaniach opowiada ks. dr Remigiusz Szauer, autor opracowania.

Ks. Wojciech Parfianowicz: Spróbujmy najpierw naszkicować obraz religijności naszej młodzieży. 97 proc. młodych ludzi w naszej diecezji deklaruje, że są ochrzczeni, ale już tylko ponad 51 proc. mówi o sobie „wierzący”. To spora dysproporcja.

Ks. Remigiusz Szauer: Bycie katolikiem wynika nieraz po prostu z dorastania w środowisku dominacji jednej religii. To, że ktoś jest ochrzczony w rycie rzymskokatolickim, nie oznacza, że jest wierzący.

Osobista wiara to już inna sprawa. Jak więc jest z nią u młodzieży naszej diecezji?

Jeśli chodzi o deklaracje, w naszej diecezji 45,9 proc. młodych określiło siebie jako wierzących, a 5,8 proc. – jako wierzących głęboko. Jako niewierzących określa się 10,1 proc. badanych. Obraz Boga w świadomości badanych jest zdominowany wizją Boga niedostępnego lub będącego siłą wyższą, a wiara definiowana jest przez pryzmat zasad aniżeli relacji. Religijność zaś mocno osadzona jest na rytuałach kulturowych i rodzinnych.

Czyli np. pogrzeb bez księdza wciąż raczej trudno sobie wyobrazić, ale już to, o co chodzi w tym pogrzebie, nie musi mieć aż takiego znaczenia.

Dominuje – jak ktoś to ujął – religijność „na czterech kołach”: chrzest, bierzmowanie, ślub i pogrzeb. Nie zawsze towarzyszy temu motywacja religijna. Skądinąd, tylko 36 proc. badanych wierzy w istnienie nieba, 27 – czyśćca, a 38 – piekła.

Z badań wynika też, że również osoby określające się jako głęboko wierzące mają z tym problem. 8 proc. z nich nie wierzy w niebo.

Tak jak są niewierzący deklarujący z kolei wiarę w niebo, piekło i istnienie świata duchowego.

Skąd młodzi ludzie wynoszą wiarę?

Jej źródła są różne. 64 proc. wskazuje na tradycję i wychowanie, 55 proc. – na przykład rodziny, 53 proc. – na osobiste przekonania, a 25 proc. – na wpływ duchownych.

Kościół instytucjonalny jest dopiero na 4. miejscu. Czyli potwierdza się, że rodzina ma znaczenie kluczowe. Jak wygląda wiedza religijna naszej młodzieży? Co tutaj odgrywa najistotniejszą rolę?

Trzeba podkreślić, że zdecydowana większość badanych nie radzi sobie ze znajomością Biblii, a także ze zrozumieniem sensu znaków i gestów podczas liturgii. Rok liturgiczny też jest dla badanych zagadką. Wymknęło się nam to, co najistotniejsze. Jeśli chodzi o źródła wiedzy religijnej badanych, okazuje się, że wciąż dużą rolę odgrywa katecheza (63,8 proc.). Internet wskazało 37,5 proc. młodych ludzi.

To dość zaskakujące. Wydawać by się mogło, że młodzi dziś wszystkiego dowiadują się z sieci. Czy katecheza ma realny wpływ na ich poziom wiedzy religijnej?

To, że nie szukają w sieci treści religijnych, wynika z tego, że szukają tam tego, co ich interesuje. Religia nie jest w centrum ich zainteresowań. Kilkakrotnie w wywiadach z respondentami, kiedy pytałem o kwestie napięcia między wiedzą a wiarą, słyszałem: „To już rozumiem. To nam fajnie ksiądz wytłumaczył”. Ciągle więc katecheza jest mniej lub bardziej fortunną okazją, by tę wiedzę przekazywać.

Z badań wynika, że różnica w poziomie wiedzy religijnej u osób uczęszczających i nieuczęszczających na katechezę jest zauważalna. Natomiast prawie nie widać jej u osób należących czy nienależących do ruchów religijnych. Do wspólnot nie należy ponad 80 proc. badanych, natomiast 80 proc. uczęszcza na katechezę. To potwierdzałoby tezę, że katecheza ma wciąż ogromne znaczenie.

Wśród badanych wyczuwa się dystans do ruchów religijnych, bo pierwsze skojarzenia są negatywne, że należą do nich ludzie hiperreligijni, a na spotkaniach, na kolanach i przy świecy, odmawia się Różaniec. Na pewno ruchy muszą być bardziej widoczne i pociągać też normalnością.

Wracając do uczęszczających na katechezę – skoro jest ich 80 proc., oznacza to, że są wśród nich także wątpiący, poszukujący i niewierzący.

To, że spory odsetek chodzących na katechezę to niewierzący, jest zrozumiałe. Katecheza jest w szkole, więc idą tam, bo co mają robić w czasie okienka? Co więcej, 38 proc. młodych dziś deklarujących się jako niewierzący ma za sobą sakrament bierzmowania.

Choć nie do końca wiadomo, jak z ich wiarą było podczas uroczystej Mszy św. z biskupem.

Obraz tej wiary widzimy w badaniach. Jedna czwarta respondentów to osoby z klas pierwszych szkół średnich. Osobistą wolę i podjętą świadomie decyzję jako motyw przyjęcia tego sakramentu wskazuje niespełna 20 proc. badanych. 25 proc. mówi o chęci zdobycia dokumentu uprawniającego do bycia rodzicem chrzestnym, 23 proc. – o motywie wynikającym z tradycji, a 10 proc. wskazuje nawet na presję ze strony rodziców.

Czyli ogromną siłę wkładamy w przygotowanie do bierzmowania, a w rezultacie okazuje się, że tylko jedna piąta na galowo ubranych młodych ludzi przyjmuje znamię Ducha Świętego, bo tego chce. Porażka?

Mamy do czynienia z napięciem kulturowym – z jednej strony rodzice naciskają: „Idź, zrób to bierzmowanie, bo inaczej będziesz mieć kłopoty ze ślubem i byciem chrzestnym”, a z drugiej proboszczowie chcą utrzymać pewien poziom liczbowy, bo „u nas w parafii zawsze było ponad 100”. Być może trzeba zgodzić się na to, że z całej grupy kandydatów do bierzmowania zostanie tylko parę osób, które pójdą dalej. Trzeba by zwrócić na nich większą uwagę i pomóc im się zakorzenić. Ciągle w Polsce utratę masowości traktujemy jako porażkę.

Są jednak momenty, kiedy do drzwi wspólnoty Kościoła z takich czy innych powodów pukają młodzi ludzie, którzy określają siebie jako wątpiący czy nawet niewierzący. Z badań wynika, że 12,7 proc. takich osób oraz 3 proc. niewierzących bierze też udział w rekolekcjach szkolnych. To dla nas jakaś szansa. Czego młodzi ludzie szukają w Kościele? Mówisz w swojej książce o tzw. kulturze doznań. Jak należy ją rozumieć?

Szukają na przykład ciekawych homilii, empatycznego i zaangażowanego spowiadania, na co wskazuje trzy czwarte badanych. Co do kultury doznań, odwołałem się do koncepcji społeczeństwa doznań autorstwa niemieckiego socjologa Gerharda Schulzego. Wskazuje on, że religia w społeczeństwie doznań staje się rodzajem plastra, który znieczula. Znieczulenie jest krótkotrwałe, działa przez chwilę. Łatwiej nam złapać młodzież na doznania, zachęcić atmosferą zbiorowego entuzjazmu. Ale badania wskazują, że to działa jak plaster. Potem zaczyna się codzienność. Całkiem nieźle Kościół radzi sobie z organizowaniem eventów, ale codzienności też nie można przegrać.

Może problem leży w tym, że nawet mocne przeżycie niewiele zmienia w szarej, nieraz bardzo pogmatwanej codzienności: w domu, w szkole, w relacjach?

Wiemy z badań, że 72 proc. młodzieży deklaruje, iż nie doświadcza pomocy Boga w rozwiązywaniu codziennych problemów. Wiara jawi się młodym jako coś odseparowanego od życia. W dodatku religia jest dla nich raczej tematem peryferyjnym. W naszym przekazie musimy szukać takiego kierunku, który pomoże młodym dostrzec, że wiara jest powiązana z życiem. Oni patrzą tak: mam konkretny problem – mama choruje, jestem zakochany, idę na studia. Jak Bóg czy Kościół może pomóc mi go rozwiązać?

Z badań wynika na przykład, że ponad 80 proc. młodych zadeklarowało, iż nigdy nie korzystało z pomocy księdza. Przegrywamy? Mamy być bardziej otwarci?

Ludzie czasem nie mają śmiałości, czasem postrzegają księdza jako kogoś niedostępnego, odseparowanego od życiowych problemów, a czasem stoją za tym negatywne doświadczenia Kościoła. Dobrze, jeśli wykorzystując narzędzia, którymi dysponujemy, pokażemy, że tych ludzi rozumiemy. Według badanych najbardziej pożądane cechy osobowe i zachowania o charakterze religijnym kapłana to: przewodnik duchowy (prawie 70 proc.), głęboko wierzący (60,3 proc.), żyjący według zasad, które głosi (59,6 proc.). Jeśli chodzi o naturalne cechy osobowe, młodzi wymieniają na pierwszych miejscach: tolerancyjny (73,4 proc.), przystępny (72,7), mający poczucie humoru (72,6), szanujący ludzi (71,2 proc.).

Z kolei najmniej istotne cechy to: esteta (19,6 proc.) i łagodny (29,9). Natomiast największymi potencjalnymi wadami kapłanów – według młodych – są: złe spowiadanie (85 proc.) i materializm (91,8 proc.). Wróćmy jednak do napięcia między doznaniami a postawami.

Religijność zorientowana na doznania, choć akceptowana i przyjmowana z entuzjazmem, choć niebędąca źródłem własnych poszukiwań przez młodzież, może zbliżać do Kościoła i religii, lecz jeśli będzie stanowiła wyłączną formę, może ewoluować w kierunku ciągle wymagającej adaptacji i podnoszenia atrakcyjności propozycji. Respondenci w dominującej części nie poszukują ich sami z siebie, co raczej korzystają z nadarzających się okazji, jak np. rekolekcje szkolne czy obowiązkowy dla kandydatów do bierzmowania wyjazd na czuwanie modlitewne. Po zakończeniu seansów modlitewnych młodzież żyje dalej według własnej siatki priorytetów. Należy stwierdzić, że pomimo tych uwarunkowań religia jednak pozostaje obecna dla choćby niemal 45 proc. wierzących i prawie 9 proc. głęboko wierzących jakimś punktem orientacji w zakresie odnajdowania sensu życia. Z tym jednak zastrzeżeniem, że zajmie takie miejsce, jakie w sposób autonomiczny wyznaczy jej młody człowiek – bez przymusu i nacisku instytucjonalnego.

Czyli warto, żeby młody człowiek pojechał do Skrzatusza, wziął udział w adwentowym czy wielkopostnym czuwaniu młodych. Może to być impuls, doświadczenie wspólnoty, dobre doznanie. Nasza w tym głowa, żeby zaproponować coś więcej?

Może też warto dobrze wykorzystać nadarzające się okazje, w których ludzie, wiedzeni nieraz swoimi potrzebami, okazjonalnie i niesystematycznie sami do nas przychodzą.