Stulecie wyzwań

Agata Puścikowska; GN 29/2019

publikacja 29.10.2019 06:00

Zmienia się świat, a na Czerniakowskiej w Warszawie wciąż mundurki, praca i przyjaźń...

W ciągu 100 lat istnienia szkoły sióstr nazaretanek w Warszawie ukończyło ją prawie 10 tysięcy absolwentek. archiwum Sióstr Nazaretanek W ciągu 100 lat istnienia szkoły sióstr nazaretanek w Warszawie ukończyło ją prawie 10 tysięcy absolwentek.

Gdy w listopadzie 1918 r. do Warszawy przybyły pierwsze siostry nazaretanki, nie miały prawie nic, prócz własnego wykształcenia, doświadczenia w wychowywaniu i nauczaniu, a przede wszystkim świadomości, że w odrodzonej Polsce potrzebne są wykształcone kobiety. Chciały uczyć dziewczęta – przyszłe patriotki, matki, inteligentki. Plan wykonały ponad normę, bo w ciągu wieku Nazaret wykształcił blisko 10 tys. absolwentek. W dodatku nazaretańska szkoła w Warszawie, w zmieniającym się wciąż świecie, rozwija się i podejmuje kolejne wyzwania.

Sto lat temu...

Od samego początku, gdy siostry otworzyły pierwszy pensjonat dla studentek przy Wilczej 16, o miejsce w placówce zabiegały nie tylko warszawskie uczennice. Wkrótce siostry założyły żeńskie gimnazjum, które działało już od września 1919 r. W Prywatnej Szkole Sióstr Nazaretanek rozpoczęło naukę aż 140 dziewcząt. – Siostry wynajmowały wtedy pomieszczenia przy ul. Litewskiej. Były dzielne i ofiarne. Czasy były ciężkie, więc niektóre z nich, by pomieścić się w wynajmowanym budynku, spały w szkolnych salach – opowiada obecna dyrektorka szkoły s. Karolina Łuczak. – Rano zwijały swoje posłania, a w salach odbywały się lekcje dla pięciu najniższych klas.

Szybko się okazało, że konieczna jest budowa własnej szkoły. – W 1922 r. siostry kupiły teren przy ul. Czerniakowskiej – opowiada historyk s. Beata. – To była dość uboga dzielnica Warszawy, mieszkali tu ludzie skromnie sytuowani, niezbyt wykształceni. Taki zabieg był celowy: siostry chciały stworzyć tu ośrodek wychowania, kształcenia, kultury. Szkoła miała zmieniać społeczeństwo. Zaczęła działać na Czerniakowskiej w 1926 r., w budynku, który trwa w niemal niezmienionym stanie do dziś...

Z przenosinami Nazaretu w nowe miejsce wiąże się anegdota. Otóż mienie sióstr, szkoły i dziewcząt nie zostało w całości przewiezione. Wiele przedmiotów i pomocy naukowych przenosiły same dziewczęta – w charakterystycznych, granatowych mundurkach, rozśpiewane i roześmiane taszczyły swój „dobytek” przez miasto. Pochód wzbudzał sensację i uśmiechy, bo na przodzie dziewczęta niosły wielkiego wypchanego... ptaka.

Skąd pochodziły uczennice? Nie tylko z Warszawy. Bywały lata, gdy większość stanowiły tzw. internatki, które przyjeżdżały do nazaretańskiej szkoły z całej Polski. – Były to dziewczęta z rodzin ziemiańskich, kształciło się u nas także wiele córek polskich oficerów – opowiada s. Karolina. – Przyjmowano też zawsze sporą grupę uczennic z biedniejszych domów. Dziewczęta dzięki stypendiom zdobywały wiedzę i wykształcenie, a potem wracały do swoich środowisk i zmieniały je na lepsze.

Zgromadzenie podjęło się więc zadania ekstremalnie trudnego i pięknego: wychowywania „młodzieży żeńskiej w duchu katolickim na dzielne Polki o silnym charakterze, prawym umyśle i szlachetnym sercu” – czytamy w prospekcie szkolnym z 1932 r.

I przyszła wojna

Spokojny rozwój placówki został przerwany w 1939 r. wybuchem wojny. Od listopada młodym Polakom nie wolno się było jawnie uczyć na poziomie ponadpodstawowym. Ale od czego siostrzany spryt i odwaga? – Siostry prowadziły oficjalnie szkołę powszechną i krawiecką zawodową. To ona była przykrywką dla tajnego nauczania na poziomie szkoły średniej. Dziewczęta uczyły się szycia, w klasie stał manekin, na ławkach były rozrzucone niedokończone robótki ręczne, a w rzeczywistości wykładano polską historię czy literaturę – opowiada s. Beata. – Gdy przychodziła niemiecka kontrola, grzecznie szyły i dziergały. Przez pięć lat okupacji maturę zdało 116 abiturientek.

„Może byłyśmy za młode, aby zrozumieć w pełni, że w naszych osobach ratuje się przyszłą inteligencję, że nasze wykształcenie ma ogromne znaczenie dla kultury polskiej, która oficjalnie przestała istnieć. Ale świadomość tego mieli nasi wychowawcy” – pisała po latach wychowanka szkoły Magdalena Czerkiewicz-Tempska, która maturę zdała w 1944 r.

Podczas wojny w budynku szkolnym odbywały się także szkolenia sanitarne organizowane przez komendę AK. Uczestniczyły w nich również uczennice. Mieściły się tam też sztab dowódczy pułku „Baszta”, a także niemiecko-węgierski szpital wojskowy. – Siostry ukrywały również na terenie budynku dziewczęta żydowskie. To było dla nich oczywiste i nawet po wojnie nie opowiadały o swoim bohaterstwie. Tymczasem z narażeniem życia uratowały co najmniej kilkanaście młodych kobiet – mówi s. Beata.

Lato 1944 r. dziewczęta wraz z częścią sióstr spędzają pod Warszawą, w wynajętej willi. Tam było bezpiecznie... 1 sierpnia 1944 r. wybucha powstanie warszawskie. Dziewczęta zostają w wynajmowanym domu. Starsze stają się sanitariuszkami w szpitalach wojskowych. Tymczasem klasztor na Czerniakowskiej i pozostałe siostry decydują się wspomagać walczące miasto. Budynek szybko staje się ważnym punktem walk. Znajdują tu schronienie uchodźcy, ale też powstańcy, w tym wiele łączniczek – dawnych uczennic... Tak opisuje ten epizod w swoich wspomnieniach, które znajdują się w archiwum nazaretanek przy Czerniakowskiej, s. Irmina Hass: „Przynoszono tu rannych, którymi opiekowały się siostry pod kierunkiem dr Jakubkiewicz – naszej szkolnej lekarki. Często zdarzały się stany bardzo ciężkie, nie można było uratować rannego i niestety chłopcy umierali. (...) Zmarli chowani byli w ogródku od strony ul. Czerniakowskiej. Pogrzeb odbywał się nocą przy nikłym świetle świecy. Za trumny służyły wory papierowe (...) do grobu wkładały siostry butelkę z danymi o zmarłym. Nasz dom był stale pod obstrzałem ze strony Niemców, którzy w pobliskich koszarach mieli swoje dowództwo i od czasu do czasu zachodzili do szkolnego frontowego wejścia sprawdzić, czy są powstańcy w domu”.

Między 27 a 29 września na terenie klasztoru i szkoły toczą się najcięższe walki. Po upadku powstania Niemcy wyprowadzają ze szkoły siostry i wszystkich cywilów.

Twierdza w czasach PRL

Już w styczniu 1945 r. siostry wracają na Czerniakowską. „Budynek szkolny uszkodzony bardzo – przerażał spalonym wnętrzem kilku pokoi i piętra, brakiem dachu i okien, otwarty i podziurawiony ział pustką” – opisywała pierwsze powojenne wrażenia s. Amabilis Filipowicz. Siostry jednak nie poddają się. Postanawiają jak najszybciej wrócić do szkolnego trybu i zabierają się za odbudowę zniszczeń. Chcą znów uczyć, a dziewczęta czekają na swoją szkołę. Na przeszkodzie stanęły jednak władze komunistyczne, które zakazały działalności wychowawczej. Rozpoczyna się batalia o możliwość kształcenia kolejnych pokoleń: pisma do władz, naciski rodziców. W końcu ministerstwo oświaty zezwala na wznowienie nauczania i w lutym 1946 r. 80 uczennic rozpoczyna naukę, mimo że część pomieszczeń należących do nazaretanek zostaje zarekwirowanych przez władze. Do końca istnienia PRL siostry nie odzyskały swojej własności, a uczennice miały do dyspozycji jedynie trzecie piętro budynku i poddasze. „Granicę dwóch światów – realnego socjalizmu i normalności – wyznaczały stopnie schodów na klatce schodowej. Do trzeciego piętra pokryte były z roku na rok coraz bardziej wytartym i coraz bardziej brudnym zielonym linoleum: od trzeciego piętra były dębowe, zawsze wypastowane i idealnie wyfroterowane” – wspominała maturzystka z 1961 r. Jolanta Wachowicz-Makowska.

– Moje poprzedniczki nie miały lekko – uśmiecha się siostra dyrektor. – Od 1947 r. komunistyczne władze rozpoczęły walkę z katolickim szkolnictwem. Wyznaczano limity przyjęć uczennic, co roku siostry musiały ubiegać się o przyznanie szkole praw państwowych, powoływano komisje maturalne składające się z nauczycieli innych szkół, narzucano obowiązek wychowania opartego na pedagogice socjalistycznej. Szkoła była regularnie kontrolowana, siostry i uczennice szantażowane i dyskryminowane podczas rekrutacji na wyższe uczelnie.

„Nazaret raz jeszcze musiał stać się twierdzą, bastionem niewzruszonych, niezmiennych zasad i wartości, przygotowującym swoje wychowanki do umiejętności ich obrony i umiejętności trwania w najbardziej nawet niesprzyjających warunkach (...). Zmieniały się pezetpeerowskie ekipy rządzące, przychodziły i mijały kolejne rewolucje, odwilże i odnowy, a w Nazarecie zawsze tak samo dbano o to, by dziewczęta uczyły się łaciny i muzyki, znały »Pana Tadeusza« i historię Polski, chodziły do teatru i na koncerty. Nigdy nie zmieniała się moda na sposób bycia, nauczania i wychowania” – wspominała Wachowicz-Makowska.

Pod koniec lat 80. siostry odzyskały dawne pomieszczenia. Ale trzeba było je wyremontować. Pomagały w tym uczennice. „Żadna z nas nie bała się noszenia desek, mycia okien, szorowania podłóg. Wiedziałyśmy, że rozpoczyna się nowy etap dla szkoły, wiedziałyśmy, że uczestniczymy w czymś nowym i ważnym, i towarzyszyła nam radość z dobrze wykonanej pracy” – pisała Kasia Nowak, maturzystka z 1993 r.

Współczesność

A współczesność? Jak wygląda nauczanie w „zakonnej” szkole, w czasie gdy świat pędzi do przodu, a zmiany społeczne bywają trudne do zaakceptowania, gdy wyznaje się katolicki system wartości? – Nasze obecne wyzwania to przede wszystkim troska o bezpieczeństwo psychiczne uczennic i uczniów, bo w młodszych klasach mamy od kilku lat również chłopców – tłumaczy s. Karolina. – Staramy się, by dzieci czuły się bezpiecznie, by dorastały harmonijnie, by ich rozwój intelektualny szedł w parze z rozwojem emocjonalnym i duchowym. Staramy się przygotować młodzież do podejmowania ważnych i odpowiedzialnych decyzji życiowych. Przecież uczymy tu i teraz; w świecie smartfonów, multimediów, świecie, który jest globalną wioską. Nasi uczniowie mówią biegle w obcych językach, wyjeżdżają na naukowe stypendia i zdobywają świat. Mam nadzieję, że łączą tradycyjne wartości z nowoczesnym życiem.

Obecnie w szkole kształci się 400 uczniów, w tym 40 chłopców w najmłodszych klasach. Co roku będzie przybywać kolejna klasa chłopców. Chociaż szkoła jest koedukacyjna, poszczególne klasy są męskie lub żeńskie. – Chłopcy i dziewczęta, co potwierdzają badania na całym świecie, uczą się w różnym rytmie, w nieco inny sposób. Dlatego, by ich szanse były równe, chcemy uczniów i uczennice traktować indywidualnie – tłumaczy s. Karolina. – Stąd decyzja, by dzieci bawiły się na przerwach razem, ale w czasie zajęć lekcyjnych uczyły się osobno.

Aż jedna trzecia licealistek mieszka w internacie. Są to dziewczęta z niemal całej Polski, ale też z Niemiec, Szwajcarii, Ukrainy, Chin, Kazachstanu. – Coraz więcej dzieci w szkole podstawowej pochodzi też z rodzin powracających z zagranicy do kraju – opowiada siostra dyrektor, oprowadzając po szkole. – Mamy wiele dzieci z rodzin wielodzietnych, sporo z rodzin dwujęzycznych. Często przychodzą do nas wnuczki i córki absolwentek.

W szkole jak to w szkole. Harmider, dziewczyny na przerwach gadają o chłopakach i narzekają na mundurki. Bo te docenia się dopiero po latach. I po latach wspomina z rozrzewnieniem i pewnością, że jednakowe, estetyczne ubrania mają sens. Tak jak miały przed stu laty. A chłopaki robią papierowe samoloty i szturchają się łokciami. Przyszłe pokolenie Nazaretu rośnie.