Aż wióry lecą

Marcin Jakimowicz

publikacja 18.10.2019 06:00

– Dużo emocji. Człowiek siedzi przez kilka godzin z dłutem w ręku, wycina w lipowym drewnie twarz cierpiącego Jezusa i ma sporo czasu, żeby pomyśleć i o sobie, i o Nim – opowiada Tadeusz. Za kratami rzeźbił misterną drogę krzyżową.

„Największą psychiczną trudność sprawiała mi stacja dwunasta. Ukrzyżowanie. Dużo emocji”. ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ „Największą psychiczną trudność sprawiała mi stacja dwunasta. Ukrzyżowanie. Dużo emocji”.

To my, stali bywalcy – rzucamy przy bramie więzienia. Tradycyjnie przed wejściem zostawiamy w szafce komórki i elektronikę.

„Wiecie, panowie – oprowadzający nas strażnik otwiera solidne żelazne drzwi – w tym gmachu brzmi to dwuznacznie…”.

Byliśmy tu przed rokiem. Wczesną wiosną. Na specjalnych rekolekcjach… zamkniętych.

Inny świat

Prawdziwym „stałym bywalcem” jest o. Rafał Kogut OFM. Trzy razy w tygodniu maszeruje z klasztoru franciszkanów do potężnego gmachu więzienia. Gdy byliśmy tu ostatnio, franciszkanin i ekipa cieszyńskiego „Zacheusza” oraz istebniańskiego „Ognia Bożego” prowadzili za kratami ewangelizacyjny kurs Nowe Życie. Do więziennej kaplicy wchodzili po kolei ubrani w zielone uniformy, ogoleni na krótko faceci.

Wówczas 17-stopniowy mróz wypędził mieszkańców ze zmarzniętych na kość uliczek. Teraz miasto sparzył upał. Lato nie daje za wygraną i w swych ostatnich dniach przypomina, do czego jest zdolne.

Za oknami Cieszyn, a troszkę dalej Těšín. Miasto podzielono 99 lat temu na konferencji w Spa. Rzeka stanowiła granicę nie do przeskoczenia. Dziś to już historia… Nad Olzą jest jeszcze jedna linia podziału. Zakład karny przy Chrobrego, zaledwie kilka minut od rynku. Miasto w mieście. Teren rządzący się swoimi prawami, ze swą dynamiką, kodem, regułami, językiem i obyczajami. Inny świat.

Najjaśniejszy Pan cesarz Franciszek Józef I był w Cieszynie czterokrotnie (w latach 1851, 1880, 1890 i 1906). Duch „Cysorza” unosi się wszędzie. Nawet wielki gmach więzienia skazani zawdzięczają władzom austriackim. Budowę rozpoczęto w marcu 1881 r., a od 32 lat cieszyńskie więzienie zaliczane jest do zabytków architektury.

W potężnym gmachu, w którym stosuje się najbardziej zaostrzone środki ochrony, wyrok odbywa 406 skazanych. Sporo recydywistów. Kilku facetów na kilkunastu metrach kwadratowych. Penitencjarna klasyka gatunku.

– Dlaczego ludzie przychodzą na Mszę św. lub ewangelizację? Myślę, że z trzech powodów – wyjaśnia o. Rafał Kogut. – Pierwsi idą dla zabicia czasu, by wyrwać się na chwilę z celi. Drudzy, by pozałatwiać interesy, a dopiero na samym końcu jest grupa, która przychodzi, by szczerze spotkać się z Panem Bogiem. Ja im cały czas mówię o Bożej miłości. Zdaję sobie sprawę, że wyjście do kaplicy na spotkanie ewangelizacyjne czy na Mszę to dla nich okazja, by w ogóle wyrwać się z celi, i pewnie nie wszyscy przychodzą słuchać Ewangelii. Głoszę Dobrą Nowinę.

– A oni sobie w tym czasie robią z Biblii skręty – przerywam franciszkaninowi. – Jeden z więziennych kapelanów usłyszał kiedyś: „Najlepiej to pali się Izajasz”.

– Ale wiesz – odparowuje o. Rafał – to naprawdę nie ma znaczenia…

Jezus umiera w Cieszynie

W zakładzie karnym kończy się obiad. Za zakratowanymi oknami na ulicach spory ruch, ale nie ma jeszcze ekipy młodych studentów. Kocham to tętniące życiem miasto pogranicza. W wielkich metropoliach studenci łatwo wtapiają się w tłum. W niewielkim Cieszynie widać ich i słychać na każdym kroku. Na razie jest cisza. Mają wakacje.

Zatrzaskują się solidne zakratowane drzwi. Idziemy długim korytarzem.

– Jestem tu jedynie po to, by siać. To Bóg daje wzrost. Nie muszę widzieć. Wierzę – opowiada swym spokojnym głosem o. Rafał (przed laty mieszkał w pustelni w Jaworzynce).

Lubię z nim rozmawiać. Pamiętam, jak bardzo pomogła mi kiedyś jego krótka lapidarna odpowiedź. „Wczoraj kończył się u nas kurs ewangelizacyjny, w którym udział wzięło kilkadziesiąt osób. Modliłem się nad nimi i prosiłem, by Duch Święty działał” – opowiadał. „I działał?” – zapytałem. „Tak. Na wszystkich”. „W jaki sposób?”. „Nie wiem, bo wyszedłem”. „To skąd Ojciec wie, że działał?”. „Bo Go o to poprosiłem”. Konkret.

Stalowe drzwi za stalowymi drzwiami, krata za kratą, godzina za godziną. Więzienny rytm. Codzienna monotonia.

Biorę do rąk pięknie wyrzeźbione stacje drogi krzyżowej. Pachną lipowym drewnem. Są surowe, czekają na trzy warstwy lakieru. Niebawem zawisną w więziennej kaplicy. Ojciec Rafał poświęci je w niedzielę 22 września.

Oglądam z bliska misternie rzeźbione stacje. Dopieszczony jest każdy detal, drobiazg, listeczek. Siadamy na krzesłach z Tadeuszem, ich autorem.

– Wychowałem się w górach. Jako dziecko nie myślałem, że będę rzeźbił, choć były takie tradycje w rodzinie. Bratem mojego dziadka był Jan Kawulok, słynny artysta z Istebnej. Ja sporo biegałem na nartach, miałem bardzo dobre wyniki. Byłem mistrzem Polski i mistrzem Europy do lat 15. Trafiłem do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Raz, kiedy mieszkałem w internacie u podnóża Tatr, nudziłem się i wziąłem do ręki dłuto. Zacząłem rzeźbić. Wychowawcy zachwycili się. Załatwili mi przenosiny do artystycznego liceum Kenara. Ale potem życie tak się potoczyło, że na lata zapomniałem o rzeźbieniu. Za dłuto chwyciłem ponownie tu, w Cieszynie. Za kratami więzienia.

Sam na sam

Ojciec Rafał otwiera drzwi, a potem kraty kaplicy. „Byłem w więzieniu, a odwiedziliście mnie” – mówi Jezus na drewnianej kaplicy. To również dzieło, które wyszło spod ręki Tadeusza.

– Od lat nie miałem w dłoni dłuta, więc musiałem sobie przypominać to, czego nauczyłem się w zakopiańskim liceum. A było tu sporo detali. Proszę zobaczyć, że niektóre twarze mają jedynie półtora centymetra. Ze stacji na stację nabierałem wprawy, a dłuto mocniej i pewniej wchodziło w deskę. Każdego dnia byłem sam na sam z kawałkiem drewna. Kilka godzin dziennie, od poniedziałku do piątku, z przerwami na obiad czy spacer. Nie wszystkie tajemnice rzeźbiło mi się jednakowo. Największą psychiczną trudność sprawiała stacja dwunasta. Ukrzyżowanie. Dużo emocji. Wie pan, człowiek siedzi przez kilka godzin z dłutem w ręku, patrzy na twarz umęczonego Jezusa i naprawdę ma sporo czasu, by pomyśleć i o sobie, i o Nim. To nie jest tylko zwykłe dłubanie ostrym narzędziem w miękkim lipowym drewnie. Jak zaczęła się ta przygoda? Mówiłem wychowawcy, że umiem rzeźbić, ale nie od razu mi uwierzył – uśmiecha się Tadeusz.

− Nic dziwnego. Panie, tu dokoła są sami artyści – wybuchają śmiechem strażnicy więzienni.

− Po jakimś czasie – kontynuuje Tadeusz – na szczęście pracownik aresztu uwierzył mi na słowo. Pozwolono mi coś wyrzeźbić „na próbę”.

Na pierwszy ogień poszedł Witold Pilecki, człowiek, który doskonale zdawał sobie sprawę, jak wygląda zamknięta obozowa czy więzienna rzeczywistość. Po rotmistrzu przyszła kolej na marszałka Piłsudskiego i o. Maksymiliana Kolbego.

− Z tej ostatniej rzeźby byłem naprawdę zadowolony – opowiada Tadeusz. Wychowawca przekazał ją podczas wycieczki osadzonych do obozu Auschwitz w ramach programu edukacyjnego „Historia, Tożsamość, Resocjalizacja”. Drugiego „Maksymiliana” otrzymał biskup, który bierzmował tutejszych więźniów (przygotowywali się m.in. przez kurs Nowe Życie).

Boża miłość. Nic więcej

− Cieszę się, że pozwolono mi rzeźbić za kratami. Lipowe drewno załatwiała mi rodzina. Najpierw nanosiłem na deskach szkice. Na podstawie wydruków, które przyniósł mi o. Rafał. Chodziło mi jedynie o kontury, bo szczegóły zależały już od mojej ręki. Stację Śmierci Jezusa opracowałem całkowicie samodzielnie, według własnego pomysłu. Rzeźbienie jednej stacji zajmowało mi mniej więcej 10 dni, a więc nad kawałkiem deski siedziałem po kilkadziesiąt godzin. Musiałem sobie jakoś radzić, bo nie miałem imadła, które sprawiałoby, że deska leżałaby nieruchomo. I tak cieszę się, że pozwolono mi wyrzeźbić mękę Jezusa. Jak wszystko dobrze pójdzie, wychodzę na wolność za 3 miesiące. Mnie już tu nie będzie, a droga krzyżowa pozostanie.

Wracamy. Mijamy bramę, odbieramy z szafki sprzęt elektroniczny. Przechodzimy do innego świata. – W więzieniu ja tym chopom głoszę jedynie Bożą miłość. Nic więcej – z uporem zdartej płyty opowiada o. Rafał Kogut. – Cały czas mówię im o Bożej miłości. I ci poranieni ludzie, z tak bolesną, trudną przeszłością, siedzą i słuchają. Gdybym zaczął od gadania o moralności, to przestaliby mnie słuchać. Ja jestem tu jedynie po to, by głosić kerygmat o grzechu, za który Jezus zapłacił swoją krwią. I o zmartwychwstaniu. Od czasu do czasu widzę owoce tej służby, ale nie czekam na nie.

− I nie podcina to ojcu skrzydeł? – dopytuję.

– Ale wiesz, to naprawdę nie ma znaczenia…