Strach się bać

GN 35/2019

publikacja 26.09.2019 06:00

O fascynacji klimatami z piekła rodem i kazaniach opartych na lęku opowiada dominikanin o. Paweł Adamik.

Strach się bać Henryk Przondziono /foto gość

Marcin Jakimowicz: Filmik o tym, co mówi demon w czasie egzorcyzmów, obejrzało milion osób. Opowieści o Bożej miłości cieszą się o wiele mniejszą klikalnością. Dlaczego katolicki naród tak bardzo jest zainteresowany „ciemną stroną mocy”?

O. Paweł Adamik: To nie jest normalna sytuacja. Nie rozumiem tego fenomenu, tej koncentracji na złu. Pamiętam, że gdy zacząłem uczyć katechezy i spytałem uczniów, co chcieliby usłyszeć w czasie lekcji, większość proponowała hasła: „opętanie”, „egzorcyzm”. Dlaczego ludzi fascynuje ta ciemna otoczka? Może dlatego, że jest ona spektakularna, namacalna. Gdy mówimy o Bożej miłości, obecności, to są to pojęcia dla wielu nieuchwytne, ulotne, zwiewne.

A krzykliwe zło jest na dotyk?

Tak! Spotykałem ludzi, którzy jeździli na modlitwy pewnej wspólnoty jedynie po to, by ujrzeć manifestacje demoniczne, bo jak mi opowiadali, „budowały one ich wiarę w niewidzialną rzeczywistość”. „Ojcze – słyszałem – naprawdę widzieliśmy, że Bóg działa!”. Krzyczący, wijący się w konwulsjach na ziemi ludzie byli dla nich… doświadczeniem wiary. Mówili: „Bóg istnieje. Zobaczyliśmy działanie demona”. Przedziwna konstrukcja... Sam pojechałem na spotkanie tej wspólnoty i zobaczyłem m.in. kobietę, która pokazywała podobne sceny swym dzieciom jako dowód istnienia rzeczywistości duchowej. Nie rozumiem tej narracji. Nie rozumiem budowania wiary opartej na strachu.

Nie ma Ojciec wrażenia, że wspólnym mianownikiem popularnych internetowych konferencji jest lęk?

Lęk jest przestrzenią, w której łatwo ludźmi manipulować, kierować, kontrolować ich. Psychologia dobrze opisuje to zjawisko. Ludzie mogą mieć potrzebę (także nieuświadomioną), by ktoś nimi manipulował, podejmował za nich decyzje, zwalniając tym samym z odpowiedzialności. Często spotykam w kazaniach czy konferencjach narrację walki: dobra zmagającego się ze złem, ringu, na którym Jezus staje do potyczki z demonem. Czy jako chrześcijanin jestem w stanie pomyśleć, że zwycięzcą może być kto inny niż Jezus?

Duchowe „Gwiezdne wojny”, w których do końca nigdy nie wiadomo, czy Imperium właśnie atakuje czy kontratakuje. A przecież Biblia nie pozostawia wątpliwości: „Jezus Chrystus przyszedł po to, aby zniszczyć dzieła diabła”.

I dokonał tego na krzyżu! Często niestety nie mamy tej świadomości zwycięstwa. Rozumiem rozterki i pytanie: „Jeśli zwyciężył, to skąd w świecie tyle zła, cierpienia, nienawiści?”. Wydaje się, że zbyt wiele mówimy o grzechu, demonie, a za mało o nieskończonej Bożej miłości. Przedmiotem wiary nie jest bowiem to, że jestem grzeszny – to jest fakt, ale to, że miłosierny Bóg te grzechy mi odpuścił. Nie byłoby nas tutaj, gdyby nie doświadczenie apostołów, którzy wyszli z Wieczernika z silnym poczuciem: Jezus Chrystus odniósł zwycięstwo.

Niektórzy wszędzie widzą klimaty z piekła rodem i liczą, ile demonów siedzi na tabletce homeopatycznej, inni zbyt łatwo bagatelizują tę rzeczywistość, wsadzając problem opętań do szufladki „psychologia”.

Od kilku lat zajmuję się tym zjawiskiem. Dziwię się, że zachowujemy się często tak, jakby psychologia czy psychiatria miała nam coś odebrać, stała w opozycji do duchowości, po drugiej stronie barykady. Myślę o decydującej chwili, w której wyznaczony przez biskupa kapłan ma zdecydować: psychiatra czy egzorcysta? Czuje się napięcie, ukryty lęk, a nawet rozczarowanie, że gdy psychiatra zdiagnozuje konkretną chorobę, to jest to równoznaczne z tym, że nie ma opętania… Tymczasem psychiatra czy psycholog tego nie stwierdzi, bo to nie jest obszar jego pracy! Domeną psychologii czy psychiatrii nie jest określanie, czy ktoś jest opętany, czy nie. Nie żyjemy w świecie zero-jedynkowym. Ksiądz, psychiatra czy psycholog mają jeden cel: pomóc człowiekowi, który cierpi. To nas łączy, a nie dzieli!

Egzorcyści, których znam, współpracują z psychiatrami.

Ale w Polsce nie jest to współpraca systemowa. Ileż razy słyszałem: „Dostałem dekret i musiałem się wszystkiego uczyć, zdobywać siatkę kontaktów”. Żaden z egzorcystów, z którymi rozmawiałem, nie dostał jasnej informacji: „Słuchaj, masz tu listę psychologów czy psychiatrów, z którymi możesz współpracować”. A to przecież zadanie biskupa, który powołuje egzorcystę i jednocześnie pozostaje głównym egzorcystą – tak mówią dokumenty Kościoła. On zatem jest odpowiedzialny nie tylko za wyznaczenie kapłana do tej posługi, ale i za znalezienie ludzi, którzy będą pomagali mu rozeznawać indywidualne sytuacje. Uważam, że diagnoza psychiatryczno-psychologiczna powinna być obligatoryjna jako wstęp do rozeznania.

Faustyna poddała się jej. Dzięki temu mamy „Dzienniczek”. Choroby psychiczne to temat wstydliwy. Łatwiej powiedzieć: „mam raka” niż „choruję na schizofrenię”.

Ludzie mogą mieć poczucie stygmatyzowania, wstydzą się, unikają wtedy kontaktu z psychiatrą. Egzorcyzm jest rytuałem intymnym, ekskluzywnym, a niestety zdarza się, że dochodzi do niego lub jego „symulowania” w czasie spektakularnych, powszechnych modlitw o uwolnienie na masowych wydarzeniach. Na przykład na modlitwach przy pękających w szwach kościołach (czasem mylony jest z modlitwą uwolnienia). Nie ma tu przecież czasu na rozeznanie, rozmowę, wejście w relację. Niezwykle łatwo o zranienie. Pamiętajmy, że ludzie po doświadczeniu traum, cierpienia, ciemności szukają jakiejkolwiek pomocy. Idą do lekarza, psychologa, zielarza, wróżki, bioenergoterapeuty. Pójdą też do kapłana, bo jego posługę wiążą z pewną duchową władzą. Tacy ludzie mogą reagować w różnoraki sposób. Również taki, który zewnętrznie może przypominać wspominane w rytuale demoniczne manifestacje: ogromną siłę, krzyki. Wyobraźmy sobie kobietę, która była wielokrotnie gwałcona przez mężczyzn. Trafia na masową modlitwę, gdzie kapłan wyciąga nad nią ręce w geście modlitwy. Dla niej jednak jest to znak uruchamiający wspomnienia z doświadczonej przemocy. Retraumatyzacja uruchamia najgorsze wspomnienia. Kobieta zaczyna się wycofywać, a towarzyszący modlitwie mężczyźni, traktując to jako manifestację, rzucają się z pomocą. Łapią ją za ręce. W sytuacji tak ogromnego stresu w ludziach może pojawić się potężna energia, co inni mogą odbierać jako nadludzką „demoniczną” siłę. Jak widać, granica jest cieniuteńka. Jeden z egzorcystów opowiadał mi o rodzicach, którzy przyprowadzili do niego swoje dziecko chore na schizofrenię. Co się okazało? Matka nie chciała przyjąć tego do wiadomości…

Łatwiej było jej przyjąć to, że jest ono opętane niż chore psychicznie? Znam osoby zaburzone, które biegały od egzorcysty do egzorcysty…

Zajmując tym kapłanom cenny czas! Przecież to pierwsze rozeznanie zajmuje im trzy czwarte czasu. Nie lepiej wprowadzić inny model? Przy każdej kurii niech dyżuruje jeden lub kilku kapłanów (nie egzorcysta), ktoś, kto jest od pierwszego kontaktu, wysłuchania, budowania relacji. On dokonuje wstępnego rozeznania: proponuje wizytę u terapeuty, psychologa, a w ostateczności po szczegółowej diagnozie odsyła do egzorcysty. Niestety, wśród osób wierzących często spotykam się z nieufnością wobec psychologii czy psychiatrii. A przecież…

…gramy w tej samej drużynie?

Jasne! Sensowny psychiatra czy psycholog widząc, że pacjent jest osobą wierzącą, nie zaneguje wiary, lecz potraktuje to jako jeden z jego zasobów pozwalających dojść do stanu równowagi. Dlaczego? Bo wie, że może ona pomóc. Widziałem to wielokrotnie w czasie praktyki na oddziale onkologii. Wiara może być konkretnym zasobem, nie można jej wtedy unieważnić. Ileż razy widziałem, jak bardzo myśli związane z wiarą pomagały przejść osobom przez trudne doświadczenia. Czemu z tego nie skorzystać?

Nad Wisłą mamy 40 mln konkretnych rozeznań, doświadczeń…

Jasne. Ale szukam złotego środka. Modelu, który może sprawdzić się w praniu. Myślę, że przy kuriach powinny powstać konkretne zespoły (niech tę pracę podzieli między sobą trzech, czterech sensowych duszpasterzy, to nie muszą być osoby na etacie), bo egzorcysta nie może być jak dotąd samotną wyspą. Znam egzorcystów, którzy współpracują z psychologami, psychiatrami, wiedząc, że nie są to drogi antagonistyczne, ale dwutorowa droga uzdrowienia. Praca duszpasterza nie wyklucza terapii. Te rzeczywistości doskonale się uzupełniają. Uważam, że dostęp do egzorcystów powinien być ukryty…

…bo od rana do wieczora będą odbierali setki telefonów?

Już to robią! I zajmuje im to najwięcej czasu. I daje złudne przekonanie, że jest potrzeba tak wielu egzorcystów. A przecież jak sami mówią: opętanie to rzadkość. Rzadko decydują o wzięciu do ręki rytuału. Nie lepiej ich wspomóc? Psychologia czy psychiatria niczego im nie odbierze. Stąd pomysł na pracujące przy kuriach zespoły. Przecież do nich nie trafialiby jedynie świeccy, ale i kapłani, którzy przychodziliby z konkretnymi pytaniami, np.: „Mam taką sytuację w duszpasterstwie. Nie wiem, jak sobie poradzić”.

Dziś panuje samowolka? Pytanie się kolegów „po fachu”?

Nie ma żadnego wypracowanego modelu. Psycholog czy terapeuta poddaje się superwizji. A kapłan, egzorcysta? Pozostają samotnymi wyspami… To nie jest to zdrowa sytuacja. 

Paweł Adamik OP - dyrektor Dominikańskiego Centrum Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach we Wrocławiu, student psychologii, współpracownik Centrum Badań nad Traumą i Dysocjacją.