Przychodzę w imieniu Chrystusa

WIARA.PL |

publikacja 27.09.2019 06:00

Jeśli mówimy, że przychodzimy w imieniu Chrystusa, wtedy przestajemy być „napompowani” i przestajemy myśleć, czy za wstawienie pryszniców, wycięcie dwóch drzew w środku Rzymu wsadzą mnie do więzienia, czy nie. To już nie ma znaczenia.

Przychodzę w imieniu Chrystusa

Fragment książki kard. Konrada Krajewskiego "Zapach Boga" publikujemy za zgodą wydawnictwa "Znak".

Jałmużna to jest dzielenie się sobą, a nie pieniędzmi. Pieniędzmi najłatwiej się podzielić. To dzielenie się sobą, czyli tym, czym obdarzył mnie Bóg – umiejętnościami, czasem, własną kulturą, dostrzeżenie innego człowieka. Jeśli trzeba, to również tym, czym Bóg mnie pobłogosławił, czyli moimi dobrami materialnymi.

Jałmużna, oprócz tego, że gładzi wiele naszych grzechów, jest czymś niesamowitym. Pamiętacie, jak Pan Jezus powiedział, że kto poda w Jego imieniu kubek zimnej wody, ten osiągnie życie wieczne, ten będzie w Królestwie Niebieskim? Ale warunek jest jeden. Trzeba to zrobić w imieniu Pana Jezusa.

Tydzień temu byłem w dzielnicy Rzymu Tor Vergata. Tam jest około tysiąca sześciuset Erytrejczyków. Oni tysiącami przypływają do Włoch, bo jest im najbliżej. Uciekają przed wojną, uciekają przed śmiercią. Bardzo często kobiety są zgwałcone. Dlatego że to jest bilet przedostania się przez Libię. Na takich niewielkich stateczkach jest ich dwieście, trzysta, czterysta osób. Byłem u nich tydzień temu. Zawoziłem im jedzenie, bo Kościół to jest dziś, nie jutro. Trzeba im pomóc dziś.

Przychodzę w imieniu Chrystusa

Przyjeżdżają bez niczego. Nie mają żadnych walizek i żadnych zabezpieczeń. Można by powiedzieć, że liczą tylko na „Jezu, ufam Tobie”. Teraz napis „Jezu, ufam Tobie” łatwo nam się nosi na znaczkach. Ja wyobrażam sobie, że „Jezu, ufam Tobie” to jest wsiąść do łodzi, która nie ma steru ani wioseł, i powiedzieć: Panie Jezu, płynę tak, jak prąd niesie, bo to jest Twój prąd. Zauważcie, to jest logika nie z tego świata. My się zabezpieczamy w każdej sytuacji. Nawet jak lecimy samolotem, ubezpieczamy bagaż. Tak jakby ktokolwiek wrócił, jak rozbije się samolot. Ubezpieczamy wszystko, co się da, nawet zęby. Ubezpieczamy samochód, mamy poduszki powietrzne, zapinamy pas i wtedy możemy mieć karteczkę: „Jezu, ufam Tobie”. Ale nie o to chodzi. „Jezu, ufam Tobie” to jest całkowite zaufanie Panu Bogu. Dopiero niedawno zrozumiałem, dlaczego ksiądz przed święceniami kapłańskimi, diakońskimi, biskupimi musi leżeć krzyżem. Dlatego, żeby powiedzieć: Panie Jezu, ja sam nie dam rady. To jest ponad moje siły. Dlatego muszę położyć się krzyżem i pokazać, że jestem nic, że po prostu jestem nic. A Ty, Boże, to nic bierzesz i przez to nic działasz. Zresztą, jak popatrzycie na historię, to Pan Jezus wybierał zawsze byle co. Począwszy od Świętego Piotra. Święty Piotr to było „byle co”. Miał swój sposób na życie, aż w końcu Jezus powiedział: „Zejdź mi z oczu”. Jeśli jednak ktoś się uniży, uzna, że jest nikim, to Bóg go bardzo chętnie wywyższa.

Tydzień temu pojechałem do Erytrejczyków. Ojciec Święty ufundował im prysznice, bo okupują dom, ośmiopiętrowy, który należy do uniwersytetu. Nikt nie wie, co z nimi zrobić. Codziennie przybywa ich do Rzymu dwustu, trzystu, czterystu. Papież Franciszek kupił te prysznice, siedem kabin, i postawiliśmy je bez zezwolenia. Ale przynajmniej codziennie mogą się kąpać. Codziennie przyjeżdżają lekarze. Zamówiliśmy karetki, sprowadzamy leki, ale przede wszystkim bieliznę, bo ci ludzie muszą się przebrać. Przypływają zawszeni, z wszystkimi chorobami. Muszą się umyć, przebrać, dopiero potem lekarze mogą dać im odpowiednie środki. Zorientowaliśmy się też, że jeśli mają wybór, na przykład napić się coca-coli albo innego napoju, to wybierają mleko. Wszyscy chcieli mleko, bo ich organizm bardzo potrzebuje witamin. W poniedziałek kupiliśmy trzysta litrów mleka, rogaliki, którymi Włosi zaczynają dzień, chyba nawet zanim się przeżegnają. Żeby to była jałmużna, żeby to było robione w imieniu Jezusa, to przy rozdawaniu każdego litra mleka należy mówić: „Jezu, to dla Ciebie, Jezu to ze względu na Ciebie”. To najpiękniejsza litania, jaką można odmówić. To tak, jak pójść do kogoś do szpitala i powiedzieć: „Jezu, byłeś chory, a odwiedziłem Cię pod postacią tego człowieka”. Pomóc komuś i powiedzieć: „Jezu, pomagam Tobie, nie sobie”.

Jeśli myślę tylko o sobie, to kładę się wieczorem brzuchem do góry i myślę, jaki dzisiaj byłem dobry. To nie ma nic wspólnego z Biblią, z chrześcijaństwem, bo przecież tylu ludzi jest dobrych na świecie i robi takie rzeczy. To jest właśnie taka różnica między nami a pracownikami socjalnymi. Oni są lepsi od nas. Dokonują lepszych rzeczy, mają środki, ale to jest ich zawód. My to robimy ze względu na Jezusa.

Na początku, kiedy chodziłem nocami po Rzymie razem z naszymi siostrami i z Gwardią Szwajcarską, przychodziłem do wolontariuszy, witałem się z nimi i podkreślałem, że przychodzę w imieniu Ojca Świętego. Klaskali, cieszyli się, że Ojciec Święty mnie wysłał. Później postępowałem inaczej. Jeśli mówimy, że przychodzimy w imieniu Chrystusa, wtedy przestajemy być „napompowani” i przestajemy myśleć, czy za wstawienie pryszniców, wycięcie dwóch drzew w środku Rzymu wsadzą mnie do więzienia, czy nie. To już nie ma znaczenia.

W Rzymie jest osiem miejsc, gdzie chodzą wolontariusze. To są na ogół stacje kolejowe – Termini, Tiburtina, Ostiense. Dzień wcześniej zbierają jedzenie w restauracjach, pakują i następnego dnia dwudziestu, trzydziestu młodych wolontariuszy je rozdaje. Do każdego punktu przychodzi od trzystu do czterystu osób. Kiedyś zadzwonił prezydent miasta i spytał: „Czy mogę się z księdzem wybrać?”. Odpowiedziałem: „Nie”. Przecież może się wybrać sam. Nie musi iść z nami. Jest rozdział między Kościołem a państwem, więc uszanujmy to. Ja nigdy nie pcham się na sejmik Rzymu, więc dlaczego on by miał iść z nami?

Drugi raz zadzwonił i mówi: „Czy mógłbym przyjść jako wolontariusz?”. A to zupełnie co innego. Umówiliśmy się przed Ołtarzem Ojczyzny[1]. Wyjechałem po niego swoim samochodem. Umówiliśmy się, że nie będzie miał obstawy ani nie będzie fotografów. Po prostu pojedziemy jako dwóch wolontariuszy – ja ze strony Ojca Świętego, on ze strony urzędu miasta. Zawiozłem go na największą stację kolejową Rzymu, na Termini. Tam bezdomni wiedzą, że we wtorek około godziny dwudziestej pierwszej przyjadą wolontariusze. Jak przyjechaliśmy, wolontariusze przynieśli wszystko, ustawili stoliki. On stanął za takim stolikiem plastikowym i zaczął rozdawać jedzenie. Było przygotowanych około czterystu porcji. Wyobraźcie sobie, że w pewnym momencie pan prezydent popatrzył litościwym wzrokiem i powiedział: „Proszę księdza, nie wystarczy…”. Mówię: „Proszę pana, niech pan rozmnoży tak po katolicku”. Spojrzał na mnie tak, jakby mi słońce zaszkodziło w ciągu dnia. Mówię: „Niech pan zrobi tak, jak Pan Jezus. Najpierw patrzy się w niebo, trzeba się pomodlić, a potem zacząć rozdawać”. To jest właśnie „Jezu, ufam Tobie”. Proszę zauważyć, że nie mówiłem rzeczy bezsensownych, ale to, co było zgodne z Ewangelią. Pan Jezus powiedział, że nie będziemy dokonywać takich cudów, jakie On czyni. Będziemy dokonywać większych. Prezydent był jednak bezradny, po prostu wszystko w nim krzyczało, że za chwilę podejdą inni i nie będzie miał co dać. Podeszła sympatyczna wolontariuszka i powiedziała: „Panie prezydencie, rozmnożenie robi się tak. Pyta się każdego: pizza czy pasta?”. On tak zaczął robić i wystarczyło dla wszystkich. Zauważcie, na czym polega rozmnożenie. Pan Jezus miał pięć chlebów i dwie ryby. Odmówił błogosławieństwo, a rozmnożenie dokonywało się w dłoniach apostołów.

My z Jezusem możemy góry przenosić. A jeśli to robimy w Jego imieniu, nie mamy się czego bać.

Konferencja dla grupy szóstej Pieszej Pielgrzymki Łódzkiej na Jasną Górę, Maskacjusz TV.


[1] Ołtarz Ojczyzny w Rzymie (inne nazwy: pomnik Wiktora Emanuela II, Vittoriano) – pomnik państwowy na Kapitolu, który powstał według projektu Giuseppe Sacconiego. Upamiętnia w świadomości narodowej Włochów jedność ich ojczyzny i wolność.