Jasność zaraźliwa

Franciszek Kucharczak; GN 32/2019

publikacja 11.09.2019 06:00

Ktoś pewnego dnia ujrzał człowieka owładniętego Bogiem. I go wzięło. I kolejnych też.

Jasność zaraźliwa Henryk Przondziono /Foto Gość Dominikanie wciąż są jednym z najprężniej działających zgromadzeń zakonnych

Dominik, założyciel Zakonu Kaznodziejskiego, umierał w klasztorze w Bolonii. Bracia byli świadomi wagi chwili, nasłuchiwali. „Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa” – rozległy się ostatnie słowa zakonnika. Był 6 sierpnia 1221 roku.

Dwa filary

Przedziwne to były czasy. Dziś mówi się o nich z pogardą „wieki ciemne”, choć to wtedy powstały uniwersytety, a w niebo wystrzeliły gotyckie katedry, którym przez tysiąc lat nic w architekturze nie zdołało dorównać. Trzeba było mieć duchowość, żeby coś takiego stworzyć. Na tę duchowość mocno wpłynęli konkretni ludzie – święci.

XII i XIII wiek to czas kontrastów: wielkiego bogactwa i wielkiej nędzy, wielkich grzechów i wielkiej pokuty. Kościół sięgnął szczytów ziemskiej potęgi. Wielu duchownych stało się udzielnymi władcami przemierzającymi swoje włości sześciokonnymi, strojnymi zaprzęgami. Inni żyli skromnie, trzymając się zasad Ewangelii, a bywali i tacy, którzy porzucali sidła tego świata, wyrzekając się zaszczytów i bogactw. Przykład tych drugich okazał się uzdrawiający dla rzesz chrześcijan. W taki kontekst wkroczyli dwaj niezwykli mężczyźni: Franciszek i Dominik.

W Litanii do Wszystkich Świętych występują razem, bo wiele ich łączy. Żyli w tym samym czasie, wybrali radykalne ubóstwo i założyli nowe zakony – jeden i drugi niezmiennie popularny i przez minione wieki wywierający olbrzymi wpływ na życie Kościoła. Wielu pod wpływem tych świętych zmieniło sposób postępowania, niektórzy poszli za nimi na całego, przyjmując w pełni ich styl życia. Jednym z takich ludzi był Jacek, kapłan, który znalazł się w Rzymie wraz ze swoim kuzynem Czesławem jako towarzysz ich krewnego, biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża. Biskup do Polski wrócił sam. Obaj młodzi duchowni zostali z Dominikiem – przywdziali białe habity jego zakonu. Jak to się stało? Powód był znamienny: pociągnęła ich świętość konkretnego człowieka.

Zmarły wstaje

To było w Rzymie. Dominik i trzej kardynałowie zajmowali się pewną sprawą, gdy za drzwiami rozległ się krzyk. Jakiś mężczyzna wbiegł do pomieszczenia, w którym przebywali duchowni. Rwał włosy z głowy i wrzeszczał: „Biada, biada!”. Kiedy się jako tako uspokoił, powiedział: „Siostrzeniec pana kardynała Stefana spadł z konia i się zabił”. Chodziło o młodzieńca imieniem Napoleon. Obecny tam kardynał Stefan, słysząc to, zasłabł. Dominik pokropił duchownego wodą święconą i poszedł na miejsce wypadku. Upadek musiał być fatalny, bo zwłoki Napoleona były mocno pokiereszowane.

Zakonnik polecił przenieść ciało do znajdującego się opodal domu, a w kościele przygotować wszystko do Mszy św. Następnie, w obecności kardynałów i wielu innych osób, „wylewając obfite łzy”, sprawował Najświętszą Ofiarę. W chwili Przeistoczenia, gdy podniósł w górę Ciało Pańskie… sam uniósł się w górę „na wysokość jednego łokcia”. Nietrudno się domyślić, jakie wrażenie wywarło to na obecnych. Po Mszy św. Dominik wraz z osłupiałymi uczestnikami liturgii przeszedł do budynku, w którym leżało ciało młodzieńca. Podszedł do zwłok, dotknął wszystkich ran zmarłego, po czym upadł na kolana, modląc się. Potem podniósł się i nakreślił nad zmarłym znak krzyża. Gdy stał u wezgłowia ze wzniesionymi rękami, ponownie uniósł się w górę. Wisząc w powietrzu, zawołał donośnie: „Młody Napoleonie, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa mówię ci: wstań!”. „Nagle, na oczach wszystkich, którzy zeszli się, by podziwiać to widowisko, chłopiec wstał cały i zdrowy i odezwał się do błogosławionego Dominika: »Ojcze, daj mi jeść«. Błogosławiony Dominik dał mu jeść i pić, po czym zdrowego, zadowolonego i bez najmniejszego śladu po odniesionych ranach zwrócił stryjowi” – czytamy w spisanym przez świadków tego zdarzenia dokumencie Miracula Beati Dominici.

Totalnie Boży

Nie był to jedyny cud za wstawiennictwem Dominika. Przeciwnie – cuda towarzyszyły mu na co dzień zgodnie z obietnicą Jezusa: „Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni”. Ten człowiek naprawdę trwał w Jezusie. „W ciągu dnia nikt nie był bardziej przyjazny niż on, natomiast w nocy nikt nie był bardziej wytrwały w modlitwie. Dzień poświęcał bliźniemu, a noc oddawał Bogu” – napisał bł. Jordan z Saksonii o założycielu dominikanów, uczeń i następca Dominika w kierowaniu zakonem. Osoby z otoczenia hiszpańskiego prezbitera zaświadczały, że jeśli nie mówił on z Bogiem, mówił o Bogu. Kiedy o coś prosił, to wyprosił. Gdy kiedyś namierzył pewnego uczonego, którego uznał za dobry materiał na zakonnika, modlił się o niego przez całą noc. Rano tamten błagał o przyjęcie do zakonu.

W ogóle Dominik miał zwyczaj noce spędzać na modlitwie w kościele. Do tego stopnia, że w klasztorze w Bolonii zakonnicy nie wiedzieli, gdzie jest jego cela i łóżko.

W modlitwę angażował się cały, co może być ważną wskazówką dla tych, którzy lekceważą udział ciała w życiu duchowym. Normalną rzeczą był widok Dominika stojącego przed ołtarzem w głębokim pokłonie, klęczącego ze złożonymi lub wzniesionymi rękami czy leżącego krzyżem. Często też siedział w ciszy, czytał pobożne pisma albo po prostu patrzał na Ukrzyżowanego. Świadkowie widywali go pogrążonego w ekstazie, zalanego łzami. Po modlitwie wracał do zwykłych zajęć, które właściwie wskutek trwającego zjednoczenia z Bogiem nigdy nie były zwykłe. To wpływało na wszystko. Gdy był w podróży, a bywał często, wpadał w zachwyt na widok krajobrazów. Jego towarzysze słyszeli, jak śpiewa na cześć Boga, dziękując za dary, jakimi nas obsypuje.

Mnie poślij

Dominik nie był typem guru, nie koncentrował na sobie. Był jedną z tych jasnych postaci w historii Kościoła, które elektryzowały ludzi nie tyle ze względu na siebie, ile z powodu objawiającej się w nim mocy Bożej. Był argumentem sam w sobie – ludzie czuli, że ten człowiek naprawdę ma kontakt z Bogiem. Ostatnie wątpliwości pryskały, gdy widzieli nadzwyczajne znaki. Takie rzeczy są zaraźliwe: świętość rodzi świętość. Gdyby nie było św. Dominika, nie byłoby pewnie i św. Jacka.

Moment przełomowy stanowił cud wskrzeszenia bratanka kardynała. Poruszenie w Rzymie było, rzecz jasna, powszechne. Pozostający pod wrażeniem wydarzeń biskup krakowski Iwo poprosił Dominika o zakonników dla Polski. – Nie mam takich – miał odpowiedzieć święty. Słysząc to, do przodu wystąpił Jacek. – Poślij mnie, ojcze – powiedział. Tak zaczęła się historia dominikanów w Polsce. Niespełna trzy lata po wstąpieniu do zakonu Jacek i jego krewny Czesław szli do Polski, niosąc odpis bulli papieskiej, która polecała biskupom nowy zakon. Nie minęło wiele czasu, a mężczyźni w białych habitach i czarnych kapach stali się nad Wisłą zwyczajnym widokiem. Wyrosły tu liczne klasztory, a Jacek był w Polsce tym, kim w Italii Dominik: człowiekiem zarażającym świętością. I tak jak Dominik zakonnik z Polski zasłynął jako człowiek wielkiej modlitwy i porwał do Jezusa kolejne zastępy ewangelicznych zapaleńców. I poszli oni dalej jak prawdziwe „psy Pańskie” (od łacińskiego Domini canes), rozpalając wszędzie nową gorliwość. Jackowi też, jak Dominikowi, towarzyszyły niezwykłe znaki i cuda, potwierdzając prawdziwość głoszonej nauki.

Trwałość

W życiu św. Dominika – podobnie jak św. Franciszka – szczególnie wyraźnie potwierdzają się słowa Jezusa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał”. Zadziwia nie tylko niebywale obfity owoc, ale też jego nadzwyczajna trwałość. 800 lat nieprzerwanego istnienia zakonów, które wciąż przyciągają licznych młodych ludzi, to znak błogosławieństwa „założycielskiego”, hojna odpowiedź Boga na posłuszeństwo i wierność człowieka.

Święty Dominik urodził się ok. 1170 r. w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził z zamożnego rodu Guzmánów. W 1196 r. przyjął święcenia kapłańskie i został kanonikiem katedry w Osmie. W latach 1203–1204 towarzyszył biskupowi swej diecezji Dydakowi w podróży dyplomatycznej, podczas której zetknął się z problemem herezji katarów i waldensów. Postanowił wtedy zwalczać błędy odstępców wędrownym kaznodziejstwem i życiem w ewangelicznym ubóstwie. W 1206 r. papież zatwierdził tę formę działania i w ten sposób stopniowo zaczął się kształtować Zakon Kaznodziejski. W 1215 r. Dominik przyjął śluby pierwszych zakonników. W 1216 r. ruszyli oni do Hiszpanii, Bolonii i Paryża. 22 grudnia tegoż roku papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Dwa lata później ten sam papież zatwierdził założony przez Dominika zakon żeński. Przed śmiercią założyciela dominikanie pracowali już w Polsce (Dominik i Czesław), w Anglii, Niemczech i na Węgrzech. Dominik zmarł 6 sierpnia 1221 r. Papież Grzegorz IX kanonizował go w 1234 roku.