Dobra troska

Jak potencjał „śpiącego olbrzyma” jest wykorzystany. Ewentualnie dlaczego nie jest.

ks. Włodzimierz Lewandowski xwl ks. Włodzimierz Lewandowski

Kolejny sezon oaz za nami. Tysiące dzieci, młodych i rodzin powróciło z rekolekcji do domu. Dobry moment, by zatrzymać się nad historią Ruchu i na nowo odkryć skąd Sługa Boży Ksiądz Franciszek Blachnicki czerpał inspiracje. Oczywiście w jednym komentarzu redakcyjnym kompletny opis nie jest możliwy. Nie ma zresztą takiej potrzeby. Jest wiele opracowań, podręczników, filmów. Co najważniejsze żyją świadkowie. Tu, w kontekście bieżących wyzwań, skupimy się na jednym wątku.

We wstępie do podręcznika Oazy Dzieci Bożych autor wskazał na skauting i prewencyjny system wychowawczy Świętego Jana Bosko. Pierwsze to zaczerpnięta ze skautingu metoda wychowania rówieśniczego. Czyli animator. Kolega lub koleżanka starsi wiekiem. Oni dla młodszych są na pewnym etapie rozwoju wzorcem osobowym. Że pod tym względem nic się nie zmienia świadczy najlepiej obserwacja mediów społecznościowych. Kogo najchętniej obserwują nastolatkowie. Oczywiście niewiele od nich starsze gwiazdy i gwiazdorów. Z tą różnicą, że z realnej rzeczywistości młodzieńcze fascynacje przeniosły się do wirtualnej. Czy można to zmienić zobaczymy później.

System prewencyjny. Święty Jan Bosko tłumaczył, że każdy rodzic i wychowawca ma do wyboru dwie metody. Albo świat nakazów, zakazów, ograniczeń i kar, albo tak pomyślany plan dnia, zajęć, obowiązków, zabawy, by wychowanek miał zajęty czas, a przede wszystkim mógł odkryć w sobie twórcę, zaangażować się, wejść w relacje z innymi. Bo wbrew pozorom największym zagrożeniem dla rozwoju nie są takie czy inne trendy, moda, ale… nuda. Tym zaś, kto pomoże ów plan zrealizować jest wspomniany wyżej animator.

Potrzeba zatem metody, ludzi i miejsca. Wszystko mamy. Zaadoptowana do polskich warunków metoda jest. Ludzi, którzy przeszli w samym tylko Ruchu Światło-Życie formację, kilka milionów. Pomieszczenia parafialne są. Jedyne co trzeba zrobić to zastanowić się jak potencjał „śpiącego olbrzyma” jest wykorzystany. Ewentualnie dlaczego nie jest. Dla porównania. Oficjalne statystyki Kościoła we Włoszech mówią o prawie dwustu pięćdziesięciu tysiącach zaangażowanych w parafialnych oratoriach animatorów. W samej archidiecezji mediolańskiej, o czym można było przekonać się podczas czerwcowego dnia animatora, jest ich około pięciu tysięcy. Jeśli pokusimy się o małe porównanie w przeciętnej polskiej diecezji powinno ich być około tysiąca. W ilu jest? Świadomość tego braku miał ksiądz Blachnicki. Gdy krótko przed śmiercią mówiono mu o przeszkodach w realizacji planu Wielkiej Ewangelizacji pytał właśnie o animatorów. „Co zrobicie, gdy jednego dnia zgłosi się wam kilka tysięcy osób? Macie przygotowanych animatorów?”

To odpowiedni moment, by zastanowić się nad tytułową dobrą troską. Na czym właściwie ona polega. Odwołajmy się do wspomnień pewnego mądrego wychowawcy, opowiedzianych kontekście naszych refleksji. Były po wojnie takie sytuacje, gdy wychodzące na spacery dzieci często przestrzegano przed mogącymi wybuchnąć minami. Często robiono to nawet dla żartów. Stąd było wiele ofiar. Słysząc po raz kolejny „uważaj, mina”, ostrzegany przestawał reagować. Dramat zaczynał się (a właściwie kończył), gdy rzeczywiście na nią trafił.

Wniosek jest oczywisty. Przestrogi, apele, nakazy i zakazy, owszem są częścią wychowania. Ale tylko częścią. Gdy ich jest za dużo przestają działać. Potrzebna jest alternatywa. Miejsca, gdzie w sposób atrakcyjny zorganizuje się czas, pobudzi do twórczości, zafascynuje. Ktoś, kto odkrył radość życia na pełnej petardzie już nie zadowoli się życiem na niby.